Główna Poczekalnia (2) Soft (3) Dodaj Obrazki Dowcipy Popularne Losowe Szukaj Ranking
Zarejestruj się Zaloguj się
👾 Zmiana domeny serwisu - ostatnia aktualizacja: 2025-07-22, 21:51
📌 Ukraina ⚔️ Rosja Tylko dla osób pełnoletnich - ostatnia aktualizacja: Dzisiaj 8:55

#bunt

Największa grabież w historii
Vof • 2013-12-07, 12:27
Rewolucja bolszewicka, czyli największa grabież w historii.



Bolszewicy grabili wszystko i bez litości, a za złupione w Rosji i sprzedawane na Zachodzie złoto kupowali sprzęt wojenny. Tylko dzięki temu mogli stłumić bunty ludności chłopskiej i utrzymać się u władzy.

Grabież tę opisuje historyk Sean McMeekin w książce „Największa grabież w historii”. Jak dotąd nie budziła ona zbyt wielkiego zainteresowanie historyków, choć - jak zaznacza autor - bolszewicy „wydarli "wrogom klasowym" znacznie więcej złota, srebra, klejnotów niż naziści ofiarom Holokaustu.

W pierwszych latach po rewolucji październikowej Rosja bolszewicka nie wytwarzała niczego, co można by sprzedać za granicę. Bolszewicy dysponowali tylko skonfiskowanym złotem i innymi metalami szlachetnym, czy diamentami. To właśnie za nie kupowali broń i materiały wojenne.

Jest to – jak stwierdza autor - klucz do zrozumienia największej zagadki rewolucji rosyjskiej: jak to się stało, że bolszewicy mając przeciwko sobie cały świat i pozostawiający za sobą ruinę, zdołali mimo to utrzymać się przy władzy.

Zaraz na początku swoich rządów bolszewicy zlikwidowali wszystkie prywatne banki i zaczęli obrabowywać wszystkie depozyty bankowe.

„Praw własności odmawiano każdemu uznanemu w latach czerwonego terroru za "wroga ludu": kułakom, bogaczom, oficerom białych, podejrzanym elementom, mieńszewickim kontrrewolucjonistom”.

Powstał specjalny urząd - Gochran, gromadzący skonfiskowane metale, kamienie szlachetne i dzieła sztuki. Do końca 1921 r. Gochran zgromadził dobra o wartości dzisiejszych 45 mld dolarów.

Gdy sprzedano już zapasy carskiego złota, w 1922 roku bolszewicy obrabowali prawosławne monastyry i ławry. Poprzedzili tę akcję brutalną kampanią propagandową. Wykorzystując klęskę głodu na Powołżu, rzucili mające ugodzić w Cerkiew (prowadzącą zresztą akcję pomocy dla głodujących) i usprawiedliwić rabunek - hasło: „Zamień złoto na chleb”.

Jak pisze autor było to hasło kłamliwe: 20 miliardów dolarów (według dzisiejszej wartości) uzyskanych w 1921 roku ze sprzedaży złota poszło nie na pomoc głodujących, lecz na import strategiczny, zbrojeniowy. Także na zakup luksusowych artykułów żywnościowych i części zamiennych do rządowych rolls-royce'ów.

Grabież dóbr cerkiewnych objęła także ikony. Wiele z nich kupowali obcokrajowcy. Olof Aschberg, szwedzki finansista, kluczowa postać w bolszewickich transakcjach zrabowanym złotem, kupił 277 ikon; przekazał je później sztokholmskiemu muzeum. Większość ikon została zniszczona podczas rozbierania ich na czynniki pierwsze w celu pozyskania pereł, złota i srebra.

Bolszewicy dysponowali złotem i innymi kosztownościami na sumę dzisiejszych 160 mld dolarów. „Byłoby to aż nadto na zapoczątkowanie światowej rewolucji, o jakiej marzyli Lenin i Trocki, gdyby ów łup wykorzystano na ten cel. Bolszewicy budzili jednak tak wielką niechęć w narodzie, (…) że większość skarbów Rosji musieli pospiesznie wydać za granicą na broń niezbędną im do utrzymania się przy władzy”.

Do zwycięstwa bolszewików przyłożyły rękę rządy Szwecji, Niemiec i Wielkiej Brytanii, a także biznesmeni z tych krajów, zawierający ogromne kontrakty na dostawy płacone zrabowanym złotem.

23 listopada 1918 roku misja bolszewicka podpisała w Sztokholmie kontrakt na dostawy sprzętu wojskowego, m.in. silników lotniczych. Rząd szwedzki oparł się naciskom Francji i Wielkiej Brytanii, by ograniczyć bolszewickie transakcje i wydalić handlową misję bolszewicką. „Każde z tych posunięć wywołałoby głośnie sprzeciwy szwedzkich kręgów biznesowych, które zawarły z bolszewikami intratne umowy” - pisze Sean McMeekin.

