Strona wykorzystuje mechanizm ciasteczek - małych plików zapisywanych w przeglądarce internetowej - w celu identyfikacji użytkownika. Więcej o ciasteczkach dowiesz się tutaj.
Obsługa sesji użytkownika / odtwarzanie filmów:


Zabezpiecznie Google ReCaptcha przed botami:


Zanonimizowane statystyki odwiedzin strony Google Analytics:
Brak zgody
Dostarczanie i prezentowanie treści reklamowych:
Reklamy w witrynie dostarczane są przez podmiot zewnętrzny.
Kliknij ikonkę znajdującą się w lewm dolnym rogu na końcu tej strony aby otworzyć widget ustawień reklam.
Jeżeli w tym miejscu nie wyświetił się widget ustawień ciasteczek i prywatności wyłącz wszystkie skrypty blokujące elementy na stronie, na przykład AdBlocka lub kliknij ikonkę lwa w przeglądarce Brave i wyłącz tarcze
Główna Poczekalnia Dodaj Obrazki Dowcipy Soft Szukaj Ranking
Zarejestruj się Zaloguj się
 

#urzędnicy

Zemsta na urzędnikach
k................s • 2017-01-21, 14:31


Cytat:

Amerykański biznesmen dostał nakaz zapłaty 3 tysięcy dolarów za podatek związany z rejestracją samochodów. Podatek się należał, ale nie o to w tym wszystkim chodzi. Przedsiębiorca twierdzi, że urzędnicy uporczywie utrudniali mu dostęp do dokumentów i niezbędnych informacji związanych z formalnościami podatkowymi. Zemsta była słodka.

Nick Stafford przywiózł pieniądze na pięciu taczkach. Łączna waga miedziaków wyniosła ok. 726 kg. Ogromna liczba monet sprawiła, że w urzędzie zepsuły się maszyny do ich liczenia, przez co pracownicy dosłownie musieli wziąć sprawy w swoje ręce. Policzenie wszystkich drobnych zajęło im ok. 7 godzin - donosi BBC



Opis skopiowany, faktyczna kwota podatku to $2987,45 (wg filmu, inne źródło podaje kwotę $2987,14) ilość monet około 300tys.
Rozbieżności czasu (film 12h, opis 7h) potrzebnego na liczenie też nie komentuję, nie wiem kto ma rację.
Terroryzm po Polsku
H................R • 2016-07-12, 11:18
Siedem instytucji z powiatu krasnostawskiego otrzymało informację o podłożeniu ładunków wybuchowych. Wiadomości z zapowiedzią eksplozji przesłano za pośrednictwem poczty elektronicznej do kilkudziesięciu instytucji z całego województwa Lubelskiego. W Fajsławicach nie ogłoszono alarmu, bo wiadomość o podłożeniu bomby przeczytano dopiero następnego dnia.

E-mailową informację o podłożeniu bomby dostała również Gmina Fajsławice, tu jednak nie wywołała ona najmniejszych zmian w organizacji pracy Urzędu, gdyż urzędnicy gminni odczytali wiadomość o podłożeniu bomby dopiero w czwartek, wiele godzin po zapowiadanej eksplozji . Dobrze, że alarm okazał się fałszywy, bo skutki takiej nieuwagi mogły by być tragiczne.

fajslawice24.pl/?p=20681
lublin.eska.pl/newsy/urzednicy-z-opoznionym-zaplonem-dostali-maila-o-p...
Wdzięczny imigrant
wertuqq • 2016-05-21, 16:09
Sudańczyk, który właśnie uzyskał status uchodźcy we Francji został aresztowany po podpaleniu biura opieki społecznej. Wpadł w furię, gdy nie przyznano mu mieszkania.

Urzędnicy poprosili uchodźcę o wypełnienie formularza po czym kazali przyjść następnego dnia. Okazało się, że będzie musiał wypełnić nowy dokument, by móc ubiegać się o mieszkanie socjalne w miejscowości Annecy.

Uchodźca najwyraźniej nie lubi papierkowej roboty, ani tym bardziej czekania w kolejce na mieszkanie. Oskarżył pracowników urzędu Pôle Solidarités d’Annecy o to, że nie przyznali mu „od razu” mieszkania, po czym zaczął demolować pomieszczenia biurowe oraz urządzenia (komputery, drukarki). Jak się później okazało, wszystko podpalił.

Przerażeni urzędnicy wybiegli z urzędu i zawiadomili policję. Funkcjonariusze poinformowali, że niezrównoważony mężczyzna to 28 letni Sudańczyk, który otrzymał status uchodźcy pod koniec kwietnia. Teraz zajmie się nim sąd.

Według wstępnych szacunków, ubogacający uchodźca wyrządził szkody na kwotę około 100 tys. euro.
Zamknięcie bazy nurkowej w Jaworznie- kolejny polski bareizm
S................a • 2014-06-22, 21:51
Hej,
Ponieważ jestem (prawie) zawodowym nurkiem i kocham ten sport, a nie znoszę sk🤬ielstwa i polskiej zaściankowości - chciałbym podzielić się z Wami tym filmikiem.


