Strona wykorzystuje mechanizm ciasteczek - małych plików zapisywanych w przeglądarce internetowej - w celu identyfikacji użytkownika. Więcej o ciasteczkach dowiesz się tutaj.
Obsługa sesji użytkownika / odtwarzanie filmów:


Zabezpiecznie Google ReCaptcha przed botami:


Zanonimizowane statystyki odwiedzin strony Google Analytics:
Brak zgody
Dostarczanie i prezentowanie treści reklamowych:
Reklamy w witrynie dostarczane są przez podmiot zewnętrzny.
Kliknij ikonkę znajdującą się w lewm dolnym rogu na końcu tej strony aby otworzyć widget ustawień reklam.
Jeżeli w tym miejscu nie wyświetił się widget ustawień ciasteczek i prywatności wyłącz wszystkie skrypty blokujące elementy na stronie, na przykład AdBlocka lub kliknij ikonkę lwa w przeglądarce Brave i wyłącz tarcze
Główna Poczekalnia Dodaj Obrazki Dowcipy Soft Szukaj Ranking
Zarejestruj się Zaloguj się
 

#komuchy

PRL .
zwierzak30 • 2018-09-25, 19:45
Się troszku uśmiechłem. Ale tak z gorzką łzą w gardle.


Oby ta komunistyczna zaraza zdechła już raz na zawsze,i zostawiła nas w spokoju.
Tego Nam wszystkim Polakom życzę.
Posiedzenie Politbiura KC KPZR z 10 grudnia 1981r.
T................h • 2013-11-11, 16:38
Jako że spotkałem sie tu z dużą ilością dyskusji na temat że wspaniały Jaruzel uchronił nas przed radziecką nawałą wprowadzając stan wojenny, to chciałbym wam dac do przeczytania stenogram z posiedzenia Biura Politycznego KC KPZR z 10.12.1981, które rozwiewa wszelkie wątpliwości.

"Stempel Specjalnej Komisji do spraw Archiwów przy Prezydencie Federacji Rosyjskiej. Dokument odtajniony. Protokół nr 31 z 20 sierpnia 1993 roku

Ściśle tajne

Jedyny egzemplarz

(zapis roboczy)

Posiedzenie Biura Politycznego KC KPZR dnia 10 grudnia 1981 roku

Przewodniczył tow. Breżniew L.I.

Byli obecni: Andropow Ju. W., Griszin W. W., Gromyko A. A., Kirilenko A. P., Pelsze A. Ja., Susłow M. A., Ustinow D. F., Czernienko K. U., Demiczew P. N., Ponomariew B. N., Sołomiencew M. S., Kapitonow I. W., Dołgich W. I., Rusakow K. W.

I. W kwestii sytuacji w Polsce

BREŻNIEW. Problem ten nie został zaznaczony w naszym programie dnia. Sądzę jednak, że posiedzenie Biura Politycznego należało by rozpocząć od tej kwestii, ponieważ specjalnie oddelegowaliśmy do Polski tow. tow. Bajbakowa i Kulikowa celem przedyskutowania z towarzyszami polskimi problemów nabrzmiałych i nie cierpiących zwłoki. 8 grudnia tow. Kulikow poinformował o rozmowach, jakie przeprowadził w Warszawie, a wczoraj, 9 grudnia, tow. Bajbakow doniósł z Warszawy, że rozmawiał z tow. Jaruzelskim. Z ostatnich rozmów tow. Bajbakowa widać, że towarzysze polscy mają nadzieję, iż otrzymają dodatkowo w I kwartale przyszłego roku z ZSRR i innych krajów socjalistycznych surowce i materiały w przybliżeniu o wartości 1,5 mld dolarów. W tym: rudę żelaza, metale kolorowe, nawozy, ropę naftową, szyny, zboże i inne.

Przy tym, jak widzicie, towarzysze polscy mają na myśli, że dostawy towarów z ZSRR do Polski w roku 1982 będą zachowane na poziomie roku 1981. Tow. Bajbakow poinformował swoich rozmówców, że wszystkie ich prośby zostaną przekazane do Moskwy.

Być może, powinniśmy polecić już teraz tow. tow. Tichonowowi, Kirilence, Dołgichowi, Skaczkowowi, Archipowowi, nie czekając na ostateczne porozumienie, dalsze badanie tego zagadnienia wziąwszy pod uwagę wymianę zdań.

A teraz wysłuchajmy tow. Bajbakowa.

BAJBAKOW: W zgodzie z poleceniem Biura Politycznego wyjechałem do Warszawy. Spotykałem się tam ze wszystkimi towarzyszami, z którymi koniecznie trzeba było omówić kwestie, które mi powierzono.

Przede wszystkim rozmawiałem z zastępcą przewodniczącego Rady Ministrów, tow. Obodowskim. W rozmowie tej towarzysze polscy postawili kwestię pomocy gospodarczej. O prośbie Polski poinformowałem Moskwę w szyfrówce.

Należy powiedzieć, że lista towarów, które zaliczają oni do pomocy udzielanej przez nas PRL, składa się z 350 pozycji na sumę 1,4 mld rubli. Wchodzą w to takie towary jak 2 mln ton zbóż, 25 tys. ton mięsa, 625 tys. ton rudy żelaza i wiele innych towarów. Wziąwszy pod uwagę to, co mieliśmy zamiar dać Polsce w 1982 roku, ogólna suma pomocy dla Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej wyniesie przykładowo 4,4 mld rubli, jeśli wziąć pod uwagę prośby przedstawione przez towarzyszy polskich.

Obecnie nadchodzi czas, gdy Polska musi spłacać kredyty krajom zachodnioeuropejskim. Polska potrzebuje na to minimum 2,8 mln rubli transferowych. Kiedy słuchałem towarzyszy polskich o tym, o co oni proszą i na jaką sumę cała ta pomoc opiewa, to postawiłem pytanie, że powinniśmy mieć stosunki ekonomiczne na zbilansowanej podstawie. Przy tym zauważyłem, że przemysł polski nie wypełnia planu i to w dość znacznych rozmiarach. Przemysł węglowy, który stanowi główne źródło uzyskiwania dewiz, w istocie jest zdezorganizowany i nie podejmuje się koniecznych kroków, strajki trwają nadal. A teraz, kiedy nie ma strajków, wydobycie węgla również pozostaje na bardzo niskim poziomie.

Lub, na przykład, powiedzmy, chłopi dysponują produkcją, mają zboże, wyroby mięsne, warzywa itd., ale oni nie dają niczego państwu, zajmują pozycję wyczekującą. Na prywatnych rynkach handel prowadzony jest dość aktywnie i na bardzo wysokich cenach.

Powiedziałem wprost towarzyszom polskim, że trzeba podejmować bardziej zdecydowane kroki, kiedy już powstała taka sytuacja.