Do zwycięstwa bolszewików przyłożyły rękę rządy Szwecji, Niemiec i Wielkiej Brytanii, a także biznesmeni z tych krajów.

Szwedzi wprawdzie zgodzili się na zakaz skupu i sprzedaży papierowych rubli, ale nie złota, co umożliwiło bolszewikom nawiązanie kontaktów z zachodnimi rynkami kapitałowymi.

Brytyjski premier Lloyd George na konferencji w San Remo w kwietniu 1920 roku stwierdził, że handel z Rosją „położy kres bestialstwom, grabieżom, brutalności bolszewizmu prędzej niż jakakolwiek inna metoda”, a Francuzi i Włosi zgodzili się z tą argumentacją. Została otwarta droga do rozmów z bolszewicką misją, na czele której stał Leonid Krasin, kluczowa postać prowadząca transakcje z Zachodem, na temat wznowienia stosunków handlowych.

W miesiąc później Krasin podpisał w Sztokholmie z konsorcjum Nydqusit i Holm wielki kontrakt kolejowy na dostawę lokomotyw i wagonów, wartości dzisiejszych 20 mld dolarów.

Sean McMeekin zauważa, że zwrot w polityce Zachodu wobec Rosji bolszewickiej dokonał się w momencie, gdy polska armia podjęła ofensywę przeciw Armii Czerwonej. W lipcu 1920 roku w Londynie i w Sztokholmie złożone zostały zamówienia na medykamenty, a także na tkaniny mundurowe dla Armii Czerwonej. W 1920 r. na samą odzież dla Armii Czerwonej wydano 3-4 mld dolarów.

Wiktor Kopp, handlowy agent bolszewików, kupił w listopadzie 1920 roku w Niemczech kilkaset tysięcy karabinów. Jak podaje autor w 1920 roku zakupiono za zrabowane złoto sprzęt wojskowy za 20 mld dzisiejszych dolarów. Na szczęście dla Polski, dostawy były realizowane już po zawarciu rozejmu.

Masowy napływ broni i materiałów wojennych przyczynił się znacznie do uśmierzenia masowych buntów chłopskich. A właśnie jesienią i zimą 1920 r. wybuchły one z nową siłą na Ukrainie, Syberii, Kaukazie, Powołżu i guberni tambowskiej.

Autor pisze o wyposażeniu dowodzonej przez Tuchaczewskiego armii tłumiącej bunt w guberni tambowskiej: „Kawaleria jeździła teraz w importowanych siodłach, ciężarówkom nie brakowało opon, świec zapłonowych i części zamiennych, można było też wykorzystywać najbardziej zaawansowane technologicznie zagraniczne samoloty bojowe do penetracji terenu i bombardowań”.

Zdaniem Sean McMeekina, gdyby nie sprzedaż carskiego złota, za które sfinansowano import sprzętu wojskowego reżim sowiecki prawdopodobnie przegrałby wojny chłopskie w latach 1920-1922.

„Strach Lenina przed gniewem chłopów znalazł odzwierciedlenie w błyskawicznym wzroście wypływu metali szlachetnych z Rosji zimą 1920-1921 (...) Szwedzka mennica przetapiając zrabowany rosyjski kruszec, umożliwiła bolszewickiemu złotu dotarcie do londyńskiego City” - pisze amerykański historyk. Od maja 1920 do marca 1921 roku mennica przetopiła 70 ton carskiego złota. Na nowych sztabach nie było już rosyjskich znaków. W ten sposób „wyprano” złoto.

„Przez całe lato i jesień 1921 roku, gdy ich współobywatele masowo głodowali, bolszewicy wciąż sprowadzali samoloty, samochody, karabiny i działa wraz z butami wojskowymi i mundurami dla Armii Czerwonej. Owszem importowali też żywność – lecz nie tyle zboże czy ziarno na przyszłe zasiewy w rejonach głodu (…) co luksusowe towary dla samych siebie” - pisze amerykański historyk.

W 1928 roku zaczęła się wielka sprzedaż arcydzieł dawnego malarstwa ze zbiorów rosyjskich. Wśród 450 obrazów były m.in. dzieła Rembrandta, Rubensa, Tintoretta, van Dycka. „Pod koniec lat dwudziestych galerie, sklepy antykami i domy aukcyjne w Berlinie, Wiedniu i Sztokholmie opływały w zrabowane rosyjskie przedmioty, od diamentów i rubinów, po proste przedmioty z brązu i drzewa (...) do tego dochodziły tysiące prawosławnych ikon” - zauważa Sean McMeekin.

Amerykański milioner Armand Hammer organizował kiermasze „skarbów Romanowów”, wśród nich były nich słynne jajka Fabergé. Inny biznesmen Andrew Mellon kupił wiele obrazów z Ermitażu. Autor pisze, że nabywcy zrabowanych dzieł sztuki, zapewne nie mieli świadomości czemu posłużą pieniądze z ich sprzedaży.

