Główna Poczekalnia Dodaj Obrazki Dowcipy Soft Szukaj Ranking
Zarejestruj się Zaloguj się
 

#ekonomia

Biznes w Polsce
Vof • 2013-06-01, 17:24
Kilka tygodni temu na rogu ulic Żelaznej i Twardej na warszawskiej Woli na witrynie pojawiły się niepokojące napisy: "Przyjazna gmina?", "Straciłam już 300 tys. zł", "Biznesowi ku przestrodze". Wcześniej przez prawie rok lokal stał pusty, komunikat zwróciły więc uwagę przechodniów i kierowców. Podobno na skrzyżowaniu zwiększyła się liczba wypadków drogowych. Niestety to jedyny efekt tej akcji, urzędnicy nadal są nieprzejednani.

Restauracji L’Entrecote de Paris nie ma jeszcze w Polsce, ale w Paryżu lokal tej sieci mieści się przy prestiżowych Polach Elizejskich. Sukces odnoszą również filie otwierane w innych krajach, m.in. w Wielkiej Brytanii i Libanie. W Warszawie pierwszy punkt chciała uruchomić Anna Maria Wielgus, młoda inwestorka z podwójnym, polsko-francuskim obywatelstwem. Jednak od roku nie może nawet ruszyć z remontem.


A wydawało się, że wszystko musi się udać. Zbliżało się Euro 2012 i do Polski miało zjechać dużo turystów, znających markę restauracji z zachodniej Europy. Dzięki swoim kontaktom Anna Maria Wielgus przekonała do swojego pomysłu francuską sieć, zapłaciła pierwszą ratę franszyzy i dostała kompletne know-how.

- Chciałam wyjechać za granicę do pracy, ale jak zobaczyłam tę restaurację, to wpadłam na pomysł, że otworzę ją w Polsce - mówi inwestorka w rozmowie z Wirtualną Polską. - Nie bałam się zaczynać tego biznesu, bo wiedziałam, że mnie poprowadzą od początku do końca - dodaje.

Rzeczywiście strona francuska rzetelnie podeszła do zadania i pomogła w wyborze lokalizacji przyszłej restauracji. Spośród kilkunastu miejsc wybrano róg Żelaznej i Twardej. Bank udzielił kredytu pod zabezpieczenie mieszkania babci. Można było wynająć lokal i zacząć szykować się do otwarcia restauracji, w której pracę miało znaleźć kilkanaście osób. Niestety nikt nie przewidział, że wszystko pogrzebią biurokratyczne zawiłości.

Dwie łazienki jak wieżowiec

Plany o otwarciu na Euro upadły bardzo szybko ze względu na opieszałość wspólnoty mieszkaniowej. Na stosowną zgodę pani Wielgus czekała pięć miesięcy. Dopiero w lipcu 2012 r. mogła wybrać się do urzędu po wydanie warunków zabudowy.

- Obowiązują mnie przepisy, jakbym stawiała 40-pietrowy budynek - żali się restauratorka. Tymczasem chodzi o adaptację lokalu na potrzeby gastronomii, czyli budowę dwóch łazienek, trzech dojść do wody i doprowadzenie klimatyzacji.

- Te przepisy nie są łatwe. Ale tak po prostu jest - tłumaczy Monika Beuth-Lutyk, rzecznik prasowy Urzędu Dzielnicy Wola. - Urząd nie wymyśla przepisów, tylko musi się do nich stosować. Gdyby te przepisy były prostsze, to nam wszystkim byłoby lepiej, ale żyjemy w określonych realiach - dodaje.

Tysiąc złotych dziennie

Realia te oznaczają też wakacyjny okres urlopowy, podczas którego, jak usłyszała pani Wielgus, urzędnicy nie mogli szybciej zająć się jej sprawą. Minął sierpień, a ta wciąż nie była załatwiona. Inwestorka usłyszała w wydziale architektury, że problem w szybkim uzyskaniu warunków zabudowy może stanowić projekt tarasu, a rezygnacja z niego przyspieszy procedurę.