Być może wprowadzić coś w rodzaju dostaw przymusowych.

Jeśli mówić, na przykład, o zapasach zboża, to Polska a w tym roku ponad 2 mln ton. Naród nie głoduje. Mieszkańcy miast jeżdżą na rynki, na wsi, kupują wszystkie produkty, które są dla nich nieodzowne. I te produkty są.

Jak wiadomo, na podstawie decyzji Biura Politycznego i na prośbę towarzyszy polskich, udzielamy im pomocy w postaci dostawy 30 tys. ton mięsa. Z tych 30 tys. ton już wysłano za granicę 16 tys. ton. Należy powiedzieć, że produkcja, w naszym wypadku mięso, dostarczana jest w brudnych, nie wyczyszczonych wagonach, [poprzednio użytych do transportu rudy], w bardzo nieprzyjemnej postaci. Przy rozładowywaniu tej produkcji na polskich stacjach ma miejsce prawdziwy sabotaż.

Pod adresem Związku Sowieckiego, ludzi sowieckich, Polacy wypowiadają najbardziej nieprzystojne słowa, odmawiają czyszczenia wagonów itd. Wszystkich tych zniewag, sypiących się pod naszym adresem, po prostu nie można policzyć.

Wyczuwając taką sytuację ze stanem bilansu płatniczego, Polacy chcą wprowadzić moratorium na spłatę zadłużenia krajom zachodnim. Jeśli ogłoszą oni moratorium, to wszystkie polskie statki znajdujące się na wodach terytorialnych jakichkolwiek państw lub w ich portach i cały inny majątek w krajach, w stosunku do których Polska jest zadłużona, zostaną aresztowane. Dlatego Polacy wydali teraz rozkaz kapitanom okrętów, aby opuścili porty i znaleźli się na wodach neutralnych.

Teraz powiem kilka słów o rozmowie z tow. Jaruzelskim. On potwierdził prośbę, wypowiedzianą przez Obodowskiego w sprawie dostawy towarów. Następnie, wieczorem, razem z ambasadorem i tow. Kulikowem znów byliśmy u Jaruzelskiego. Przy tej rozmowie byli obecni rwnież Obodowski i sekretarz KC PZPR, zajmujący się tymi kwestiami.

Jaruzelski znajdował się w bardzo rozstrojonym stanie. Czuło się, że na niego silnie wpłynął list głowy polskiego Kościoła katolickiego, arcybiskupa Glempa, który, jak wiadomo, obiecał wypowiedzieć świętą wojnę władzom polskim.

Prawda, Jaruzelski, zaraz odpowiedział, że w wypadku wystąpienia "Solidarności", oni odizolują wszystkie wrogie elementy.

Co się tyczy organizacji partyjnych, to w terenie zostały one rozbite i w istocie nic nie robią. I w całości o partii Jaruzelski powiedział, że w istocie ona nie istnieje. Kraj rozpada się, teren nie otrzymuje żadnego wsparcia, dlatego że Komitet Centralny i rząd nie dają twardych i jasnych instrukcji. Sam Jaruzelski stał się człowiekiem bardzo niezrównoważonym i nie jest pewny swych sił.

RUSAKOW. Tow. Bajbakow prawidłowo przedstawił sytuację co się tyczy stanu gospodarki polskiej. Co powinniśmy byli teraz zrobić? Wydaje mi się, że trzeba dostarczyć do Polski te towary, które zostały przewidziane w porozumieniach ekonomicznych, i ta dostawa nie powinna przewyższać ilości towarów, które dostarczyliśmy w I kwartale roku ubiegłego.

BREŻNIEW. A czy możemy to dać teraz?

BAJBAKOW. Leonidzie Iliczu, to można dać tylko z rezerwy państwowej lub kosztem zmniejszenia dostaw na rynek wewnętrzny.

RUSAKOW – Przedwczoraj odbyła się u nich narada sekretarzy komitetów wojewódzkich. Jak informował tow. Aristow, sekretarze komitetów wojewódzkich zupełnie nie rozumieją przemówienia tow. Jaruzelskiego, który nie przedstawił jasnych, wyraźnych wytycznych. Nikt nie wie, co nastąpi w najbliższych dniach. Była mowa o „operacji Z”.

Początkowo mówiono, że odbędzie się ona w nocy z jedenastego na dwunasty.

A obecnie już słyszy się, że będzie to około dwudziestego. Przewiduje się, że przewodniczący Rady Państwa Jabłoński wystąpi w radiu i w telewizji i ogłosi wprowadzenie stanu wojennego. Tymczasem Jaruzelski oświadczył, że prawo o ogłoszeniu stanu wojennego będzie można wprowadzić dopiero po rozpatrzeniu go przez Sejm, a posiedzenie Sejmu wyznaczone jest na 15 grudnia. Tak więc wszystko mocno się komplikuje. Podano do wiadomości publicznej porządek obrad Sejmu. Nie ma w nim punktu o wprowadzeniu stanu wojennego. Ale w każdym razie o tym, że rząd zamierza wprowadzić stan wojenny, „Solidarność” dobrze wie i ze swej strony przedsiębierze wszystkie niezbędne środki, żeby stan wojenny został ogłoszony.

Sam Jaruzelski mówi, że wolałby wystąpić z orędziem do narodu polskiego. Ale

w swym orędziu nie będzie wspominał o partii, lecz zwróci się do narodu, licząc na jego patriotyzm.

Jaruzelski mówi o konieczności ogłoszenia dyktatury wojskowej, jak to było za Piłsudskiego, wskazując równoczesnie, że naród polski zrozumie to lepiej niż cokolwiek innego.

Jeśli chodzi o takich działaczy jak Olszowski, to ostatnio przemawia on bardziej stanowczo i trzeba powiedzieć, że na posiedzeniu Biura Politycznego decyzja o wprowadzeniu stanu wojennego i zastosowaniu bardziej zdecydowanych środków przeciw ekstremistycznym działaczom „Solidarności” była przyjęta jednomyślnie, nikt nie zgłaszał żadnych zastrzeżeń. Równocześnie Jaruzelski nosi się z myślą porozumienia się w tej sprawie z sojusznikami. Mówi, że gdyby siły polskie nie złamały oporu „Solidarności”, to towarzysze polscy liczą na pomoc innych krajów, nawet na wprowadzenie wojsk na terytorium Polski.

Jaruzelski powołuje się w tej sprawie na wystąpienie tow. Kulikowa, który miał rzekomo powiedzieć, że pomoc zbrojna ZSRR i państw sojuszniczych zostanie Polsce udzielona. Jednak, o ile wiem, tow. Kulikow nie powiedział tego wprost, powtórzył tylko słowa, których w swoim czasie użył Leonid Breżniew, że nie opuścimy PRL w nieszczęściu.