„Dziś jednakże nie ma już najmniejszej wątpliwości, że wyrastające jak grzyby po deszczu mordercze kołchozy, huty i zakłady zbrojeniowe były finansowane w przeważającej mierze ze sprzedaży dzieł sztuki i antyków kupowanych przez zachodnich kolekcjonerów” - pisze Sean McMeekin.

Książka „Największa grabież w historii. Jak bolszewicy złupili Rosję” ukazała się nakładem Wydawnictwa Uniwersytetu Jagiellońskiego.
Bunt na statku
BongMan • 2013-07-01, 14:34
- Na statku wybuchł bunt. Wichrzyciele zostali pokonani i wrzuceni za burtę w wody Oceanu Spokojnego. Co się z nimi stało?
- Zostali spacyfikowani.
Bunt Stadionów.
mikEWrona • 2013-03-19, 22:34
Trailery dobrze zapowiadającego się filmu "Bunt Stadionów"
Może w końcu coś się ruszy

Trailer 1-


Trailer 2-


Jeśli ktoś ma zamiar tutaj wjeżdzać na kibiców, proszony jest o opuszczenie strony. Dziękujemy.
Bunt w więzieniu w Nowogardzie 1989
konto usunięte • 2013-03-19, 6:45
W roku 1989 w polskich więzieniach nie było już więźniów politycznych. Przebywała w nich jednak cała masa ludzi skazanych na wieloletnie, rażąco niekiedy surowe wyroki za drobne często przestępstwa kryminalne i gospodarcze. Toteż, gdy w wyniku przeprowadzonych 4 czerwca 1989 r. pierwszych częściowo wolnych wyborów parlamentarnych w powojennej Polsce w sejmie i w senacie (a później także i w rządzie) znalazło się wielu ludzi, którzy jakiś czas wcześniej sami siedzieli w więzieniu (jako internowani w okresie stanu wojennego lub skazani albo aresztowani za przestępstwa polityczne) więźniom zaczęło się wydawać, że w niedługim czasie zostanie ogłoszona amnestia i że oni sami wyjdą na wolność.



Niepokoje w więzieniach zaczęły się latem 1989 r. Przybrały one szczególnie ostry charakter w zakładach karnych północno – zachodniej Polski – m.in. w Nowogardzie. Początkowo, osadzeni w tamtejszym więzieniu domagali się jedynie poprawy warunków pracy i wzrostu wynagrodzeń. Kiedy żądania te zostały spełnione, zażądali weryfikacji i wyroków i amnestii. Rozzuchwaleni odniesionymi sukcesami, w sierpniu 1989 r. więźniowie de facto przejęli władzę nad zakładem karnym. Na porządku dziennym było usuwanie funkcjonariuszy straży więziennej z oddziałów, okupowanie budynków i demonstracyjne wchodzenie na dachy. Doszło do tego, że przewiezienie aresztowanego złodzieja na rozprawę do sądu w Szczecinie było niemożliwe, jeśli nie zgodził się na to 47-osobowy Komitet Protestacyjny Skazanych, na którego czele stanął 34-letni wówczas złodziej – recydywista Zbigniew O., pseudonim „Orzech”.

Takiej amnestii nie chcemy!

16 listopada 1989 r. Sejm uchwalił ustawę o amnestii. Była ona jednak znacznie węższa, niż spodziewali się tego więźniowie – nie obejmowała bowiem recydywistów. W zakładach karnych północno – zachodniej Polski zawrzało. Naczelnicy więzień obawiali się, że jeśli amnestia nie zostanie rozszerzona, to dojdzie do rozlewu krwi.

Z bandytami nie rozmawiam

Dwa dni później „Orzech” wraz z dwoma zastępcami (z których jeden odsiadywał karę 15 lat więzienia za zabicie własnej matki) pojechał „suką” straży więziennej na rozmowy z ministrem sprawiedliwości do Warszawy. Do rozmów tych jednak nie doszło. Po drodze więźniowie w asyście strażników zatrzymali się w przydrożnej restauracji i wymusili podanie sobie wódki. Następnie – będąc pijani – zażądali zmiany kursu, Przed rozmową z władzami chcieli wpaść do znajomych pod Warszawą i trochę z nimi pogadać. Kiedy strażnicy odmówili spełnienia tego żądania, więźniowie zdemolowali samochód. Minister Bentkowski dyskutować z nimi nie chciał.

Nie zostanie kamień na kamieniu!

„Orzechowi” udało się natomiast porozmawiać o zmianie ustawy amnestyjnej z nieżyjącym już senatorem z listy OKP Edwardem Wende. Wynik tej rozmowy nie był jednak dla niego zbyt przyjemny. Dowiedział się bowiem, że wprawdzie Senat – który w 99% składał się z ludzi wybranych z listy Komitetu Obywatelskiego „Solidarność” – najprawdopodobniej zaproponuje rozszerzenie amnestii (i tak się zresztą stało), ale niemal pewne jest to, że Sejm – w którym przedstawiciele „Solidarności” zajmowali tylko 35% miejsc – uchwalone przez drugą izbę parlamentu poprawki odrzuci. Wróciwszy do więzienia w Nowogardzie „Orzech” powiedział swoim ludziom, że jeśli amnestia nie zostanie rozszerzona, to z więzienia ma nie pozostać kamień na kamieniu.