Ponieważ i tak nie było szans na otworzenie restauracji przed zimą, inwestorka postanowiła zrezygnować z tarasu i złożyć nowe warunki zabudowy. Wówczas dowiedziała się, że urząd ma kolejne 3 miesiące na rozpatrzenie sprawy. Tymczasem każdy dzień zwłoki dla przedsiębiorcy oznacza poważne straty.

- Na spłatę kredytu, bieżące opłaty, czynsz i ZUS wychodzi mniej więcej 1000 zł dziennie - wylicza Anna Maria Wielgus. - Gdy mówi się urzędnikowi, że traci się pieniądze, on w ogóle nie chce słuchać - dodaje. Do dziś koszty urosły już do ok. 400 tys. zł.

- Są określone terminy i one są takie same dla wszystkich. Ta sprawa niczym nie różni się od innych spraw, bo każdy inwestor, każdy przedsiębiorca przechodzi dokładnie taką samą drogę - twierdzi rzecznik Urzędu Dzielnicy Wola.

Siedź cicho, bo zobaczysz

To, czym różni się sprawa pani Wielgus, to na pewno zaangażowanie właścicielki w dochodzenie swoich praw.
- Wszyscy znajomi mówili, żeby czekała spokojnie, ale jak mam siedzieć cicho, kiedy każdego miesiąca tracę 30 tysięcy?! - pyta. - Puściły mi nerwy i zaczęłam pisać listy: do premiera, prezydent miasta, ministra pracy, ministra gospodarki - wylicza.

Efekty były odwrotne od zamierzonych. Sprawa zamiast zostać przyspieszona, uległa dalszemu opóźnieniu. - Jeżeli podpadłam jakiemuś urzędnikowi, to jedna pani powie drugiej "weź, jak przyjdzie do ciebie taka dziewczyna, to ją przetrzymaj" - mówi z rozgoryczeniem Wielgus.

Na wydanie warunków zabudowy przyszło jej czekać do 20 grudnia. Decyzja musiała się jeszcze uprawomocnić. Bez tego przedsiębiorcy nie uzyskaliby klauzuli ostateczności.

Jeżeli pani wycofa zarzuty...

Tymczasem ze względu na jej interwencję sprawa trafiła do Samorządowego Kolegium Odwoławczego, które zabrało dokumenty i wydanie klauzuli ostateczności okazało się niemożliwe.
- Usłyszałam, że jak wycofam zażalenia, to będzie szybciej - referuje Anna Maria Wielgus.
Skargi nie wycofała i na wydanie dokumentu czekała kolejne dwa miesiące.

- Skarga został przez Samorządowe Kolegium Odwoławcze oddalona - mówi Monika Beuth-Lutyk.
Dodaje, że organ nadzorujący pracę urzędników nie dopatrzył się nieprawidłowości.

Jak w takim razie określić praktyki urzędników, którzy wydając klauzulę ostateczności 26 lutego wpisują datę 15 stycznia? Wpisanie niewłaściwej daty potwierdza inny dokument, wypożyczony 16 stycznia, na którym widnieje adnotacja, że wówczas klauzuli ostateczności jeszcze nie było.

Sprawa zakończona

W połowie marca udało się już złożyć wniosek o pozwolenie na budowę. Niestety po dwudziestu dniach okazało się, że w dokumentacja jest niekompletna. Pomimo kilkukrotnego uzupełniania za każdym razem znów coś było nie tak. Ostatecznie sprawa nie została rozpatrzona ze względu na upłynięcie terminu.

