Główna Poczekalnia Dodaj Obrazki Dowcipy Soft Szukaj Ranking
Zarejestruj się Zaloguj się
 

#epidemia

Tajemnicza epidemia.
Shilders • 2014-05-24, 12:41
Ostatnio miałem okazje oglądać dość ciekawy dokument.

W skrócie: w październiku 2011 roku małe miasteczko Le Roy w stanie Nowy Jork znalazło się na celowniku mediów z całego kraju. U kilku zamieszkujących je nastolatek w tym samym czasie zdiagnozowano zespół Tourette'a. Dziewczyny uczęszczały do tej samej szkoły i niemal jednocześnie zaczęły przejawiać symptomy choroby: skurcze mięśni twarzy i kończyn, gw🤬towne gesty, niekontrolowane wybuchy słowne. W ciągu kilku miesięcy takie same tiki występowały już u 18 osób. Zrozpaczone uczennice opowiedziały o swoim przypadku w ogólnokrajowej telewizji. W krótkim czasie stał się on narodowym fenomenem. Dokument opowiada zarówno o dziewczynach, które wygrały z chorobą, jak i o tych, które wciąż walczą.

Polskiej wersji nie znalazłem.



nynyny ny ny

A i prawie zapomniałem. Niedaleko szkoły do której uczęszczały miała miejsce katastrofa kolejowa, rozbił się pociąg przewożący niebezpieczne substancje chemiczne.

Pierwszy temat


Epidemia ta została spowodowana szczepieniami?


Władze medyczne i nie-medyczne w kwestii szczepień zgadzają się, że szczepionki są zaprojektowane w taki sposób, aby spowodować łagodne przypadki chorób, jakim powinny one zapobiegać. Ale wiedzą też, i przyznają to, że nie sposób cokolwiek z góry przewidzieć, czy przebieg powikłań poszczepiennych będzie łagodny czy ciężki – a nawet śmiertelny.

Szczepionki powodują również wiele innych chorób, oprócz tej, przeciw której zostaje podana. Na przykład, szczepionka przeciw ospie często powoduje kiłę paraliż, trąd i raka. Zastrzyki często powodują różne inne stadia chorobowe, jak poszczepienne zapalenie mózgu, paraliż, ślepotę, zapalenie opon mózgowych, raka (czasami w ciągu dwóch lat), gruźlicę (dwa do dwudziestu lat po szczepieniu), zapalenie stawów, choroby nerek, choroby serca (niewydolność serca czasami w ciągu kilku minut po zabiegu, a czasem kilka godzin później), uszkodzenie nerwów i wiele innych poważnych schorzeń.

Gdy ofiara otrzymuje wiele szczepień (różnych szczepionek) w okresie kilku dni lub kilku tygodni, często wywołanych zostaje naraz kilka zintensyfikowanych przypadków wszystkich chorób, ponieważ organizm nie może poradzić sobie z tak dużą ilością śmiertelnej trucizny wstrzykiwanej bezpośrednio do krwiobiegu. Lekarze nazywają to nową chorobą i zaczynają tłumić objawy.

Gdy trucizna zostanie przyjęta doustnie, wewnętrzny system obronny ma szansę szybko usunąć jej część poprzez wymioty, ale kiedy trucizny są wstrzykiwane bezpośrednio do ciała, z pominięciem wszystkich naturalnych zabezpieczeń, te niebezpieczne trucizny od razu krążą po całym ciele w ciągu kilku sekund, i są dalej w obiegu, dopóki nie zatrują wszystkich komórek.

Słyszałam, że siedmiu mężczyzn padło martwych w gabinecie lekarskim zaraz po szczepieniu. To było w obozie wojskowym, więc napisałam o tym do rządu w celu weryfikacji informacji. Przysłali mi raport amerykańskiego sekretarza wojny, Henry L. Stimsona. Raport nie tylko potwierdził sprawozdanie o siedmiu ofiarach, które zmarły wskutek szczepień, ale stwierdził dodatkowo, że było 63 przypadki zgonu i 28.585 przypadków zapalenia wątroby, jako bezpośrednie skutki szczepień przeciw żółtej febrze w ciągu zaledwie 6 miesięcy wojny.

Pierwsza wojna światowa trwała dość krótko (z perspektywy amerykańskiej, gdyż USA przystąpiło do wojny w 1917 r. – przypis), więc producenci szczepionek nie byli w stanie wykorzystać wszystkich swych wyprodukowanych szczepionek. Robili ten biznes (i nadal robią) tylko dla zysku, więc postanowili sprzedać je dla reszty populacji. Odbębnili największą kampanię szczepieniową w historii USA. Nie było żadnej epidemii, jaka mogła być uzasadnieniem dla tej akcji, zatem użyli innych sztuczek. Ich propaganda twierdziła, że żołnierze wracający do domu z zagranicy na pewno są chorzy na różnego rodzaju choroby i dlatego każdy musi mieć wszystkie zastrzyki, jakie były wówczas na rynku.