Co to będzie?

Na naczelników więzień w północno – zachodniej Polsce padł strach. Licząc się z tym, że zakres amnestii będzie niezadowalający dla ich podopiecznych, zaczęli przygotowywać się do stłumienia otwartych buntów. Ściągnięto posiłki straży więziennej z innych zakładów, podzielono pracowników więziennych na grupy obronne, rozdano wyrzutnie gazu.

Amnestia… ale nie taka

Nadszedł wreszcie dzień 7 grudnia, kiedy to Sejm miał zadecydować o ostatecznym kształcie amnestii. Naczelnik więzienia, chcąc uniemożliwić więźniom obejrzenie transmisji z obrad Sejmu w więziennej świetlicy, zakazał wypuszczać ich z cel. Jednak ta próba zapobieżenia wybuchowi buntu okazała się naiwna i nieskuteczna. Więźniowie słuchali bowiem swych prywatnych odbiorników radiowych. Z nich też dowiedzieli się, że amnestia recydywistów nie obejmie.

Usłyszawszy, że amnestia go nie obejmie „Orzech” zażądał rozmowy z naczelnikiem. W czasie spotkania zażądał zgody na zebranie więźniów w świetlicy, grożąc, że w razie odmowy doprowadzi do wysadzenia w powietrze obsługiwanej przez więźniów kotłowni. Naczelnik więzienia Stanisław Grzywacz zgodził się na zebranie, ale jednocześnie nakazał usunąć więźniów z kotłowni i zastąpić ich funkcjonariuszami SW.

Bunt, czy demonstracja?

W czasie zebrania w świetlicy ważyły się ze sobą dwie opcje: czynnego buntu i biernego oporu. Za buntem było 40% członków komitetu protestacyjnego. „Orzech” oświadczył, że prywatnie jest za buntem, ale jako przewodniczący opowiada się za zdaniem większości. Ostatecznie więźniowie postanowili, że nie będą wychodzili z cel na spacerniak ani do łaźni, a swoje niezadowolenie będącą wyrażać biciem co godzinę miskami w kraty.

Alarmujące wiadomości

Otwarty bunt jeszcze zatem nie wybuchł. Jednak mimo to sytuacja w nowogardzkim więzieniu z każdą godziną stawała się coraz bardziej napięta. Następnego dnia o godz.. z porannych wiadomości w radiu więźniowie dowiedzieli się o buntach w więzieniach w Goleniowie i w Czarnem. W każdym z nich były już ofiary w ludziach. W Goleniowie w podpalonym pawilonie spłonął więzień podejrzewany o współpracę z klawiszami. W Czarnem straż więzienna otworzyła ogień do więźniów szturmujących bramę. Padli zabici i ranni.

Kiedy „Orzech” dowiedział się o buntach w Goleniowie i w Czarnem, zażądał natychmiastowego spotkania z naczelnikiem. W czasie rozmowy spokojnie powiedział: „za pięć minut spalimy panu ten kryminał”.

Sprzeczne relacje

Początek buntu w Zakładzie Karnym w Nowogardzie inaczej opisywali więźniowie, a inaczej strażnicy więzienni. Pewne jest tylko to, że „Orzech” wracając do celi wybił krzesłem szybę wychodzącą na dziedziniec i krzyknął: „jedziemy do dołu!” – co podczas późniejszego procesu uznano za hasło do otwartego buntu.

Ryszard M., więzień: - „Nie byłem w komitecie protestacyjnym. Rano dowiedziałem się o ofiarach w Czarnem. Były krzyki i walenie w kraty. Wtedy funkcjonariusze wkroczyli na oddział. Widziałem skazanych w oknach, Krzyczeli, że są bici, wołali o pomoc. Ludzie zaczęli wyłamywać drzwi w celach. Trudno się było w tym wszystkim połapać. Panowała kompletna anarchia”.

Jan K., strażnik: - „Miałem wtedy służbę na wieżyczce w pobliżu pawilonu IV, gdzie siedział "Orzech". O godz. 9.25 więźniowie zaczęli znowu tłuc w kraty - dowiedzieli się o buntach w Goleniowie i Czarnem. Później uwolnili się z cel. Strzelaliśmy z wyrzutni gazu, aby uniemożliwić im przemieszczanie się pomiędzy pawilonami. Widziałem, jak rzucają na dach zapalone puszki z pastą do polerowania podłogi. Przyjechała straż, ale nie mogli gasić, bo więźniowie rzucali kamieniami”.