- Można przesłać kilka pism, w których się opisze, że się traci dużo czasu, pieniądze, że się zaciągnęło kredyt i to jest wszystko prawda, ale to nie zmienia faktu, że takie a nie inne dokumenty do urzędu dostarczyć trzeba - mówi Monika Beuth-Lutyk. - Ta sprawa została zakończona i nierozpatrzona, ponieważ do urzędu nie dostarczono dokumentu, który był potrzebny. W tym konkretnym przypadku chodzi o oświadczenie o dysponowaniu na cele budowlane działką sąsiednią w stosunku do tej, na której ma powstać restauracja, ponieważ w przedstawionym projekcie system wentylacyjny przechodzi na sąsiednią działkę. Urząd nie może wydać decyzji pozwolenia na budowę, gdzie inwestycja obejmuje także działkę sąsiada, bo wówczas sąsiad może przyjść ze skargą do urzędu.

Wytłumaczenie urzędu brzmi sensownie, problem jednak w tym, że oświadczenie zostało złożone, tylko były w nim niewielkie braki. Urząd na powiadomienie o brakach czekał do niemal ostatniego możliwego terminu.

Inwestorka ma żal przede wszystkim o to, że za każdym razem, gdy ona lub jej pełnomocnik przynosili dokumentację do urzędu i dopytywali, czy wszystko jest w porządku, otrzymywali odpowiedzi twierdzące.

- Żaden urzędnik niczego takiego nie powie, ponieważ w momencie, gdy dokumenty wpływają do urzędu, to na pierwszy rzut oka nikt nie będzie ich oceniał - twierdzi rzecznik Monika Beuth-Lutyk.

Stanowisku temu przeczy doświadczenie. - Wczoraj urzędniczka znów powiedziała, że niczego nie brakuje. Mam to nagrane - mówi pani Wielgus.

Urzędnik nie jest zły

Ze względu na upłynięcie terminu Annie Marii Wielgus nie pozostało nic innego, jak złożyć wniosek po raz kolejny. Urząd na jego rozpatrzenie znów ma 65 dni.

- W interesie urzędu nie leży przedłużanie procedur, przecież załatwianie tych spraw to jest nasza praca. Po co mielibyśmy kazać ludziom przynosić kolejne kwity? Z czystej złośliwości? To byłoby zupełnie bez sensu. To nie jest tak, że urzędnik jest zły - mówi pani rzecznik.

Pozostaje pytanie: z czego więc wynika tak długi czas załatwiania sprawy?

- Nasze życie publiczne jest skonstruowane przez przepisy, które uprzywilejowują urzędników, którzy tymi niejasnymi przepisami mogą dowolnie manipulować - mówi Marcin Kołodziejczyk, rzecznik Stowarzyszenia Niepokonani 2012. - Żyjemy w kraju, w którym urzędnik może zrujnować komuś przedsiębiorstwo poprzez wydanie złej decyzji albo opóźnianie wydania decyzji, która ma istotne znaczenie dla jego działalności gospodarczej. Tego typu przypadki, chociaż dowodów rzecz jasna nie ma, mogą wskazywać na proceder wrogiego przejęcia - dodaje.

Nie ma również dowodów na próbę wymuszenia korupcji, choć według relacji pani Wielgus inny restaurator z Woli przyznał się jej, że dostał pozwolenie dopiero, jak zapłacił.

Młoda inwestorka nie chce działać niezgodnie z prawem, ponieważ operuje pożyczonymi pieniędzmi (gdy skończył się pierwszy kredyt, musiała wziąć drugi z gwarancją BGK). Z tych samych przyczyn nie chce łamać również prawa budowlanego i zacząć adaptację bez zezwoleń.

Nie wiadomo, jak długo poczekamy na otwarcie pierwszej w Polsce restauracji L’Entrecote de Paris. Na razie istnieje ona tylko jako profil na Facebooku. Ale w wirtualnej przestrzeni biznesy otwiera się znacznie łatwiej niż w biurokratycznej Polsce.

Urzędnik(pan i władca za biurkiem)=kanalia. Daj łapówkę i wszystko załatwisz k🤬a prawie jak Rosja
Zarobki w II RP
Vof • 2013-05-30, 20:57
Panie Marszałku, jak żyć? Ceny i zarobki w II RP.