Jeśli chodzi o to, co się dzieje w województwach, trzeba otwarcie powiedzieć, że zupełnie nie dostrzega się tam wpływu organizacji partyjnych. W pewnym stopniu działają jeszcze władze administracyjne. Prawdę mówiąc, cała władza znalazła się w rękach „Solidarności”. Wygląda na to, że słowa Jaruzelskiego to mydlenie nam oczu, ponieważ w jego wypowiedziach nie widać rzeczowej analizy. Jeżeli teraz prędko się nie zorganizują, nie zewrą szeregów i nie zadziałają przeciw naciskowi „Solidarności”, w Polsce nie nastąpi poprawa sytuacji.

ANDROPOW: Z rozmów z Jaruzelskim wynika, że na razie nie podjęli oni stanowczej decyzji i nawet pomimo jednogłośnego postanowienia Biura Politycznego KC PZPR o wprowadzeniu stanu wojennego, nie widzimy na razie konkretnych działań ze strony władz.

Ekstremiści z „Solidarności” chwycili kierownictwo PRL za gardło.

Kościół też ostatnio jasno określił swoje stanowisko; przeszedł na stronę „Solidarności”.

W tych warunkach towarzysze polscy rzeczywiście muszą szybko podjąć „operację Z”. Tymczasem Jaruzelski oświadcza, że zdecyduje się na „operację Z” wówczas, gdy „Solidarność” ich do tego zmusi. To bardzo niepokojący objaw, tym bardziej, że ostatnie posiedzenie Biura Politycznego KC PZPR i powzięta na nim uchwała o wprowadzeniu stanu wojennego świadczy o tym, że Biuro jest bardziej zdecydowane. Wszyscy członkowie Biura opowiedzieli się za energicznym działaniem. Ta uchwała przyparła Jaruzelskiego do muru i teraz jest on zmuszony jakoś się z tego wykaraskać. Rozmawiałem wczoraj z Milewskim i spytałem go, jakie działania zostaną podjęte i kiedy. Odpowiedział mi, że o „operacji Z” i o konkretnym terminie jej realizacji nie wie. A więc widać z tego, że albo Jaruzelski ukrywa przed swoimi towarzyszami plan konkretnych działań, albo też po prostu uchyla się od przeprowadzenia tej akcji.

Chciałbym teraz zaznaczyć, że Jaruzelski dość uporczywie wysuwa wobec nas żądania ekonomiczne i uzależnia przeprowadzenie „operacji Z” od pomocy gospodarczej z naszej strony, a nawet, powiem więcej, chce pomocy wojskowej, choć nie mówi tego wprost.

Jeśli się przyjrzeć liście towarów, o które proszą towarzysze z Polski, to, mówiąc szczerze, budzi ona poważne zastrzeżenia co do konieczności ich dostarczenia. Jaki jest na przykład związek między sukcesem „operacji Z” a dostawą nawozów sztucznych i niektórych innych towarów? W związku z tym chciałbym oświadczyć, że nasze stanowisko, które zostało sformułowane na ostatnim posiedzeniu Biura Politycznego, a wcześniej niejednokrotnie przedstawiał je Leonid Breżniew, jest absolutnie słuszne i nie powinniśmy z niego rezygnować. Inaczej mówiąc, stoimy na stanowisku pomocy internacjonalnej, jesteśmy zatroskani powstałą w Polsce sytuacją, ale jeśli chodzi o realizację „operacji Z”, to sprawa ta powinna być całkowicie i do końca zdecydowana przez polskich towarzyszy; jak oni postanowią, tak będzie. Nie będziemy ich nakłaniać ani odmawiać.

Co do pomocy ekonomicznej, to oczywiście w tej skali, o jaką oni występują, trudno byłoby nam ją zrealizować. Naturalnie to i owo trzeba dać. Ale chcę jeszcze raz powiedzieć, że ich podejście do sprawy dostawy towarów w trybie pomocy ekonomicznej jest natarczywe i wszystko to robi się po to, by później, jeżeli czegoś nie dostarczymy, móc zwalić na nas winę. Jeżeli tow. Kulikow rzeczywiście mówił o wprowadzeniu wojsk, to ja uważam, że postąpił niesłusznie. Nie możemy ryzykować.

Nie mamy zamiaru wprowadzać wojsk do Polski.

Jest to stanowisko słuszne i musimy trzymać się go do końca. Nie wiem, jak rozstrzygnie się sprawa, ale nawet jeżeli Polska dostanie się pod władzę „Solidarności”, to będzie to tylko tyle. Jeśli zaś przeciw ZSRR zwrócą się kraje kapitalistyczne, które już zawarły między sobą w tej sprawie porozumienie, opatrzone rozmaitymi ekonomicznymi i politycznymi sankcjami, będzie to dla nas bardzo niebezpieczne. Musimy się troszczyć o nasz kraj, o wzmocnienie Związku Sowieckiego. To dla nas sprawa najważniejsza.

W ogóle zdaje mi się, że nasze stanowisko w kwestii sytuacji w Polsce zostało jasno sformułowane przez Leonida Breżniewa w jego licznych przemówieniach i decyzjach; dziś na posiedzeniu Biura Politycznego toczy się bardzo istotna wymiana zdań na ten temat. Wszystko to powinno stać się podstawą naszej polityki wobec Polski.

Jeśli chodzi o przebiegające przez Polskę szlaki komunikacyjne między ZSRR a NRD, musimy, rzecz jasna, coś zrobić i przedsięwziąć dla ich ochrony.

GROMYKO: Dziś oceniamy bardzo ostro sytuację w Polsce. Chyba dawniej nie widzieliśmy jej tak wyraźnie. Tłumaczy się to faktem, że obecnie sami nie wiemy, w jakim kierunku potoczą się sprawy w PRL.

Polskie władze same czują, że władza wymyka im się z rąk.

Jak wiadomo, Kania i Jaruzelski zamierzali się oprzeć na neutralnym odłamie społeczeństwa. A teraz właściwie taki odłam nie istnieje. Sytuacja wygląda dosyć jednoznacznie: „Solidarność” okazała się organizacją jawnie kontrrewolucyjną, dążącą do władzy i otwarcie po nią sięgającą. Kierownictwo polskie musi rozstrzygnąć kwestię: albo skapituluje, jeśli nie zastosuje stanowczych środków, albo zastosuje energiczne środki, ogłosi stan wojenny, izoluje ekstremistów z „Solidarności” i wprowadzi należyte porządki. Innej drogi nie ma.

Jaki jest nasz stosunek do wydarzeń w Polsce? Całkowicie zgadzam się z tym, co tu towarzysze mówili. Możemy Polakom powiedzieć, że odnosimy się do wydarzeń w Polsce ze zrozumieniem. To jest jasne sformułowanie i nie ma żadnych powodów do odstępowania od niego.