Ludzie im wierzyli, ponieważ po pierwsze, chcieli wierzyć swoim lekarzom, a po drugie, żołnierze powracający z wojny na pewno byli chorzy. Nie wiedzieli, że stało się to z powodu chorób wywołanych wykonaniem na nich szczepień, gdyż lekarze wojskowi nie mówili im takich rzeczy. Wielu z żołnierzy zostało wyłączonych z życia wskutek tych chorób, jakie wszczepili im ich lekarze. Wielu oszalało wskutek poszczepiennego zapalenia mózgu, ale lekarze nazywali to szokiem wojennym, choć wielu z nich nigdy nie opuściło ziemi amerykańskiej, aby znaleźć się w Europie.

Konglomerat chorób spowodowany przez otrzymanie wielu zatrutych szczepionek zaskoczył lekarzy, bowiem nigdy nie mieli oni okazji sprawdzić zawartości szczepionek przed ich użyciem, przy czym dokonywali zabiegów przy zastosowaniu wielu różnych szczepionek. Nowa choroba, jaką wytworzyli, miała objawy wszystkich chorób, jakie zawierały szczepienia rzekomo przygotowane przeciw nim. Była wysoka gorączka, skrajne osłabienie, wymioty oraz zaburzenia pracy jelit, charakterystyczne dla tyfusu. Szczepionka przeciwko błonicy spowodowała zatory płucne, dreszcze i gorączkę, obrzęki i ból gardła, zatkane drogi oddechowe błony rzekomej oraz dławienie się z powodu trudności w oddychaniu, po czym następowały trudności z oddychaniem i śmierć ofiary. Po zgonie ciało stawało się czarne od zastoju krwi, która była pozbawiona tlenu w fazie duszenia się. Na początku nazywali ten przypadek Czarna Śmierć. Inne szczepionki powodowały swe własne reakcje – paraliż, uszkodzenie mózgu, szczękościsk, itp.



Gdy lekarze próbowali tłumić objawy tyfusu silniejszym rodzajem szczepionki, powodowało to jeszcze gorszą formę tyfusu, jaką nazwano formą paratyfusową. Ale gdy wymyślili silniejszą i bardziej niebezpieczną odmianę szczepionki, aby stłumić chorobę, stworzyli tym samym jeszcze gorszą odmianę choroby, dla której nie było nazwy. Jak trzeba by ją nazwać? Nie chcieli powiedzieć ludziom, czym to naprawdę było – ich własnym Frankensteinem, jakiego stworzyli swymi szczepionkami i leków tłumiącymi objawy. Chcieli odsunąć winę od siebie, dlatego nazywali to coś hiszpańską grypą. Na pewno nie była ona pochodzenia hiszpańskiego, a Hiszpanie mieli uzasadnione pretensje związane ze skutkiem tego nazewnictwa. Ale nazwa utrzymała się zatrzymany, a amerykańscy lekarze i producenci szczepionek nie zostali oskarżeni o przestępstwo tej powszechnej epidemii – epidemii grypy z 1918 roku. Dopiero w ostatnich latach badacze dokopali się faktów i skierowali winę tam, gdzie należy.

Część żołnierzy może i była w Hiszpanii, zanim wrócili do domu, ale ich choroby pochodziły z ich własnych baz wojskowych, US Army Camps. Nasi lekarze ciągle używają tego samego uniku. Gdy ich własne szczepionki (wymagane do podróżowania) powodują powstanie choroby poszczepiennej za granicą, używają tego samego uzasadnienia jako podstawy do kampanii straszenia, aby naganiać ludzi do centrów szczepień. Przypomnij sobie straszenie grypą z Hong Kongu, grypą azjatycką albo londyńską. To wszystko były wywołane medycznie epidemie pomieszane ze zwykłymi stanami przeziębienia, które ludzie mają co roku.

W 1976 r. jesteśmy w trakcie obrabiania nas ponownie przez twórców epidemii szczepionkowej, aby wywołać kolejną aferę chorobową wartą wiele milionów dolarów. Ci oszuści już rozmawiali z prezydentem Fordem o przekazaniu 135 mln dolarów dolarów, aby rozpocząć kampanię. Nawet towarzystwa ubezpieczeniowe odmówiły zaangażowania się w tak niebezpieczny i fałszywy program. Zatem ponownie oszuści medyczni i farmaceutyczni próbowali skłonić odpowiednich urzędników państwowych do zapewnienia im ubezpieczenia przed możliwymi miliardami dolarów odszkodowania, gdyby kampania została przeprowadzona zgodnie z planem. Na szczęście Ford nie został wybrany na urząd. Szkoda, że go nie wyrzucili, zanim opłacił zespół trucicieli, aby ten mógł zatruć całą populację.