Przed wojną żyło się lepiej? Na pewno nie wszystkim. Porównajcie, na co byłoby Was stać w dwudziestoleciu międzywojennym i jak długo musielibyście odkładać np. na wymarzony samochód.

Chociaż, w porównaniu ze współczesnym, przedwojenny robotnik klepał biedę, zarobki inteligencji nie różniły się bardzo od dzisiejszych pensji. Takie wnioski można wysnuć, zaglądając do „Małego rocznika statystycznego” sprzed wojny.

W 1939 r. wykwalifikowany robotnik zarabiał miesięcznie 95 złotych, czyli równowartość około 20 ówczesnych dolarów. Za swoją pensję mógł kupić 317 kilogramowych bochenków chleba (średnia cena 30 groszy), 211 kilogramów mąki (średnia cena 45 gr.), 95 kilogramów cukru i 365 litrów mleka (cena 26 groszy). Dziś średnia pensja osoby zatrudnionej w przemyśle to 2,7 tys. netto. W porównaniu z międzywojniem może za to kupić trzykrotnie więcej chleba i mleka (odpowiednio 1080 bochenków i 1022 litry ) oraz czterokrotnie więcej mąki (1350 kilogramów).

O ile w przypadku mężczyzn – robotników różnice w zarobkach wczoraj i dziś są duże, o tyle w przypadku kobiet wręcz astronomiczne... Wprawdzie konstytucja marcowa z 1921 r. gwarantowała kobietom prawa wyborcze, ale na równouprawnienie w kwestii zarobków nie miały co liczyć. Przedwojenna przyuczona do zawodu robotnica zarabiała niecałe 50 złotych, czyli niemal dwukrotnie mniej od dysponującego podobnymi kwalifikacjami mężczyzny. Dziś kobiety zarabiają o 15 procent mniej od mężczyzn, przedwojenna średnia sięgała 60 proc.

Ulica Marszałkowska przed wojną. W stolicy i na Śląsku zarabiało się wtedy najlepiej. Fot.PAP/CAF-reprodukcja

W dodatku kobiety nie dość, że były gorzej opłacane, to pracowały dłużej od mężczyzn. Średnio 30 tygodni w roku, analogiczny wskaźnik dla mężczyzny jedynie 26 tygodni. Choć i tak mieli więcej wolnego czasu od współczesnego zapracowanego Polaka, który AD 2013 przepracuje 35 tygodni.
Inteligent jest bogatszy

Znaczenie lepiej, pod względem finansowym, miewała się wzbudzająca dziś silną nostalgię przedwojenna inteligencja. W Polsce okresu międzywojnia istniały jedynie 32 wyższe uczelnie (uniwersytety, politechniki i akademie), toteż pracodawcy znacznie bardziej cenili wykształcenie. Średnio pracownicy umysłowi inkasowali co miesiąc prawie 280 złotych (panie około 170), czyli ponad dwukrotnie więcej od robotników.

Przy takich zarobkach przedwojenne inteligenckie małżeństwo, w odróżnieniu od robotników, mogło nawet kilka razy w tygodniu pozwolić sobie na jedzenie mięsa. Wołowina i wieprzowina miały w II RP podobne ceny – około 1,5 zł za kilogram.

- W II RP za naprawdę solidną pensję uważano pobory rzędu 250 złotych. Za złotówkę można było zjeść w knajpie dobry obiad – mówi nam dr Marcin Zaremba z Uniwersytetu Warszawskiego.

Jak pod tym względem wypada konfrontacja zarobków elit międzywojnia ze współczesnością? Żyjące w Polsce przed wojną inteligenckie małżeństwo zarabiało łącznie około 450 złotych. Oznacza to, że powstrzymując się od jedzenia i picia, na popularnego w II Rzeczpospolitej Fiata 508 musiało oszczędzać dokładnie przez rok. Za produkowany w Polsce na włoskiej licencji samochód trzeba było zapłacić 5,4 tys. złotych. Natomiast kultowy, tak wówczas jak i dziś, motocykl Sokół 600 był o połowę tańszy.
W 2013 r. średni dochód małżeństwa z wyższym wykształceniem to 5,4 tys. złotych netto. Natomiast najpopularniejsze na polskim rynku auto - Skoda Fabia kosztuje około 40 tys. Nie jedząc i nie pijąc, trzeba na nią odkładać 8 miesięcy.