Anarchia

Całe więzienie ogarnął kompletny chaos. Klawisze w popłochu uciekali z pawilonów, zamykając za sobą kraty i dodatkowo zabezpieczając je łańcuchami. Do najcięższych walk doszło w pawilonie IV, gdzie siedział kierujący według wielu relacji buntem „Orzech”. To on właśnie – zdaniem wielu świadków – wydał rozkaz podpalenia pawilonów i kierował ewakuacją ludzi z pawilonu IV, nakazując (co trzeba mu liczyć na plus) przetransportowanie starszych i chorych więźniów do pawilonu gospodarczego.

Następnego dnia walki trwały nadal. Skazani ciskali cegłami z rozwalanych kominów i płonącymi kulami ze szmat, strażnicy strzelali pojemnikami z gazem i racami. Wreszcie, na rozkaz „Orzecha” więźniowie przedarli się do kantyny. Zabrali stamtąd tysiąc słoików gulaszu i karton czekolady.

Albo – albo

10 grudnia pod bramą więzienia w Nowogardzie pojawiły się odziały ZOMO. Kierujący działaniami milicji Jerzy Stańczyk (później komendant wojewódzki w Szczecinie, a w latach 1995 – 97 szef całej polskiej policji) i „Orzech” spotkali się przy bramie. Rozmowa trwała krótko. Stańczyk wskazał na szpalery uzbrojonych zomowców. „Orzech” pokiwał głową i poszedł do swoich.

I w ten sposób bunt się zakończył. Zmęczeni trzydniowym protestem i postawieni wobec alternatywy: albo bezwarunkowa kapitulacja, albo szturm uzbrojonych pałki, gaz łzawiący i pistolety zomowców, więźniowie poddali się. Ze zniszczonego więzienia w Nowogardzie przewieziono ich do innych zakładów karnych. Wielu z nich – tak samo, jak uczestnicy buntów w Czarnem i Goleniowie zostało pobitych w czasie przypominających na pamięć wydarzenia w Radomiu i Ursusie w 1976 r. „ścieżek zdrowia”.

Bandytyzm – czy słuszny protest?

Pokłosiem buntu był proces przed Sądem Wojewódzkim w Szczecinie. Na ławie oskarżonych zasiedli Zbigniew O. "Orzech" oraz jego dwaj zastępcy: Mirosław T. (w czasie buntu miał 29 lat, bez zawodu, zabił własną matkę) i Zdzisław P. (31 lat, kierowca, 12 lat więzienia za kradzieże i rozboje).

"Orzechowi" zarzucono, iż „sprowadził pożar pawilonów wraz ze szpitalem więziennym, (...) a także kierował akcją totalnego zniszczenia”. Straty oszacowano wtedy na 13,6 mld starych zł. Na jego zastępcach ciążyły podobne zarzuty.

„To był słuszny protest wywołany trudną sytuacją bytową i niesprawiedliwością komunistycznego ustawodawstwa” mówił wyraźnie zadowolony z obecności kamer „Orzech”. Przekonywał też, że pożar wywołali strażnicy, strzelając rakietami.

Przesłuchano ponad 100 świadków. Tzw. "grypsujący” umniejszali rolę „Orzecha” w buncie. Inni twierdzili, że nic nie pamiętają. Próbowano też zastraszać świadków zeznających na niekorzyść oskarżonych. Sytuacja stała się szczególnie dramatyczna, gdy w sądowym areszcie odkryto listę opatrzoną tytułem „K…y” które zaprzedały bunt w Nowogardzie”. Było na niej 59 nazwisk świadków składających zeznania obciążające przywódców rebelii.

22 listopada 1991 r. zapadł wyrok. „Orzech” został uznany winnym i skazany na 7 lat więzienia i 7 starych milionów złotych grzywny. Pozostali oskarżeni – Mirosław T. i Zdzisław P. – dostali wyroki w wysokości 5 i 4 lata. Niecały rok później poznański sąd apelacyjny utrzymał ten wyrok w mocy.

Nieoczekiwany koniec więziennej kariery „Orzecha”

„Orzech” jeszcze wiele lat spędził w więzieniach. Na wolność miał ostatecznie wyjść w 2004 r. (czy wyszedł czy nie – trudno dociec z braku powszechnie dostępnych danych) zaś w połowie lat 90-tych zaczął wychodzić na przepustki. Jako stary złodziej i przywódca dwóch buntów w więzieniu (ten drugi miał miejsce w październiku 1992 r.) cieszył się szacunkiem w półświatku… ale tylko do czasu, gdy w środowisku „grypsery” rozeszła się plotka, że jest homoseksualistą. Wielu więźniów nie mogło w tę plotkę uwierzyć. Ostatecznie jednak, podczas pewnego spotkania na spacerniaku, spytano się go o to wprost, i… „Orzech” powiedział, że to prawda. Tym samym, skoczył z najwyższego szczebla więziennej hierarchii na jej samo dno.

Kilka dni później próbował powiesić się w celi.
Gorąca i niebezpieczna wyspa na Karaibach odegrała w polskiej historii wyjątkową rolę. Tu Polacy walczyli, uprawiali magię i zdobywali królewskie korony.