Kampania szczepionkowa przeciw świńskiej grypie (w tym kampania zastraszania) jest taka sama, jak podczas grypy z 1918 r., która zabiła 20.000.000 ludzi. Oni nie mają żadnych dających się zweryfikować próbek krwi z czasów epidemii grypy z 1918 roku, niczego nie potrafią udowodnić. To było wiele lat temu, a lekarze byli wtedy zdezorientowani i nieskuteczni tak samo, jak i teraz. Jednak jedno jest pewne – hiszpanka z 1918 roku była chorobą wywołaną szczepieniami, co doprowadziło do skrajnego zatrucia ciała zlepkiem wielu różnych szczepionek. Żołnierze z Fortu Dix, którzy ponoć mieli świńską grypę zostali zaszczepieni dużą różnorodnością szczepionek, takich jak te, które wywołały epidemię grypy z 1918 roku. Epidemia grypy w Fort Dix nie była w żaden sposób związana ze zwierzętami.

Aby dodać jeszcze parę groszy do tego zamieszania: lekarze mówią ludziom, że istnieje wiele różnych rodzajów grypy, jedna z nich zaatakowała żołnierzy w Fort Dix (grypa AVictoria), ale są inne szczepy wirusa grypy, a szczepionka przeciw świńskiej grypie, jaką przyjęło już tak wiele osób, nie chroni ich już przed wieloma innymi rodzajami grypy. Służy to jako „wentyl bezpieczeństwa” na wypadek możliwych procesów sądowych, gdyby było więcej ofiar niż zazwyczaj. Lekarze powiedzą, że szczepionka zawiodła, ponieważ źle dobrano rodzaj grypy w szczepionce. Oczywiście nikt nie może tego udowodnić, ponieważ wirusy są nieuchwytne, niewidoczne, niestabilne i nieprzewidywalne. Słownikowa definicja wirusa brzmi: „trucicielski organizm wywołujący choroby”. Szczepionki wstrzykiwane do organizmu są trucizną i powodują typowe reakcje po zażyciu trucizny. Wirus (trucizna) nie lata wkoło nas i nie atakuje ludzi.

W związku z tym, nie będzie żadnej epidemii świńskiej grypy, o ile promotorzy szczepionek sami nie wywołają jakiejś tak samo, jak to miało miejsce w 1918 roku. Nie zabije ona 20 milionów osób, chyba że ludzie dobrowolnie poddadzą się zastrzykom z wyhodowanymi chorobami. Istnieją również inne przyczyny chorób oprócz szczepionek, jak zły sposób odżywania się, spożywanie pokarmów wyjałowionych z substancji pokarmowych i zatrutych konserwantami lub sztucznymi miksturami farmaceutycznymi. Istnieje wiele innych przyczyn chorobotwórczych, ale choroby nie są zakaźne.

Lekarze i ludzie, którzy przeżyli epidemię grypy hiszpanki z 1918 r. mówią, że to najstraszniejsza choroba, jaka dotknęła świat. Silni mężczyźni, zdrowi i pełni wigoru jednego dnia, na drugi dzień byli martwi. Choroba miała właściwości czarnej śmierci w powiązaniu z tyfusem, błonicą, zapaleniem płuc, ospą, paraliżem i wszystkimi innymi chorobami, na jakie szczepiono ludzi bezpośrednio po I WŚ. Praktycznie cała ludność poddana szczepieniom została zainfekowana kilkunastoma chorobami lub toksycznym serum. Gdy wszystkie te choroby zaczęły się rozwijać wszystkie na raz, skutki były tragiczne.

Pandemia ciągnęła się dwa lata, utrzymywana przy życiu przez dodatkowe dawki trucizny podawanej przez lekarzy, którzy próbowali stłumić jej objawy. Grypa zaatakowała tylko tych, którzy byli zaszczepieni. Ci, którzy odmówili przyjęcia szczepionek, nie zachorowali. Moja rodzina odmówiła wszystkich szczepień, więc mieli się dobrze przez cały czas. Wiedzieliśmy z nauk zdrowotnych Grahama, Traila, Tildena i innych, że ludzie nie mogą zanieczyszczać ciała trucizną, żeby w konsekwencji nie spowodować choroby.

Kiedy grypa zbierała żniwo, wszystkie sklepy były zamknięte, a także szkoły, przedsiębiorstwa, a nawet szpital, bo lekarze i pielęgniarki też byli zaszczepieni i byli chorzy na grypę. Nikogo nie było na ulicach. To było jak miasto duchów. Wydawało nam się, że jesteśmy jedyną rodziną, która nie dostała grypy, więc moi rodzice chodzili od domu do domu, aby opiekować się chorymi, gdyż było niemożliwe otrzymanie pomocy lekarskiej. Gdyby to było możliwe, to różne zarazki, bakterie, wirusy lub prątki wywołujące choroby, miały mnóstwo okazji, aby zaatakować moich rodziców, gdyż spędzali oni wiele godzin dziennie w domach chorych. Ale nie dostali grypy i nie przynieśli do domu zarazków, jakie zaatakowały nas, dzieci. Nikt z naszej rodziny nie miał grypy – nawet nie pociągał nosem- i to było zimą, gdy leżał głęboki śnieg.