Równocześnie jednak będziemy zmuszeni postarać się jakoś rozwiać złudzenia Jaruzelskiego i innych polskich polityków w sprawie wysłania tam wojsk.

Wprowadzać wojsk do Polski nie można w żadnym razie. Myślę, że możemy polecić naszemu ambasadorowi, aby złożył Jaruzelskiemu wizytę i zakomunikował mu to.

Pomimo dość jednomyślnej uchwały Biura Politycznego KC PZPR o wprowadzeniu stanu wojennego, Jaruzelski znowu zajmuje teraz chwiejne stanowisko. Początkowo nabrał nieco otuchy, a teraz znowu zmiękł. Wszystko, co im przedtem powiedziano, zachowuje swoją moc. Jeżeli w walce z kontrrewolucją będą nadal okazywać chwiejność, to nic z socjalistycznej Polski nie zostanie. Wprowadzenie stanu wojennego oczywiście uświadomiłoby kontrrewolucjonistom polskim, że polskie władze nie zamierzają żartować. I jeżeli te środki, które władze mają zamiar zastosować, zostaną zrealizowane, to myślę, że można oczekiwać pozytywnych rezultatów.

Teraz w sprawie założenia nowej partii, o której mówił Jaruzelski. Myślę, że trzeba wprost powiedzieć Jaruzelskiemu, że zupełnie nie ma konieczności zakładania jakiejś nowej partii, gdyż oznaczałoby cofanie się kierownictwa polskiego, uznanie tego, że PZPR rzeczywiście nie jest bojową organizacją polityczną, lecz organizacją, która popełniła błędy, przyznaniem się do jej słabości i swojej własnej słabości i pójściem na rękę ekstremistom "Solidarności". Później również ludność Polski, która okazuje określoną sympatię do PZPR, jak też do siły kierowniczej, zupełnie by się do niej rozczarowało.

Uważam, że nie powinniśmy teraz stosować żadnych ostrych dyrektyw, które zmusiłyby ich do takich czy innych działań. Myślę, że zajmiemy słuszne stanowisko: przywrócenie w Polsce porządku to sprawa Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, jej Komitetu Centralnego i Biura Politycznego. Mówiliśmy polskim przyjaciołom i nadal będziemy mówić, że należy przyjąć stanowczą postawę i w żadnym razie nie wolno się demobilizować psychicznie.

Jeśli Polacy zaatakują „Solidarność”, to naturalnie Zachód nie da im najpewniej kredytów ani żadnej pomocy. Oni biorą to pod uwagę, a my oczywiście też musimy to uwzględnić. Dlatego słuszna jest propozycja tow. Breżniewa, by zlecić grupie towarzyszy zbadanie tej kwestii i udzielenie w miarę naszych możliwości określonej pomocy gospodarczej PRL.

USTINOW: Sytuacja w PRL jest rzeczywiście bardzo zła i pogarsza się z każdym dniem.

W kierownictwie, a konkretnie w Biurze Politycznym, brak stanowczości i jednomyślności.

Wszystko to wpływa na istniejący stan rzeczy. Dopiero na ostatnim posiedzeniu Biura została jednogłośnie uchwalona decyzja o wprowadzeniu stanu wojennego. Teraz wszystko zależy od Jaruzelskiego. Jak będzie umiał zrealizować tę uchwałę. Ale na razie nikt nie może mówić otwarcie o posunięciach Jaruzelskiego. I my tego nie wiemy. Odbyłem rozmowę z Siwickim.

Powiedział mi wręcz, że nawet oni nie wiedzą, co myśli generał.

A więc człowiek pełniący dziś faktycznie obowiązki ministra obrony PRL nie wie, co nastąpi, jakie działania rozpocznie premier i minister.

Co do rzekomego oświadczenia tow. Kulikowa na temat wprowadzenia wojsk do Polski, mogę z całą stanowczością powiedzieć, że Kulikow tego nie mówił. Po prostu powtórzył tylko to, co zostało zadeklarowane przez nas i przez tow. Leonida Breżniewa, że nie opuścimy Polski w nieszczęściu. I on wie dokładnie, że

Polacy sami prosili, żeby wojska nie wprowadzać.

Co do naszych garnizonów w Polsce – wzmacniamy je. Ja sam wprawdzie przychylam się do myśli, że Polacy nie rozpoczną konfrontacji i jedynie gdyby „Solidarność” chwyciła ich za gardło, być może się zdecydują.

Nieszczęście polega na tym, że polskie władze są niezdecydowane. Jak słusznie mówili tu towarzysze, nie powinniśmy im narzucać żadnych własnych decyzji, musimy realizować tę politykę, którą ustaliliśmy wcześniej. Z drugiej strony trzeba, abyśmy sami byli gotowi i nie wszczynali żadnych działań nie przewidzianych przez nasze uchwały.

SUSŁOW: Sądzę, że, jak to wynika z wypowiedzi towarzyszy, wszyscy mamy ten sam punkt widzenia na sytuację w Polsce. Przez cały okres niepokojów w Polsce okazywaliśmy powściągliwość i zimną krew. Mówił o tym na plenum Leonid Iljicz Breżniew. Ogłosiliśmy to szeroko całemu narodowi i naród nasz poparł taką politykę Partii Komunistycznej.

Wkładamy wiele wysiłku w sprawę pokoju i nie możemy obecnie zmieniać swojego stanowiska. Światowa opinia publiczna nie zrozumiałaby nas. Przeprowadziliśmy w ONZ jakże doniosłe akcje dla umocnienia pokoju. Wielce skuteczna była wizyta Leonida Breżniewa w NRF i wiele innych działań pokojowych, które zostały przez nas zrealizowane. To pozwoliło wszystkim krajom miłującym pokój zrozumieć, że Związek Sowiecki stanowczo i konsekwentnie walczy o pokój. Dlatego właśnie nie możemy wobec Polski zmieniać stanowiska, które zajęliśmy od samego początku wydarzeń w tym kraju. Niech towarzysze polscy sami rozstrzygną, jakie trzeba podjąć kroki. Nie powinniśmy ich popychać do energiczniejszego działania. Ale, jak dotychczas, będziemy powtarzać Polakom, że do ich posunięć odnosimy się ze zrozumieniem.

Jaruzelski, jak sądzę, postępuje dość sprytnie.

Chce się zabezpieczyć prośbami skierowanymi pod adresem ZSRR. My, rzecz jasna, fizycznie nie jesteśmy w stanie ich spełnić, a Jaruzelski powie potem, że przecież zwracał się do Związku Sowieckiego, prosił o pomoc, ale jej nie uzyskał.