Na przełomie XVIII i XIX wieku na Haiti wybuchło powstanie czarnej ludności. Napoleon Bonaparte wysłał 3 brygady polskich żołnierzy z Legionów Polskich, aby stłumić rewoltę w najbogatszej francuskiej kolonii.



Żołnierze bez ojczyzny

Był początek września 1802 roku, gdy na nabrzeże w Port-au-Prince wysiadali żołnierze w niebiesko-czerwonych mundurach. Przybyłym posiłkom przyglądał się zdegustowany generał Charles V. E. Leclerc. Młody dowódca francuskich wojsk kolonialnych dostrzegł blade twarze i wybrakowane uzbrojenie swoich nowych podwładnych. Nie miał jednak wyboru – musiał natychmiast rzucić tych ludzi do walki w głębi haitańskiej dżungli.
Trzy miesiące później generał Leclerc (prywatnie szwagier samego Napoleona) nie żył. Umarł na żółtą febrę. Ta sama choroba zaczęła dziesiątkować szeregi żołnierzy Legionów Polskich (przemianowanych na 2. i 3. półbrygadę polską). W ciągu kolejnych dwóch lat tropikalne choroby zabiły znaczną część Polaków. Inni zginęli w walkach. Tylko kilkuset udało się wrócić do Europy.
Źródła historyczne w sprzeczny sposób opisują zachowanie Polaków mających wyruszyć na Haiti. Jedni pamiętnikarze podają, iż Polacy obawiali się wyjazdu – a inni, że reagowali na wyprawę z entuzjazmem. Jednak prawdopodobnie legioniści po prostu mieli na ten temat różną opinię.
Odmienność zdań wynikała z sytuacji Legionów Polskich w 1802 roku. W Europie panował akurat chwilowo pokój. Wydawało się, iż Napoleon spełnił już swoje ambicje, a tym samym nie ma szans na marsz w kierunku Polski. Sprawa naszego kraju była wówczas całkowicie przegrana.
Jedni polscy żołnierze uważali więc, że dalsza służba nie ma sensu. A tym bardziej służba na końcu świata, połączona z walką przeciwko pragnącemu wolności ludowi. Lecz inni legioniści sądzili, iż – skoro i tak nie mają perspektyw – to dobrze zaznać przygody w egzotycznym kraju oraz zdobyć trochę łupów.
Niezależnie od osobistych refleksji, tysiące Polaków zaokrętowano w Kadyksie i Genui, po czym w dwóch rzutach dostarczono na Haiti. A tam znaleźli się w zielonym piekle.
Rzeź w dżungli
Wojna we francuskiej kolonii trwała już od dziesięciu lat i z każdym rokiem stawała się coraz bardziej brutalna. Murzyńscy powstańcy torturowali jeńców i rżnęli piłami kolonistów. Francuskie wojska stosowały wynalazek Rewolucji, czyli ludobójstwo przeprowadzane nowoczesnymi środkami. Haitańczyków truto oparami kwasów oraz topiono na specjalnych barkach (patent z Wandei).
Polacy, schorowani i zdemoralizowani, nie mieli ochoty ani na walkę, ani na dokonywanie masowych mordów. Dzięki temu Haitańczycy szybko nauczyli się rozróżniać Polaków od Francuzów – tych pierwszych nie zabijali od razu po wzięciu do niewoli.
Polacy nie chcieli się bić, ale czasem nie mieli żadnego wyboru. Zwłaszcza wówczas, gdy w końcowym okresie wojny inicjatywa znalazła się w rękach Murzynów. Legioniści dzielnie bronili powierzonych im placówek, często samotni w obliczu przeważających sił nieprzyjaciela. Z tego okresu pochodzi przejmujący samobójczy list polskiego oficera. Jasiński, dowódca okrążonego polskiego batalionu, tak pisał w swych ostatnich słowach:

"Pierwszy Konsul nagrodził dzielne Legiony Polskie, które przelały tyle krwi dla Francji za francuską sprawę i dzięki jej wrogom uzyskały tyle niezbitych dowodów swej odwagi – wysyłając je na Santo Domingo; ale tu również, walcząc z dzikim, barbarzyńskim narodem okazały niewdzięcznej Francji, że wypełniają swe zobowiązania. Widząc się otoczonym przez ponad 3 tysiące Murzynów nie sądzę, bym mógł utrzymać się z tak małym oddziałem. Wolę więc, zamiast wpaść w ręce dzikiego ludu walczącego o swą wolność, sam odebrać sobie życie."

Wyspa została całkowicie odcięta przez brytyjską flotę. Anglicy bez problemu dostarczali Haitańczykom broń i zaopatrzenie oraz odbierali jeńców. W ten sposób setki Polaków znalazło się w obozach na Jamajce, ale też w szeregach brytyjskiej armii. A niektórych naszych rodaków po prostu odstawiono na hiszpańską Kubę – gdzie zajęli się piractwem.