Mówi się, że epidemia grypy z 1918 roku zabiła 20 milionów ludzi na całym świecie. Ale, faktycznie, to lekarze ich zabili swym śmiercionośnym leczeniem i medykamentami. To ostre oskarżenie, ale to jednak prawda.

Było siedem razy więcej przypadków chorobowych wśród zaszczepionych żołnierzy, niż wśród nie zaszczepionych cywilów, a zachorowali na choroby, na jakie zostali zaszczepieni. Jeden z żołnierzy, który wrócił do kraju w 1912 roku, powiedział, że szpitale wojskowe były wypełnione przypadkami paraliżu dziecięcego i zastanawiał się, dlaczego dorośli mężczyźni mają chorobę niemowląt. Teraz wiemy, że paraliż jest częstym skutkiem zatrucia poszczepiennego. Ci, którzy byli w domu nie dostali tego paraliżu, dopóki nie zaczęła się światowa kampania szczepionkowa w 1918 roku.






Fragment książki „Swine Flu Expose”, autor: Eleanora I. McBean

Pandemia Hiszpanki - Od strony medialnej

Źródło
Artykuł, względnie długi, ale bardzo ciekawy, warty przeczytania. Wciąga. Polecam!

Cytat:

Siedem ofiar śmiertelnych, 99 zarażonych, kilka tysięcy poddanych kwarantannie – to bilans epidemii czarnej ospy we Wrocławiu w 1963 roku. Przerażona była cała Polska. Wrocław stał się strefą zamkniętą. Bez świadectwa szczepień nikt nie mógł opuścić miasta.

Zabandażowane klamki w urzędach, miski z chloraminą do odkażania, kolejki do szczepień i tablice z napisami: „Witamy się bez podawania rąk” – tak wyglądał Wrocław latem 1963 roku, gdy agent służb specjalnych przywiózł ze sobą z misji do Indii czarną ospę. Zachorowało na nią prawie sto osób.

Czarna Pani albo po łacinie variola vera – czarna ospa zaczyna się niewinnie jak grypa. Objawy pojawiają się dopiero po dziesięciu dniach od zarażenia, do którego dochodzi drogą kropelkową, czyli bardzo łatwo. Zabija bardzo szybko. – Wiadomość o tym, że mamy w mieście ospę, była prawdziwym szokiem. Nie rozumieliśmy, skąd się wzięła w naszej szerokości geograficznej ta groźna choroba. A potem zaczęła się psychoza – opowiada „Newsweekowi” Michał Sobków, który latem 1963 roku pełnił dyżury lekarza inspekcyjnego wrocławskiego pogotowia ratunkowego.

Pierwsza umiera Lonia
Wszystko zaczęło się, gdy oficer MSW Bonifacy J. trafił do szpitala MSW we Wrocławiu po podróży do Azji (według ustaleń IPN oficer ten brał potem udział w akcji „Dunaj” podczas interwencji w Czechosłowacji). Słabo znający się na chorobach tropikalnych lekarze orzekli, że ma malarię. Aby się upewnić co do diagnozy, wysłali pacjenta karetką do Gdańska, do specjalistów z Centrum Badań Tropikalnych, i ci potwierdzili diagnozę.

J. chyba rzeczywiście miał malarię, ale poza nią ospę, której nikt nie rozpoznał. A ponieważ szybko doszedł do siebie, został wypisany do domu. Niedługo potem źle się poczuła salowa, która sprzątała izolatkę agenta. Od niej zaraziła się córka pielęgniarka i syn oraz lekarz, do którego zgłosiła się, gdy zachorowała.Salowa i jej syn trafili do szpitala zakaźnego. Córka Lonia – w bardzo poważnym stanie do szpitala przy ul. Rydygiera w centrum Wrocławia. Młodej kobiecie gw🤬towanie podnosi się poziom leukocytów we krwi. Umiera po kilku dniach, a lekarze za przyczynę śmierci uznają białaczkę krwotoczną o ostrym przebiegu.

Tymczasem w szpitalu zakaźnym kilka osób, w tym czteroletni chłopiec, choruje na niegroźną ospę wietrzną. Gdy choroba mija, po pewnym czasie dziecko ma znowu wysypkę. I wtedy lekarz stawia szokującą diagnozę: to nie ospa wietrzna, a czarna! Na wietrzną choruje się tylko raz.