Równocześnie Polacy otwarcie mówią, że są przeciwni wprowadzeniu wojsk. Jeżeli wojska wkroczą, nastąpi katastrofa. Sądzę, że wszyscy podzielamy pogląd, że

o żadnym wysłaniu wojsk nie może być mowy.

Jeżeli chodzi o pomoc dla Polski, to daliśmy na ten cel ponad miliard rubli. Niedawno powzięliśmy decyzję o wysłaniu do Polski 30 tys. ton mięsa, a 16 tys. zostało już dostarczone. Nie wiem, czy zdołamy w całości wykonać dostawę 30 tys. ton, ale w każdym razie jasne jest, że zgodnie z tą decyzją powinniśmy jeszcze dać określoną ilość ton mięsa w trybie pomocy gospodarczej.

Co się tyczy PZPR i stworzenia na jej miejsce nowej partii, uważam, że nie wolno iść na rozwiązanie PZPR. Tu mówiono słusznie na ten temat, że to będzie całkowicie negatywna akcja.

GRISZYN: Sytuacja w Polsce nadal się pogarsza. Postawa naszej partii wobec wydarzeń w tym kraju jest słuszna.

Co się tyczy propozycji Jaruzelskiego w sprawie rozwiązania PZPR i stworzenia nowej partii, to z tym zgodzić się nie można.

O wysłaniu wojsk nie ma nawet mowy. Sprawy gospodarcze trzeba będzie rozpatrzyć i co będzie można, dostarczyć Polakom.

SUSŁOW: Musimy demaskować w prasie intrygi „Solidarności” i innych sił kontrrewolucyjnych.

CZERNIENKO: W zupełności popieram to, co tu mówili towarzysze. Rzeczywiście linia naszej partii i Biura Politycznego KC w sprawie wydarzeń w Polsce, ustalona w przemówieniu Leonida Breżniewa i uchwałach Biura, jest najzupełniej słuszna i nie ma potrzeby jej zmieniać.

Sądzę, że dziś można by podjąć taką decyzję:

1. Przyjąć do wiadomości informację tow. Bajbakowa.

2. W naszych stosunkach z PRL w przyszłości trzymać się w tej sprawie ogólnej linii ustalonej przez KC KPZR oraz zaleceń Biura Politycznego KC KPZR z 8 grudnia 1981 r. i wniosków z dyskusji odbytej na posiedzeniu Biura Politycznego KC w dniu 10 grudnia 1981 r.

3. Zlecić towarzyszom Tichonowowi, Kirilence, Dołgichowi, Archipowowi, Bajbakowowi, by nadal zajmowali się sprawą pomocy ekonomicznej dla Polski z uwzględnieniem poglądów wypowiadanych na posiedzeniu Biura Politycznego KC.

BREŻNIEW: Co towarzysze o tym sądzą?

WSZYSCY: Tow. Czernienko sformułował nader trafnie wszystkie propozycje, trzeba je przyjąć.

Decyzja zostaje przyjęta."
Groźny bandyta A. Kiszka
P................ł • 2013-05-29, 20:31
Świetny artykuł o Adamie Kiszce, który ukrywał się przed komunistami przez kilka dobrych lat.
----------

Władze PRL przedstawiały go jako pospolitego bandytę, człowieka niewartego szacunku. Ale poszukiwały go z wielką energią – jeden z ostatnich antykomunistycznych partyzantów wodził je za nos przez kilkanaście lat

Mała miejscowość wśród lasów na Pomorzu Zachodnim, z dala od głównych dróg i linii kolejowych. Przed niewielkim, pomalowanym na żółty kolor domkiem stoi starszy mężczyzna w kowbojskim kapeluszu. Taksuje wzrokiem przybysza. – Mało zmienił się Pan, choć minęło niemal pół wieku. Ten sam sposób trzymania głowy, włosy tak samo opadają na czoło. Nawet patrzy Pan tak jak wtedy – powiedziałem, wspominając starą fotografię sprzed 47 lat.
CZŁOWIEK Z FOTOGRAFII



Ten sam mężczyzna, tyle, że młodszy; stoi na pierwszym planie, z rękami do tyłu, skuty kajdankami; ubrany w podniszczoną marynarkę, u jego stóp leży skrzynka. Nie patrzy w obiektyw. Obok niego, zasłaniając sobie twarz, klęczy milicjant w kombinezonie i hełmie, jedną ręką trzyma skutego za nogawkę grubych spodni. Z prawej strony widać mężczyznę w kożuchu do ziemi, z piersi zwisa mu pistolet maszynowy. W tle sosenki, niektóre jakby wyrwane z ziemi. Spośród nich wyłania się głowa cywila z latarką w dłoni. Inny cywil, ubrany w jesionkę, spodnie wpuszczone w skarpety wywinięte na buty, ma wyraźnie zadowoloną twarz; pod nią niecodzienna w tej scenerii biała koszula i krawat. W kadrze nie zmieścił się pies, widać jego nogi.

Zdjęcie zrobił milicyjny fotograf przy pomocy lampy błyskowej – był wieczór, 30 grudnia 1961 r., Lasy Janowskie, Lubelszczyzna. Mężczyzna na zdjęciu to Andrzej Kiszka „Dąb”. Miał wtedy 39 lat; w partyzantce od 1942 r., w oddziałach antykomunistycznych od 1945 r. Ukrywał się w leśnym bunkrze od 1953 r.

– Zostałem wydany, bo sami by mnie nie znaleźli – mówi Kiszka. Rozkłada na stole dokumenty, książki, fotografie. Jest maj 2008 r.

– Śniegu wtedy było nawalone z pół metra. Słyszałem w bunkrze, jak nade mną chodzą, potem jak odgarniają śnieg i rozbijają zmarzniętą ziemię. Szmatami umoczonymi w nafcie zatkałem oba wywietrzniki, żeby psy nie wyczuły i czekałem. Miałem pepeszę, pistolet Vis, granaty, niby mogłem się bronić, ale nie było żadnych szans. Kiedy otworzyli właz, wyszedłem i się poddałem. Od razu schwycili mnie za ręce i skuli. Zawieźli najpierw do Biłgoraja, tam spisali wszystko, co było w bunkrze, i jeszcze tej samej nocy powieźli mnie do Lublina.

Jeden z eskortujących go ubowców powiedział: „Kiszka, nie bój się, teraz już nie biją i do Rosji nie pojedziesz”. Śledztwo trwało pół roku. – Chodziło im o broń – mówi Kiszka. „Pokaż, gdzie jest schowana broń, to będziesz traktowany jak polityczny, a jak nie, to jak zwykły bandyta”.