Polski Fiat 508-I. Fotografia została wykonana w 1934 r. na ul. Długiej w Skarżysku-Kamiennej, Polska. Na fotografii znajduje się Feliks Kozicki. Autor: Jbilski

Komu za sanacji było lepiej?

II RP kochała swoich synów. Zwłaszcza jeśli nosili mundury. W latach 20. od 10 do 15 proc. PKB szło na wydatki wojenne. Dlatego też armia była wyjątkowo pożądanym pracodawcą. Przedwojenny kapral (w raz z dodatkiem na rodzinę, jeśli ją miał) zarabiał miesięcznie 167 złotych. Oficer w stopniu kapitana przynosił do domu co miesiąc 400 złotych.
Nie najgorzej miewali się też inni mundurowi. Komisarz policji miał pensję w wysokości 335 złotych. I chyba serce mu się krajało gdy do aresztu zgarniał prostytutkę. Najtańsze panie lekkich obyczajów za pojedynczą usługę liczyły sobie 1,5 zł.

Dostatnie centrum i biedna ściana wschód

Ponad 70 letni rocznik statystyczny pozwala stwierdzić, że najdostatniej żyło się w Polsce centralnej. Najwyższe zarobki zgłaszały do GUS-u województwa kieleckie, lubelskie, łódzkie, warszawskie i białostockie. Przeciętnie do kieszeni robotnika wpadały tam 104 złote miesięcznie. Najgorzej było w województwach wschodnich. W okolicach Nowogrodu i Wołynia płace sięgały ledwo 63 złotych miesięcznie.

Choć granice Polski poprzestawiał XX wiek, są jednak rzeczy, które się nie zmieniły. Oddzielnymi wyspami – jak i dziś – były Warszawa i Śląsk. W stolicy Mazowsza robotnicza pensja sięgała 160, a na Śląsku około 120 złotych.

Niewiele zmieniło się też, jeżeli chodzi o wiek najlepiej zarabiających. W międzywojniu na szczycie zarobkowej drabiny byli ludzie urodzeni między 1871, a 1895 rokiem, przed wojną dobiegający 50. Dziś największe pensje odnotowują na kontach ludzie pomiędzy 36., a 40. rokiem życia – beneficjenci historycznych i gospodarczych przemian końca XX wieku.
Jan Fijor o Książkach
Konto usunięte • 2013-02-24, 20:43


Ekonomista z Nowej Prawicy przedstawia literature do miazdzenia socialistow,komunistow i szeroko pojetego lewactwa , podczas debat o gospodarce.Postac rownie madra i rosadna jak sam Korwin
Kolejny Absurd Unii Europejskiej
Vof • 2013-01-08, 19:08
Niemcy zrujnowali Grecję - są dowody:
Ekonomiści Międzynarodowego Funduszu Walutowego - Olivier Blanchard i Daniel Leigh przyznają w niecodziennie szczerym roboczym raporcie przygotowanym dla tej organizacji, iż zaaplikowana Grecji i Portugalii terapia w postaci nakazanych oszczędności budżetowych i zwiększania obciążeń fiskalnych była błędna. Ekonomiści MFW przyznają, że efektem ich działań było gw🤬towne zredukowanie popytu wewnętrznego i wzrost bezrobocia, co pogorszyło sytuację gospodarczą w krajach, którym miano pomóc. Niepokojące jest to, że Blanchard i Leigh jako głównego winowajcę tego błędu wskazują... źle obliczone tzw. multiplikatory fiskalne, czyli przyjęte teoretycznie założenia, że każde euro oszczędności w wydatkach publicznych redukuje PKB tylko o 50 centów. Okazało się w praktyce, że w przypadku Grecji i Portugalii redukcja PKB była niekiedy nawet 3-krotnie wyższa od teoretycznie założonej, to znaczy każde euro oszczędności przynosiło kurczenie się gospodarki o 1,5 do 1,7 euro.
W ten oto sposób runął gmach autorytetu programów zaciskania pasa stosowanych w czasie obecnego kryzysu przez MFW i Unię Europejską. Runął, potykając się o... jeden teoretyczny przelicznik!
"Sorry, nie ten przycisk" zdają się mówić ekonomiści MFW już po odpaleniu rakiet atomowych. Dla nas wynikają z tego cztery lekcje.