Weselnicy w izolatorium
Lekarze powoli rozwiązują zagadkę, kto rozsiewa chorobę. Okazuje się, że zarazki ospy krążą po mieście już sześć tygodni, a chorzy na nią przebywali w trzech szpitalach. Decyzje są natychmiastowe: zamykane są trzy szpitale i szkoła pielęgniarska, do której chodziła Lonia. Pojawiają się plotki – pisze w książce „Variola vera” doktor medycyny Zbigniew Hora – że ciało pielęgniarki zostało ekshumowane i spalone, ale była to nieprawda. W prasie zaczynają się ukazywać pierwsze komunikaty o tym, że we Wrocławiu panuje czarna ospa. Mieszkańcy muszą się natychmiast zaszczepić. W przeciwnym razie grozi kara 4,5 tys. zł grzywny (czterokrotność przeciętnych miesięcznych zarobków) lub trzymiesięczny areszt.

– Nie trzeba było nikogo karać, każdy biegł się szczepić, bo wszyscy byli przerażeni – opowiada doktor Sobków. Ludzie godzinami stoją w kolejkach do szczepień i plotkują. Tymczasem sztab kryzysowy zastanawia się, jak zahamować epidemię. Staje się jasne, że trzeba odizolować tych, którzy zetknęli się z chorymi. Powstaje kilka miejsc – izolatoriów, gdzie bezpiecznie można ich zatrzymać na kwarantannę, a sanepid ustala listę potencjalnych zarażonych i zaczyna ich szukać po całym mieście.

Okazuje się, że Lonia – już zarażona – bawiła się na weselu kogoś z rodziny, czyli krąg kontaktów może być bardzo duży. Wśród nich była Elżbieta Krzemińska, bibliotekarka, szwagierka Loni. Kiedy kilka dni po ogłoszeniu epidemii wracała do domu z mężem po wieczorze spędzonym w operze, pod domem czekała już karetka, do której musieli natychmiast wsiąść razem ze swoimi dziećmi, obudzonymi przez lekarzy. Wszyscy byli od teraz kontaktami. Kilka tygodni spędzili w izolatorium na Praczach Odrzańskich, w budynku szkoły rolniczej. Spotkali tu pozostałych gości weselnych, a nawet samych nowożeńców. Karetki przywoziły codziennie dziesiątki kontaktów z całymi rodzinami. Był nawet pacjent z psem, bo nie miał z kim zostawić zwierzaka. Wieczorami internowani – jak mówili o sobie – zasiadali przed telewizorem, kobiety robiły na drutach, a mężczyźni grali w szachy lub warcaby.

Samobójcza misja
Po drugiej stronie Wrocławia, w Szczodrem, powstał szpital dla zarażonych ospą. Od razu przewieziono tam pięć osób. Liczba chorych rosła w zastraszającym tempie. Doktor Sobków wspomina, jaką traumę przeżywali ci, którzy wiedzieli, że są zagrożeni. W takiej sytuacji był cały personel zamkniętych szpitali, chorzy tam leczeni, a także ci, którzy trafili do izolatoriów. W każdej chwili mogło się okazać, że z kontaktu człowiek stał się chorym na ospę. A jeśli tak, to czy przeżyje?

– Lekarze, sanitariusze, kierowcy bali się wyjeżdżać do chorych i rozumiałem to. Pewnego dnia kierowca rozpłakał się i powiedział: „Panie doktorze, mam małe dzieci. Nie pojadę”. Teraz, gdy o tym myślę, to widzę, że narażanie się pracowników pogotowia na kontakt z chorymi był aktem samobójczym. Nie byliśmy w żaden sposób zabezpieczeni. Jedyne, co mogłem dać lekarzom, to maseczki i rękawice, a to była żadna ochrona.

Co innego sanepid – oni rzeczywiście byli całkiem zamaskowani, gdy szli do pacjenta z ospą. Nawet oczy mieli osłonięte, rozmawiali z pacjentem przez płachtę, która była częścią osłony twarzy. Niestety, z przykrością stwierdzam, że o nas nikt wtedy nie pomyślał – opowiada ówczesny lekarz inspekcyjny pogotowia. Musiała wystarczyć szczepionka, która znacznie osłabiała siłę choroby i dawała szansę na wyzdrowienie.

Bruderszaft z ospą
Ospa rozprzestrzenia się po kraju, chorzy są leczeni już w pięciu województwach. Żeby wjechać do Wrocławia, trzeba mieć ze sobą świadectwo szczepień. Podobnie, gdy chce się wyjechać z miasta – milicjanci na rogatkach zatrzymują samochody i autobusy, żądając dokumentów. Zaszczepić się można nie tylko w przychodniach, ale też na dworcu PKP. To jest potrzebne tym, którzy tego nie zrobili, a chcą kupić bilet kolejowy lub lotniczy – w okienku trzeba okazać zaświadczenie o szczepieniu.