"Polskie plemię"

Nie wszyscy legioniści zginęli lub trafili do straszliwej niewoli. Na Santo Domingo szybko narodziła się legenda o Polakach walczących po stronie Haitańczyków. Nieliczni ocaleli francuscy jeńcy twierdzili, iż u boku czarnego generała Dessalinesa służyła gwardia złożona z białych żołnierzy. Ponoć było ich ponad stu.
Już w XIX wieku uważano te opowieści za mit. Lecz prawdziwość wieści o polskiej gwardii wodza haitańskiego powstania potwierdziły późniejsze wydarzenia na wyspie. Gdy w 1804 roku Francuzi opuścili Haiti, rząd nowopowstałego państwa uczynił dwie rzeczy w celu uhonorowania swoich polskich sojuszników. Po pierwsze, do konstytucji wpisano zapis, iż każdy Polak może natychmiast otrzymać obywatelstwo Haiti – jeśli tylko sobie tego zażyczy (prawo to obowiązywało aż do lat siedemdziesiątych XX wieku). Po drugie, polskim weteranom nadano ziemię wokół miejscowości Cazale.

Polacy z czasem wymieszali się z lokalną ludnością. W ten sposób na Haiti powstało "polskie plemię". Na jego reprezentantów natknęli się nowi polscy żołnierze, którzy po 200 latach wrócili na wyspę – komandosi GROM. Przebywający na misji ONZ wojskowi ze zdziwieniem skonstatowali, że w Cazale nadal mieszkają Mulaci posiadający polskie nazwiska i przeklinający w mowie Reja oraz Kochanowskiego.
Wielu z nich ma wyraźne europejskie rysy.

Król Faustyn II

Jednakże Haitańczycy polskiego pochodzenia nie mieszkali tylko w Cazale. Mógł o tym się przekonać Faustin Wirkus, sierżant amerykańskiego korpusu marines. W 1925 roku, gdy Haiti znajdowało się pod okupacją USA, przełożeni wysłali Wirkusa na położoną naprzeciw Port-au-Prince wyspę Gonave. Żołnierz miał tam zorganizować lokalną administrację. Szło mu kiepsko do chwili, kiedy tubylcy zorientowali się, że Wirkus jest z pochodzenia Polakiem.

Dla miejscowych było to objawienie. Jak się okazało, mieszkańcy Gonave wywodzili się od polskich legionistów. I wierzyli w legendę o Polaku, który przybędzie nad nimi panować w zastępstwie zmarłego władcy Faustyna I. Natychmiast ogłosili Faustina Wirkusa królem, a ten… przyjął tron. Przez cztery lata rządził Królestwem Gonave jako Faustyn II.

Wirkus zgromadził wokół siebie cały harem Mulatek. Nazwiska dwóch najważniejszych nałożnic brzmiały swojsko – Maria Korzel i Andrea Rybak. Polski król panowałby zapewne szczęśliwie aż do śmierci, ale w końcu przypomnieli sobie o nim Amerykanie. Przysłana inspekcja zastała sierżanta marines otoczonego wianuszkiem kobiet i odprawiającego rytuał voodoo. Wirkusa wyrzucono z armii i odesłano do USA.

Czarna bogini

Sierżant nie był pierwszym Polakiem na Haiti praktykującym voodoo. Ponoć w tubylczych obrzędach brali udział także legioniści. Czy tak było – nie wiadomo z całą pewnością. Pewne jest za to, że Polacy wzbogacili lokalny panteon o nową boginię.Podobiznę Czarnej Madonny znajdziemy w prawie każdej świątyni na Haiti, bo Erzuile Dantor jest jednym z najważniejszych bóstw w religii vodou. Jej wizerunki zamorscy żołnierze przywieźli ze sobą i obdarzali wielką miłością. Do dziś kapłani voodoo czczą Ezili Dantor – bóstwo kobiecości i płodności. Jest ona przedstawiana jako ciemnoskóra kobieta trzymająca dziecko.

































Bunt Żeligowskiego
konto usunięte • 2012-11-27, 11:22
Bunt Żeligowskiego – wydarzenia z października 1920 roku, podczas których generał Lucjan Żeligowski upozorowawszy bunt wobec Naczelnego Wodza Józefa Piłsudskiego zajął Wilno i jego okolice proklamując powstanie tzw. Litwy Środkowej, która następnie została przyłączona do Polski. W istocie akcja ta została przeprowadzona na polecenie Marszałka.

Lucjan Żeligowski


Pod koniec wojny polsko-bolszewickiej 1920 roku, gdy wojska polskie przechodziły do kontrofensywy znad Niemna, do Polski powracały ziemie utracone uprzednio na rzecz Armii Czerwonej. Stało się sprawą jasną, że możliwe jest to również w przypadku ziem zajętych w lipcu 1920 roku przez wojska litewskie, które złamały zasadę neutralności i we współdziałaniu z Rosjanami przekroczyły Linię Focha atakując wojska polskie zajmując Troki (Nowe Troki) i stację Landwarowo. Pomogło to odciąć północnej armii polskiej linię odwrotu ku Oranom i Grodnu. W związku z faktycznym sojuszem litewsko-bolszewickim w dniu 6 sierpnia 1920 roku rząd litewski i sowieckie władze wojskowe podpisały konwencję w sprawie przekazania Litwinom rejon Święcian i zamieszkanego w większości przez Polaków Wilna. Było to nagrodę za wsparcie przez Litwinów bolszewików w walce z północną grupą wojsk polskich. Na mocy wspomnianej konwencji wojska litewskie wkroczyły do Wilna w dniu 26 sierpnia, czyli już po zwycięstwie wojsk polskich nad Wisłą.