Po pierwsze, wychodzi na to, że dołożyliśmy MFW miliardy dolarów z naszych rezerw walutowych (decyzja szefa NBP Marka Belki podjęta na wniosek Donalda Tuska i min. Rostowskiego) do programu zaduszenia gospodarek Grecji i Portugalii! Nie dość, że im to nie pomogło, to jeszcze nas kosztowało ! Mądre to?

Po drugie, analitycy jasno przyznają, że presja na taki kształt programów restrukturyzacyjnych dla południa Europy miała charakter polityczny i jej centrum był Berlin. Wynikała ona z niemieckich potrzeb oraz z niemieckiej obsesji anty-inflacyjnej, tyle że w odniesieniu do gospodarek zależnych (takich jak grecka) lekarstwo okazało się gorsze od choroby.

Po trzecie, jakoś na to wychodzi, że to Prawo i Sprawiedliwość miało i ma rację, gdy krytykuje programy cięć fiskalnych jako anty-rozwojowe. Teraz przyznają to nawet "guru z MFW", ciekawe jakimi argumentami obóz władzy będzie teraz tłumaczył, że jest inaczej...

Po czwarte, wynika z tego jasno, że przyjmowanie przez Polskę Paktu Fiskalnego, narzucającego dalsze oszczędności oraz wpychanie nas na drogę do euro, co znowu spowoduje konieczność cięć budżetowych to droga do zatracenia polskiej gospodarki, która pulsuje dzięki popytowi wewnętrznemu. Jeśli go zdławimy ze względu na wskaźniki statystyczne, równie arbitralne, co multiplikatory fiskalne MFW, to stracimy resztki napędu rozwojowego.
Co nas motywuje
Konto usunięte • 2012-11-13, 13:38
Czy kiedykolwiek zastanawialiście się co motywuje ludzi do wydajniejszej pracy wymagającej myślenia?
Oto i filmik przedstawiający, w ciekawy i zrozumiały sposób, wyniki badań naukowych nt motywacji.
[center]Hongkong jest obecnie symbolem wolnego rynku i gospodarczego sukcesu, który dla wielu stał się wzoremdo naśladowania. Poniższe zdjęcia wykonywane nad cieśniną Port Wiktorii pokazują jak ta mała wioska urosła do rangi jednego z azjatyckich tygrysów.

Lata '80 XIX wieku - fotografia prezentuje Pachnący Port (tak dosłownie należy tłumaczyć nazwę Hong Kong) zanim kompania Starr Ferry połączyła półwysep Koulun z wyspą Hongkong (a miało to miejsce w 1888) i sprawiła, że tradycyjne łodzie wiosłowe zwane Sampan przestały być podstawowym środkiem komunikacji na tej trasie.



---
1906
Nobel
Konto usunięte • 2012-10-12, 22:14
Według przecieków, Nobla z ekonomii ma dostać Grecja.
Kapitalizm
Konto usunięte • 2012-07-20, 21:57
Po komunizmie, faszyzmie i wielu innych wynalazkach, znaleźliśmy się w równie zabójczym - kapitalizmie:

Jak by wyglądał
Konto usunięte • 2012-06-20, 11:51
świat bez ropy