Prasa informuje o zawieszeniu sprzedaży chleba w trybie samoobsługowym. „Słowo Polskie” z 3 sierpnia: „Przebieranie w koszach z bułkami przez niezdyscyplinowanych klientów może mieć w dalszej sytuacji szczególnie niebezpieczne następstwa”. Tymczasem liczba chorych rośnie. Dwa tygodnie po ogłoszeniu epidemii umiera czwarta ofiara – 12-letni chłopiec.

– Ludzie bali się siebie, omijali się na ulicach szerokim łukiem, bo nikt nie wiedział, kto koło niego przechodzi. A na pogotowie zgłaszali się z najmniejszą wysypką. Nie wiedzieliśmy, co z nimi robić, bo jeśli naprawdę ktoś jest chory, zarazi resztę. Wymyśliłem, żeby takich podejrzanych skupić w jednym miejscu – w garażu. No tak, pomysł był dobry, ale nie pomyślałem, żeby wstawić im ławkę, a na lekarza konsultanta z sanepidu musieli czekać kilka godzin. I co robić? Oczywiście nikt z pracowników nie chciał im zanieść ławki, bo wszyscy się bali wejść – opowiada „Newsweekowi” dr Sobków. Dodaje, że z czasem lęk malał, medycy zaczynali oswajać się z zagrożeniem. – Niektórzy mówili, że są już z ospą na ty, a niektórzy, że wypili z nią bruderszaft.

Wielu piło też bruderszaft w izolatoriach, radząc sobie w ten sposób z nudą i lękiem przed chorobą. Pijaństwo kwitło, aż w końcu władza powiedziała: dosyć! Zarządzono, że do izolatoriów można przynosić bliskim paczki, ale tylko otwarte, aby było wiadomo, co w nich jest. „Władze nie będą tolerowały warcholstwa w chwilach, które wymagają szczególnego zdyscyplinowania społecznego” – mówił lokalnej gazecie Bolesław Iwaszkiewicz, przewodniczący prezydium Rady Narodowej Wrocławia.

Wrocławianom dziękujemy
Ofiarą nie tyle epidemii, co gniewu władz padł jeden z lekarzy, który prosto z izolatorium pojechał na wczasy do Bułgarii. Na polecenie polskich władz został zatrzymany na bułgarskiej granicy i zmuszony do powrotu. Prasa rozpętała nagonkę, uznając, że ryzykował „rozwleczenie zarazy na całą Polskę i państwa zaprzyjaźnione”. – Zrobiono krzywdę człowiekowi, który podobno miał zgodę na ten wyjazd. Stał się kozłem ofiarnym i wyjechał potem z Wrocławia – mówi Sobków.

Stan nadzwyczajny trwał we Wrocławiu ponad dwa miesiące. Nieczynne były baseny, a nawet nie działała izba wytrzeźwień. Prasa apelowała, aby nie wyjeżdżać w miejsca, gdzie są skupiska ludzi, na wczasy, obozy, kolonie. Zresztą wielu musiało zrezygnować z wyjazdu, bo wrocławianie byli niemile widziani. Elżbieta Krzemińska w autobiograficznej książce „Ptaki bogami mądrości” wspomina, że wybierali się z rodziną w Bieszczady i mieli już zarezerwowane miejsca, ale dostali wiadomość z Leska: „Bardzo nam przykro, ale z uwagi na epidemię ospy nie przyjmujemy w tym roku turystów z Wrocławia”.

Bilans epidemii: zachorowało aż 99 osób, z czego siedem zmarło. Ostatnią ofiarą zarazy był lekarz Stefan Zawada, który leczył salową, matkę Loni. Zmarł w szpitalu ospowym, a przy jego łóżku czuwała żona, też chora na ospę. 19 września był dla wrocławian prawdziwym świętem – tego dnia ogłoszono, że Wrocław jest wolny od ospy. Od tamtej pory Czarna Pani już nigdy do Polski nie zawitała.



I jeszcze parę zdjęć:










źródło: Newsweek.pl

Czytałem o tym jakiś rok temu w wakacje, ale dopiero sobie przypomniałem o Czarnej Pani, gdyż z kumplem o dżumie rozmawialiśmy.

I jeszcze taki bonus, z yt:

Hitman vs Epidemia Grypy
Konto usunięte • 2013-01-13, 15:51
Mimo niezbyt wyrafinowanego humoru spodobało mi się to cholernie.
Cytat:

Naczelna lekarz Ukrainy, Olha Bobylewa, powiedziała 21 listopada, że epidemia gruźlicy na Ukrainie trwa nieprzerwanie od 1995 roku i wciąż się nasila.
Podczas konferencji medycznej Bobylewa zwróciła uwagę, że mimo coraz większej liczby zachorowań, "zamykane są gruźlicze sanatoria, nowe metody diagnozowania i leczenia wprowadzane są nader opieszale, a stan techniczny i materialny większości placówek lecznictwa jest na niezadowalającym poziomie".