Rankiem 7 października Żeligowski zarządził odprawę oficerów, na której oficjalnie podał wiadomość o "zbuntowaniu się" wobec dowództwa wojsk polskich i o rozpoczęciu samowolnego marszu na Wilno. Słowa generała wywołały duże poruszenie wśród oficerów niższych szczebli, nie biorących udziału w naradzie dnia poprzedniego.
Marsz oddziałów gen. Lucjana Żeligowskiego na Wilno rozpoczęło się o 6 rano 8 października. Trasa do przebycia miała długość około 50 km, na drodze polskich sił już wkrótce potem stanęły wojska litewskie. Był to 4 pułk piechoty, a dwa kolejne (9 i 7) znajdowały się jeszcze w mieście.

Wojsko Polskie w Wilnie:


Tymczasem w Wilnie władze litewskie zaczęły już planować ewakuację miasta. Zdawano sobie sprawę, że przewaga Żeligowskiego była przygniatająca. Dwa bataliony piechoty z 9 pułku nie były w stanie stawić czoła nadciągającym siłom polskim.

Po rozpoczęciu ponownego marszu o 5 rano 9 października przez Żeligowskiego i zakończonych niepowodzeniem próbach obrony, podjęto w mieście zdecydowane kroki ewakuacyjne. Postanowiono także, zgodnie z zaleceniami rządu w Kownie, przekazać władzę w Wilnie przedstawicielom Ententy.

Działania gen. Żeligowskiego spotkały się z gw🤬townymi protestami Litwy, popartymi przez władze brytyjskie. Po niepowodzeniu ofensywy dyplomatycznej, Litwini podjęli decyzję o próbie odzyskania miasta siłą. Rozkaz operacyjny nr 4 litewskiej 3. Armii informował, że praktycznie całość wojsk litewskich była koncentrowana na zachód od Wilna. Władze polskie, pomimo pozornej neutralności, postawiły w stan gotowości 2 i 3 Armię WP.

W drugiej połowie października wojska Litwy Środkowej podjęły ofensywę do Szyrwint i Giedrojć. Gen. Żeligowski zaproponował Litwie rozmowy pokojowe, te zostały jednak odrzucone. Kolejna ofensywa polska zaczęła się w połowie listopada i miała ambitny cel zdobycia Kowna. 21 listopada dotarto nad Niewiażę w rejonie Kiejdan. Z powodu niedostatku sił oraz pozostawania w tyle za kawalerią piechoty, zawarto tego dnia rozejm, na który naciskała także Polska, będąca pod presją międzynarodową.



20 lutego 1922 roku Sejm wileński przegłosował przyłączenie miasta do Polski i rola generała Lucjana Żeligowskiego w tym rejonie działań zakończyła się.

Po słynnym "buncie" Żeligowski nie zszedł ze sceny politycznej, a wręcz przeciwnie, awansował na generała broni, w 1925 roku został ministrem do spraw wojskowych. Umożliwił też przeprowadzenie Piłsudskiemu przewrotu majowego.

Dzisiaj kojarzony jest przede wszystkim z wydarzeniami z początku października 1920 roku.

Podczas operacji pozorowanego "buntu" i zajęcia Wilna, Żeligowski nie ustrzegł się kilku błędów, jednak ostateczny cel został osiągnięty i Wilno znalazło się w rękach polskich.
Bunt
konto usunięte • 2012-11-18, 12:48
Podobno młodzi muzułmanie coraz częściej buntują się przeciwko swojej kulturze. Słyszałem, że niektórzy nawet zaczęli się myć.

Oznaczenia wiekowe materiałów są zgodne z wytycznymi Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji

 Oświadczam iż jestem osobą pełnoletnią i wyrażam zgodę na ukrycie oznaczeń wiekowych materiałów zamieszczonych na stronie
Funkcja pobierania filmów jest dostępna w opcji Premium
Usługa Premium wspiera nasz serwis oraz daje dodatkowe benefity m.in.:
- całkowite wyłączenie reklam
- możliwość pobierania filmów z poziomu odtwarzacza
- możliwość pokolorowania nazwy użytkownika
... i wiele innnych!
Zostań użytkownikiem Premium już od 5,00 PLN miesięcznie* * przy zakupie konta Premium na 3 miesiące. 6,00 PLN przy zakupie na jeden miesiąc.
* wymaga posiadania zarejestrowanego konta w serwisie
 Nie dziękuję, może innym razem