Andrzej Kiszka (urodzony w 1922 roku) mieszkał wraz z rodzicami i dwoma braćmi w wiosce Maziarnia, na skraju Lasów Janowskich. Kiszkowie mieli tam gospodarstwo. W 1941 roku wstąpił do Batalionów Chłopskich, ale zrezygnował, bo – jak twierdzi – w BCh „był bałagan”. Przeszedł do Armii Krajowej, w której „był porządek”. Młodzi chłopcy dostarczali żywność i broń do partyzanckiego oddziału Narodowego Zjednoczenia Wojskowego (prawicowego ugrupowania później scalonego z AK) majora Franciszka Przysiężniaka „Ojca Jana”. Po wielkich pacyfikacjach Lasów Janowskich przez Niemców w 1943 i 1944 r., Kiszka wstąpił do oddziału „Ojca Jana”. – Polityką się nie interesowałem – zaznacza.

W lipcu 1944 r., kiedy Lubelszczyznę zajęła armia sowiecka wraz z wojskami Berlinga, Kiszka ujawnił się i na polecenie szefa miejscowej placówki Armii Krajowej wstąpił do milicji. W listopadzie 1944 roku dowiedział się, że do leśnych wiosek ma przybyć ekspedycja NKWD, aby aresztować AK-owców oraz wrogów „władzy ludowej”. Zawiadomił komendanta placówki oraz zagrożonych aresztowaniem i wraz z 2 kolegami z oddziału „Ojca Jana” zdezerterował z posterunku MO, zabierając ręczny karabin maszynowy. Wieczorem przyjechało NKWD i aresztowało ludzi, posługując się gotowymi listami. Wywieziono wszystkich na Sybir.


OMOTANI PRZEZ AGENTÓW

Kiszka zaczął się ukrywać. Od 1945 r. był w oddziale partyzanckim NZW Józefa Zadzierskiego „Wołyniaka”. Zastępcą „Wołyniaka” był znajomy Kiszki, pochodzący z sąsiedniej wioski – Adam Kusz „Garbaty”. „Wołyniak” popełnił samobójstwo w końcu grudnia 1946 r. (w zranioną rękę wdała się gangrena). Liczący około 20 ludzi oddział „Wołyniaka” podzielił się na dwie grupy. Jedną z nich dowodził „Garbaty”; był w niej też Andrzej Kiszka. Gdy ogłoszono w kwietniu 1947 r. amnestię, Kiszka ujawnił się. Kusz pozostał w lesie. Jednak Kiszką po kilku miesiącach zaczęło interesować się UB.

– Przestałem nocować w domu i odtąd zawsze miałem przy sobie granat i dwa pistolety – mówi. Wrócił do lasu. – Poszedłem do oddziału Kusza i w nim już zostałem – dodaje Kiszka.

Oddział Adama Kusza, liczący w różnych okresach od 7 do 12 ludzi, przede wszystkim byłych partyzantów „Ojca Jana” oraz „Wołyniaka”, ukrywał się w Lasach Janowskich, a często również przechodził na Rzeszowszczyznę. Nastawiony był na przetrwanie – liczono na wojnę. Grupa była doskonale uzbrojona – wszyscy mieli ręczne karabiny maszynowe. Do największych sukcesów partyzantów Kusza należało wysadzenie w 1947 roku budynku w Kuryłówce przeznaczonego na posterunek MO. 13 czerwca 1950 roku oddział przeprowadził chyba ostatnią akcję bojową na gminną spółdzielnię w Andrzejowie pod Janowem. Zdobyto sporo żywności, materiały przemysłowe i około 100 tysięcy złotych.

– Ludzie byli do nas przychylnie nastawieni, bo dawaliśmy w tyłek PPR-owcom i donosicielom, ale już się bali. Wciąż byliśmy tropieni. Mieliśmy, więc bunkry w lasach i różne kryjówki – mówi Kiszka.

W 1950 roku Urzędowi Bezpieczeństwa udało się do oddziału wprowadzić swoich agentów. – Ci ludzie mieli być z komendy okręgu WiN. Załatwiali nam wyjazd na Zachód, a my czekaliśmy – opowiada Kiszka. Agenci zaproponowali, aby oddział Kusza przejął ochronę nad radiostacją. Miano przekazywać nią informacje do krajowego dowództwa i dalej, na Zachód, „do Andersa”. Za opiekę nad radiostacją oddziałek Kusza miał dostawać sto tysięcy złotych miesięcznie. Kusz zgodził się, do obozu przywieziono dwóch radiotelegrafistów oraz radiostację, dla której zbudowano specjalny bunkier. Zachowała się fotografia, na której Adam Kusz, siedząc obok radiostacji, trzyma w ręku mikrofon.

W OKRĄŻENIU

Dzięki radiostacji Urząd Bezpieczeństwa namierzył miejsce pobytu oddziału. Ludzie Kusza zostali otoczeni przez grupę operacyjną KBW nocą 19 sierpnia 1950 roku w lesie w pobliżu miejscowości Szklarnia. Akcją dowodził kapitan Augustyniak. Każdy schwycił przyswój erkaem. Dowódca powiedział: „Idziemy w Lasy Lipskie”.

– Po przejściu 2 kilometrów trafiliśmy pod ogień broni maszynowej – relacjonuje Kiszka. – Jeden z naszych, Władysław Ożga, upadł jakieś 5 metrów ode mnie. Prosił: „dobij”, ale kule tak latały, że głowy nie można było podnieść, wycofaliśmy się, a on został. Przez trzy dni siedzieliśmy w gęstych krzakach, bez jedzenia i picia – opowiada Kiszka.

– Trzeciego dnia żołnierze wyszli z okopów i ruszyli tyralierą. Stanąłem w gęstych świerkach. Uratowało nas to, że tam, gdzie świerki rosły gęsto, żołnierze nie szli tyralierą, tylko gęsiego. I mnie ominęli. Usłyszałem serię z karabinu maszynowego, jakieś 50 metrów ode mnie został zabity Andrzej Dziura „Stryj”. Wieczorem Kiszka usłyszał warkot odjeżdżających samochodów. To był koniec obławy.

OSTATNI MOHIKANIE

Zostało ich już tylko pięciu: Józef Kłyś „Rejonowy”, Stanisław Łukasz „Marciniak”, Stefan Wojciechowski „Bogucki”, „Sęk”. Mieli bunkier w Lasach Janowskich i razem z Kiszką przesiedzieli w nim zimę z 1951 na 1952 r. „Marciniak”, zdradzony, zginął kilka dni przed Wielkanocą 1952 roku. 12 listopada 1952 r. Kłyś i Wojciechowski we wsi Piłatka zostali wciągnięci w zasadzkę przez agentów UB. Zwabieni do piwnicy bronili się przez całą noc. Ich zwłoki pokazywano na rynku w Janowie Lubelskim.