Według danych ukraińskiego Ministerstwa Zdrowia, w ciągu pierwszych 9 miesięcy tego roku zachorowalność na gruźlicę zwiększyła się do 48,6 na 100 tysięcy osób, podczas gdy w roku ubiegłym wskaźnik ten wynosił 38,9. W porównaniu z rokiem ubiegłym zwiększył się też wskaźnik zgonów z powodu gruźlicy z 14,6 do 16,5 na 100 tysięcy.







reszta zdjec w komentarzach
Test Youtube.
swistakwb • 2012-09-20, 11:48
Ciekawa projekcja filmu testu Youtube. Stare bo 2009, ale nie zawsze wszyscy wszystko oglądają.



jak było to śmietnik.
Jak zrobić szwaba w c🤬ja
BongMan • 2012-08-11, 18:06
Cytat:

W 1942 roku przed wioskami niedaleko Stalowej Woli ustawiona była niemiecka tablica „Uwaga! Tyfus plamisty”. Jak to się stało, że Niemcy dali się oszukać i uwierzyli w fałszywą epidemię?

Wszystko to za sprawą dwóch osób: Eugeniusza Łazowskiego oraz Stanisława Matulewicza. Ten drugi został w 1941 roku przydzielony do pracy w Zbydniowie, miejscowości położonej niedaleko Stalowej Woli. Matulewicz był bardzo zainteresowany przeprowadzaniem badań diagnostycznych. Jeszcze na studiach wielokrotnie wykonywał test Weila – Feliksa, który był standardową metodą wykrywania tyfusu. Polegał na mieszaniu próbki krwi pacjenta z zawiesiną bakterii Proteus OX-19. Gdy surowica zbijała się w grudki, wtedy było wiadomo, że pacjent jest zarażony.

Niemiecka armia bardzo obawiała się tyfusu plamistego. Przed wybuchem wojny praktycznie nie znali tej choroby, ale wojenne warunki, brud czy brak ogólnie pojętej higieny łatwo powodował zapadanie na tę chorobę. Było się czego obawiać, bo objawiał się gorączką, bólem głowy, wysypką na ciele. Chory w kilka dni chudł, majaczył by potem stracić przytomność. W najgorszym przypadku kończył się śmiercią. Tyfus, przenoszony przez wszy, to jedna z bardziej groźnych chorób zakaźnych. Gdy kogoś podejrzewano o chorobę to nie wpuszczano go do Rzeszy. Chorzy żołnierze byli poddawani natychmiastowej kwarantannie a ich ubrania były palone.

Pewnego razu Matulewicz spotkał się z Łazowskim i powiedział mu, przyszedł do niego mężczyzna, który przyjechał na krótki urlop z przymusowych robót. Prosił doktora o znalezienie sposobu by nie musiał już wracać do pracy. Okaleczenie mężczyzny oczywiście nie wchodziło w grę, więc Matulewicz zaproponował wstrzyknięcie bakterii Proteus. Okazało się, że po wstrzyknięciu zarazków takiej osobie wychodził pozytywny wynik w teście na tyfus plamisty, chociaż choroby tak naprawdę nie było. W ten sposób obydwaj lekarze zdecydowali, że wywołają sztuczną epidemię.

Na przełomie 1941 i 1942 roku obaj lekarze wywołali sztuczną epidemię. Niemcy dali się nabrać i poddali miejscowość kwarantannie. Matulewicz i Łazowski nie byli naiwni. Wiedzieli, że Niemcy będą w końcu coś podejrzewać. Kiedy „chorzy” zdrowieli dwaj lekarze mówili, że były to łagodne przypadki. Zdecydowano się także wstrzykiwać zarazki pacjentom umierającym na inne choroby wmawiając okupantowi, że przyczyną był tyfus plamisty. Zresztą laboratorium w Tarnobrzegu potwierdzało ich diagnozę wykonując test Weila – Feliksa.

W 1943 wokół Stalowej Woli pojawiły się tabliczki „Uwaga, tyfus plamisty”. W ten sposób zabroniono dostępu do dwunastu miejscowości, które zamieszkiwało 8 tys. Ludzi. Niemcy szerokim łukiem omijali „zarażony” teren. Dzięki temu mieszkańcy wsi byli bezpieczni – nie bali się już rewizji, łapanek i kontrybucji.