– Wszędzie byli kapusie, po wsiach pozakładano ORMO. Prześladowali moją rodzinę, brata Józefa trzykrotnie aresztowano, bili jego i drugiego brata Jana. Ojciec zmarł od pobicia. Przyjeżdżało KBW i UB, robili rewizje, zrywali podłogi, rozbierali piece, niszczyli meble. Brat Józef nie wytrzymał tego i uciekł pod Szczecin. Mnie groziła kara śmierci – opowiada Kiszka. – W październiku 1952 r. UB i KBW przyjechało do Maziarni, do brata, obstawili domy sąsiadów, nikt nie mógł wyjść, rodzinę brata z dziećmi zamknęli w stajni – opowiada Kiszka. – Przesłuchiwali ludzi całą noc, rano pojechali. Po kilku dniach śnieg stopniał i bratowa któregoś dnia mówi, że dzieci ciągną kabel, który idzie z naszego domu do domu sąsiada, jakieś 100 metrów dalej. Brat był wtedy w tartaku. Ludzie dali mu znać, przyjechał, patrzy – jest kabel; wychodził spod podłogi, a pod podłogą była aparatura podsłuchowa. Od razu zameldował na posterunku. Jeszcze tego samego dnia przyjechało UB z Biłgoraja, wygonili wszystkich z domu, zerwali podłogę, wyciągnęli aparaturę. Potem poszli na pastwisko i usłyszeliśmy wybuch. Jak wrócili, powiedzieli: „dobrze, że znaleźliście, to były miny Andrzeja Kiszki, mogliście wylecieć w powietrze”. Rzucili granaty, żeby był huk, że niby wysadzili miny. Kabel był przeciągnięty do domu sąsiada, Sprysak się nazywał, u niego siedział ubowiec i podsłuchiwał, o czym u brata rozmawiano, bo myśleli, że się dowiedzą, gdzie się ukrywam – opowiada Kiszka. – W 1953 roku postanowiłem ukryć się w lesie – mówi Andrzej Kiszka.

KRÓL PUSZCZY

– Bunkier zbudowałem w gęstym lesie między Hutą Krzeszowską a wioską Ciosmy, na małym wzgórzu porośniętym sosnami i świerkami. Zrobiłem go przy pomocy dwóch pewnych ludzi. Oni już nie żyją. Jeden mieszkał koło Ciosmów i nazywał się Frączak Antoni. Drugi, Jan Bożek, był z Huty Podgórnej. On potem dostarczał mi żywność do bunkra. Najpierw przygotowaliśmy materiał: bale świerkowe, papę. W nocy wykopaliśmy dół. Powała została zrobiona z bali, na nie położona papa, żeby nie przemakało. Na bunkrze posadziłem świerki. Wchodziło się przez otwieraną od wewnątrz klapę, na której rósł mech, tak że nic nie było widać. Do środka schodziło się po schodkach. W bunkrze można było stać, miał ze dwa metry wysokości. Z deszczułek zrobiłem dwa wywietrzniki na wywiew i nawiew, żeby przepływało świeże powietrze: było, więc czym oddychać i mogła się palić lampa naftowa. Wywietrzniki były dobrze zamaskowane, pod pniem drzewa, nie było ich widać. W środku była studzienka, z półtora metra głęboka, wykopana w ziemi i obłożona deszczułkami. Gromadziła się w niej woda, którą gotowałem. Miałem maszynkę spirytusową i zawsze zapas paliwa do niej. Ubikacja to była beczułka żelazna z pokrywą. Opróżniałem ją, jak była odwilż. Miałem łóżko do spania i pierzynę do przykrycia. Były półki na ścianach i wieszaki z rogów koziołków. Miałem zapasy jedzenia na zimę: ziemniaki, makaron, suchary. Mięso było z upolowanych koziołków, dawałem je tym ludziom, co mi pomagali, oni mięso ugotowali, zalali smalcem, starczało na całą zimę. Jedzenie gotowałem dwa razy dziennie.Przez pierwszy miesiąc, jak zamieszkałem w bunkrze, nie jadłem nic gotowanego i porobiły mi się wrzody na żołądku. Na zimę zamykałem się w bunkrze i z niego nie wychodziłem, żeby nie zostawiać śladów na śniegu. Mogłem wyjść tylko, kiedy padał śnieg i zaraz zasypał ślady. W bunkrze było ciepło, całą zimę siedziałem w koszuli. Jedzenie i gazety dostarczał mi Bożek. Jechał koniem do lasu, żeby ściąć drzewo. Specjalnie robił wtedy dużo śladów, kiedy niby szukał tego drzewa. Było umówione, że uderzy trzy razy siekierą w dużą sosnę, która rosła koło bunkra. Kiedy usłyszałem uderzenia, uchylałem pokrywę, a on podawał mi jedzenie, gazety. W Ciosmach miałem dwóch chłopaków, którzy też mi pomagali, ale oni nie wiedzieli, gdzie jest bunkier. Spotykałem się z nimi tylko latem. Powiedzieli mi kiedyś, że ze stodoły ormowca zabrali szafę, rozebrali ją, zanieśli do lasu i tam schowali. Zaproponowali, żebym ją wziął i obił sobie deskami z szafy ściany w bunkrze. Tak zrobiłem i kiedy zapaliłem lampkę, nawet ładnie wyglądało.Miałem różne książki i stare czasopismo „Bluszcz”, dużo czytałem. Miałem tylko 7 klas szkoły, więc byłem ciekawy świata i te książki były bardzo ciekawe, właśnie o całym świecie, tak więc nie nudziłem się. Jednej zimy miałem też w bunkrze towarzyszkę. Obudziłem się i słyszę, że coś chrobocze. Patrzę: w słoju po smalcu siedzi mysz. Weszła wywietrznikiem i skusiła się na smalec. Trzymałem ją w tym słoju, karmiłem, dawałem pić. Miałem do kogo rozmawiać. Wiosną ją wypuściłem i już nie wróciła.

„Groźny bandyta przed sądem”, ogłosił „Sztandar Ludu” 24 lipca 1962 roku. Partyjny organ nazwał Kiszkę „postrachem mieszkańców wsi i osad województwa lubelskiego”. Gazeta napisała, że przez 17 lat „grabił i mordował bezbronnych ludzi”. Zdanie sugerowało, że Kiszka ma na sumieniu wiele napadów i zabójstwa wielu ludzi. Wymienione jednak zostało tylko jedno nazwisko – wiejskiego sekretarza partii w Rataju Ordynackim Jana Łukasika. „Na rozprawie bandyta przyznaje się tylko częściowo do winy. Twierdzi, że Łukasika nie chciał zabić, a jedynie »przestraszyć« i obrabować” – komentowała gazeta.

Razem z Kiszką na ławie oskarżonych zasiedli: Czesław Wojciechowski z Przyborowa, Leon Ciupak z Wólki Ratajskiej, Edward Ciupak z Nasutowa, Franciszek Pawęska z Huty Plebańskiej i Daniela Sowa z Rudy. Oskarżeni byli o kontakty z Kiszką, przechowywanie broni i o to, że „nie meldowali władzom bezpieczeństwa o miejscu pobytu przestępcy”. Najdziwniejszy w tym zestawie okazał się Wojciechowski, oskarżony o fałszywe zeznania. Wojciechowski postrzelił się w udo, ale twierdził, że zranił go Kiszka. Okazało się, że Wojciechowski z pistoletu, który dostał od Kiszki, postrzelił się, aby nie być donosicielem, do czego chciało go zmusić UB.

„Zdawać by się mogło, że przez tyle lat, w warunkach takiej izolacji, oskarżony będzie istotą zdziczałą i nienormalną. Tymczasem nic podobnego. Wyjaśnienia Andrzeja Kiszki, składane podczas procesu, były sensowne, a nawet nie pozbawione inteligencji” – napisał sprawozdawca „Kuriera Lubelskiego”. Kiszka twierdził, że Łukasika chciał nastraszyć, ale kiedy krzyknął: „Ręce do góry!”, sekretarz sięgnął pod poduszkę po pistolet. – Zabiłem w obronie własnego życia – zapewniał.

Prokurator Tadeusz Kamiński zażądał dla oskarżonego kary śmierci. Sąd skazał 25 lipca 1962 r. Kiszkę na dożywotnie więzienie i 20 tysięcy zł. grzywny. Osądzono go za przestępstwa kryminalne: rabunki i rozboje, i za zabicie człowieka. Pozostali oskarżeni otrzymali kary od trzech do siedmiu lat więzienia. W 1963 roku Sąd Najwyższy obniżył Kiszce karę na piętnaście lat więzienia.

– Przyjechała do mnie do więzienia do Strzelc Opolskich dziennikarka Wanda Falkowska z „Przekroju”. Nie pamiętam już dobrze, kiedy to zostało wydrukowane, chyba był tytuł „Król puszczy”. Namawiała, żebym pisał wspomnienia, to pomoże mi i będzie książka. Chciała dostarczyć papier, długopisy. Powiedziałem jej: „Pisać trzeba prawdę, a jak bym napisał prawdę, to bym nie wyszedł z kryminału” – mówi Kiszka.

POWTÓRKA Z PRL

„Pierwszy żołnierz trzeciej wojny” – taki był tytuł tekstu o Kiszce autorstwa Krzysztofa Kąkolewskiego. Napisany został na podstawie akt sądowych i opublikowany w 1966 r. w tygodniku „Świat”. Autor ubarwił rzeczywistość, instalując w bunkrze kanalizację i rurę doprowadzającą wodę ze źródełka, ale partyzant jest postacią raczej sympatyczną.

Andrzej Kiszka wyszedł za bramę Zakładu Karnego w Potulicach 3 sierpnia 1971 r.; był więziony 9 lat i 7 miesięcy. Administracja więzienna wypłaciła mu z depozytu 240 zł, jego odzież była „w stanie dobrym”. Miał zameldować się w MO w miejscu zamieszkania. Po krótkim pobycie w rodzinnej Maziarni przeniósł się pod Szczecin i ożenił z wdową po bracie, który tutaj osiadł przed laty i zmarł, mając 36 lat. Żył tam cicho i spokojnie do upadku PRL.

W 1993 roku Kiszka złożył do Sądu Wojewódzkiego w Lublinie wniosek o unieważnienie wyroku z 25 lipca 1962 r.; skazano go wtedy za przestępstwa kryminalne. Światowy Związek Żołnierzy Armii Krajowej w piśmie do lubelskiego sądu z 30 września 1993 r. stwierdził, że czyny przypisane Andrzejowi Kiszce i innym członkom oddziału Adama Kusza jako rabunki i rozboje – były tylko konfiskatą żywności u rodzin związanych z ówczesną władzą i u konfidentów. Sąd zajmował się sprawą Andrzeja Kiszki przez 5 lat. Przed sądem zeznawało kilkunastu świadków.



„Kiszka nie był ani złodziejem, ani bandytą. Był młodym chłopakiem, który się nie ujawnił i ukrywał przed władzami i UB, bo go szukali” – zeznał Jan Garbacz.

„UB bardzo chciało zlikwidować Kiszkę, dawało duże pieniądze, bo był to człowiek, który się sprzeciwiał ustrojowi, był on takim symbolem działalności wolnościowej, grupa ludzi mu pomagała” – stwierdziła Daniela Sowa.

Sąd Wojewódzki w Lublinie, uzasadniając w grudniu 1998 r. oddalenie wniosku Andrzeja Kiszki o unieważnienie wyroku z 1962 r., uznał, że zastrzelenie sekretarza Łukasika było czynem popełnionym „samowolnie” i „bez uzasadnionej przyczyny”. „Jeśli chciał osiągnąć cel – zdobyć odzież na zimę, to czy musiał udać się do obcych ludzi i grozić bronią, a następnie użyć jej? Oczywiście, w 1954 r. taka okoliczność nie zachodziła, natomiast decydując się na ukrywanie przed Urzędem Bezpieczeństwa winien liczyć na pomoc najbliższych i innych wspierających go duchowo osób” – uznał sąd.

„Paradoksem dla mnie w tej sprawie jest to” – napisał 28 grudnia 1998 r. adwokat Leszek Hofman (bronił Kiszki w 1962 r.) do Sądu Apelacyjnego w Lublinie w zażaleniu na postanowienie Sądu Wojewódzkiego z 21 grudnia 1998 roku – „że 30 marca 1963 roku przed Sądem Najwyższym w Warszawie udało mi się wygrać wniesioną rewizję”. Sąd Najwyższy w PRL uznał, że zabójstwo Jana Łukasika nie było przestępstwem pospolitym, lecz Kiszka działał z pobudek politycznych. Pozwoliło to zastosować amnestię i uzyskać złagodzenie kary z dożywocia do 12 lat więzienia. „Obecnie jednak Sąd Wojewódzki uważa, ze działał on z niskich pobudek kryminalnych”.

Władze III Rzeczypospolitej uhonorowały Andrzeja Kiszkę: Krzyżem Narodowego Czynu Zbrojnego, Krzyżem Partyzanckim i Krzyżem Armii Krajowej. Prezydent Lech Kaczyński 1 sierpnia 2007 r. odznaczył Kiszkę Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski. – Ale dla sądu byłem i jestem bandytą – mówi.


Źródło
focus.pl/historia/artykuly/zobacz/publikacje/grozny-bandyta-a-kiszka/s...