W 1944 roku Niemcy postanowili skontrolować pracę przy pomocy swoich lekarzy. Inspekcja miała mieć miejsce w Turbi. Łazowski wcześniej pojechał do tej miejscowości i wstrzyknął kilku osobom zarazki. Później poprosił niemieckich lekarzy by sami pobrali próbki. Jednak ci zbyt obawiali się zarażenia i bardzo szybko pobrali potrzebny materiał, by jak najszybciej opuścić teren rzekomej epidemii. Następnie wysłali próbki do laboratorium. Dały oczywiście pozytywny wynik. Polscy lekarze byli uratowani. Warto jeszcze wiedzieć jak potoczyły się losy Łazowskiego i Matulewicza po wojnie. Łazowski pracował w Instytucie Matki i Dziecka, a w 1958 wyemigrował do Stanów Zjednoczonych. Matulewicz natomiast wyjechał do Belgii, by następnie trafić do ówczesnego Zairu, gdzie był cenionym rentgenologiem.


nieznanahistoria.pl/jak-polacy-falszywa-epidemie-wywolali/
Czarna śmierć
Mikrofalówka • 2012-08-05, 9:10
Czarna śmierć to epidemia dżumy, która spustoszyła średniowieczną Europę w XIV wieku, zabijając, jak się ocenia, około 1/3 ludności tego kontynentu. Nazwa pochodzi od pojawiających się rozległych zmian martwiczo-zgorzelinowych w skórze, przyjmujących ciemną barwę. Pierwszy przypadek odnotowano w październiku 1347 roku w sycylijskim porcie Messyna. Ogniskiem zakażenia było kilkanaście okrętów z Morza Czarnego, które zawinęły wtedy do portu, byli to uciekinierzy z Kaffy na Krymie.Obecnie przypuszcza się, że ogniskiem choroby była Azja Środkowa, gdzie epidemia dżumy wybuchła mniej więcej 20 lat wcześniej. Wraz z wyprawami kupieckimi, a także z przemierzającymi świat armiami, choroba opanowała Azję Wschodnią i Południową. Następnie dotarła na Bliski Wschód i do Afryki Północnej. Do Europy zawędrowała na statkach genueńczyków uciekających z Kaffy na Półwyspie Krymskim (genueńskiej faktorii handlowej) przed Tatarami. W 1346 r. oblegający ten port Tatarzy za pomocą katapult wrzucali za mury miasta zwłoki zmarłych na tę chorobę (jest to jeden z pierwszych odnotowanych przypadków użycia broni biologicznej).
Figura świętego Rocha z 1751 r. – patrona chorych na dżumę (kościół Marii Panny Zwycięskiej w Pradze)

Ponieważ ówczesne miasta europejskie warunkami higienicznymi nie różniły się od współczesnych slumsów, choroba rozprzestrzeniała się szybko, tym bardziej że nie zawsze nadążano z chowaniem zmarłych. Zaraza nie wybierała, umierali biedni i bogaci, starzy i młodzi. Gdy zawodziły wymyślne leki, kierowano modły do Boga, zwłaszcza za wstawiennictwem św. Rocha, który jest patronem chroniącym przed tą chorobą. Gdy i to nie pomagało, bogaci uciekali w inne rejony, roznosząc chorobę po nowych miastach, a biedni popadali w prostrację. Nieumiejętność rozróżnienia między rodzajami dżumy sprawiała, że nie można było przewidzieć, kto przeżyje, a kto umrze. Dżuma dymienicza dawała szansę przeżycia, dżuma płucna i posocznicowa były jednoznaczne z wyrokiem śmierci. Nikt jednak nie znał przyczyny choroby i powszechnie uważano ją za karę boską. Pandemia czarnej śmierci do końca 1348 roku rozszerzyła się na Hiszpanię, Francję i Anglię, w następnych latach opanowała większość Europy i wygasła około 1352 roku.
Choroba spustoszyła dzisiejszą Europę zachodnią, a głównie miasta portowe. W ten sposób dotarła do Gdańska i na Pomorze. Stosunkowo mniejszy zasięg miała w Europie Środkowej, w tym także w Polsce.
W czasie czarnej śmierci zmarło wiele osobistości, m.in. ukochana Petrarki – Laura. Opisowi czarnej śmierci poświęcone są pierwsze strony sławnego Dekameronu Giovanniego Boccaccio, który był świadkiem tych wydarzeń. Równie interesujący opis zarazy, choć z innej już epoki, można znaleźć w Dżumie Alberta Camusa.
Olbrzymia liczba zmarłych spowodowała paraliż gospodarczy Europy (w niektórych jej rejonach zmarło nawet 80% populacji). W niektórych krajach nawet 1/3 ziemi leżała odłogiem. Niedobór rąk do pracy spowodował wzrost jej kosztów, zachwianie układów społecznych i przyspieszył koniec systemu feudalnego.
Epidemie dżumy pojawiały się już wcześniej w Europie (prawdopodobnie jednym z pierwszych jej opisów był podany przez Tukidydesa dotyczący tzw. "dżumy ateńskiej" w 430 r. p.n.e.), a także co pewien czas po zakończeniu epidemii z lat 1347-1352.
1382 – Anglia
początek XVII wieku (Gdańsk 18 tys. ofiar, a Londyn 35 tys.)
Symbolem epidemii dżumy był charakterystyczny ubiór lekarzy, którzy zakładali specjalną maskę w kształcie ptasiego dzioba, zawierającą olejki wonne chroniące przed fetorem rozkładających się zwłok.

Jak się nie podoba, to trudno.