Proszę szczerze - dawajcie piwa, rozpowszechniajcie dalej, jeśli macie gdzie - to naprawdę poważna sprawa, tak dla obecnych nurków, jak i dla nas - szkoleniowców, bo z mapy Polski zniknął jeden z najwspanialszych obiektów do szkoleń!!!

Jedna z najlepiej w Polsce przygotowanych baz nurkowych, które pozwoliły na zakończenie kursów tysiącom - jeśli nie dziesiątkom tysięcy - nurków, zostaje zamknięta, bo firma, która dzierżawiła teren bazy przez 15 LAT została wyc🤬jana na przetargu... Sam miałem okazję tam być zaledwie kilka razy, ale za każdym razem - miło wspominam tak nurkowania, jak i obsługę.

Jako dowód krótka anegdotka - raz zostawiłem w bazie naprawdę drogi zegarek nurkowy... Żona kierownika bazy wraz z nim udali się wieczorem na poszukiwania z latarkami - tak, by nie było szans, że ktoś mi go zakosi następnego dnia z rana, zajmując tą samą wiatę, a następnego dnia - bez żadnych kosztów z mojej strony - odesłali mi go na adres domowy bez żadnych problemów!

Poniżej kopiuję opis spod niego, który powie Wam więcej...

Baza nurkowa „Orka" znika powoli z mapy Jaworzna. Dotychczasowy właściciel, czyli Orka Group ma czas do wtorku, aby zrównać z ziemią całą infrastrukturę, którą budowano tam przez 15 lat. 15-lecie istnienia bazy nurkowej przypadało 16 czerwca. Miała być wielka i huczna impreza, a tymczasem pracownicy Orki są pogrążeni w żałobie. Teraz mają jeszcze tylko kilka dni na to, aby usunąć z kamieniołomu dorobek ich życia.

Przypomnijmy, że w przetargu na użytkowanie wieczyste terenów Orki, który odbył się 4 czerwca wygrało Konsorcjum Inwestycji Gospodarczych, które zaproponowało 1,9 mln zł. Jak mówi dotychczasowy właściciel, Mirosław Kierepka, ta kwota przerastała możliwości finansowe Orka Group. Firma była w stanie zaproponować niewiele ponad 1 mln zł. Tuż po przetargu władze Orki zapowiadały, że będą rozmawiać z władzami KIG. Według Kierepki KIG zaproponowało odkupienie infrastruktury za około 60 tys. zł, podczas gdy Orka Group szacowała jej wartość na niecałe 500 tys. zł. Na takie rozwiązanie Orka się nie zgodziła.

Deadline -- 24 czerwca. Do tego czasu zgodnie z umową dotychczasowy właściciel ma usunąć całą infrastrukturę i przekazać teren w stanie pierwotnym nowemu właścicielowi. Demontowane jest wszystko -- począwszy od altanek, nowy budynek, a nawet specjalna tablica pamiątkowa na cześć zmarłych nurków.

Zniknąć ma nie tylko infrastruktura na powierzchni. Orka Group musi usunąć zatopione niegdyś samolot i samochód. W bazie praca wre, choć nastroje są minorowe. To, co było budowane przez lata przestaje istnieć.

Pogrążeni w smutku są też nurkowie, którzy regularnie odwiedzali bazę. O Orce mówią „mekka nurkowania". W Polsce istnieje tylko kilka ośrodków, które są porównywalne z jaworznicką bazą. Co dalej z Orką? Nowy właściciel, czyli Konsorcjum Inwestycji Gospodarczych planuje, aby w kamieniołomie nadal była baza nurkowa, o czym mówił prezes KIG Leszek Sulej tuż po wygraniu przetargu. O planach na przyszłość Konsorcjum będziemy rozmawiać z prezesem Sulejem już wkrótce.


Recykling w rękach mafii
Vof • 2013-09-10, 14:19
Recykling w rękach mafii. Bertold Kittel odkrył śmieciową szarą strefę, korupcję w CBA i bezradność państwa.

Dziwi Was zamieszanie wokół ustawy śmieciowej? To lektura dla Was. Bertold Kittel w najnowszym reportażu opisuje, jak mafia przejmuje rynek gospodarowania odpadami. W rozmowie z naTemat dziennikarz śledczy uchyla rąbka tajemnicy: wyjaśnia, jak to się dzieje, że w Polsce można wylać na pole setki ton toksycznych odpadów, pokazuje korupcję w CBA i mechanizmy, wskutek których prędzej, czy później każdy z nas ucierpi.



Jak ci się podobał?

Twój reportaż?

Mój reportaż.

Koszmarny.

Wierzyłaś w segregowanie śmieci?

Szczerze? Czułam się z tym całkiem nieźle. I wtedy twoje wydawnictwo podesłało mi książkę.

(śmiech)

A Ty segregujesz?

Nie. Raz, że Warszawa nie segreguje śmieci. Dwa, mam już trochę inne spojrzenie na cały temat, niż rok temu.

Dlaczego nagle zainteresowałeś się śmieciami?

Dostałem informację, że dwaj funkcjonariusze Centralnego Biura Antykorupcyjnego współpracują z przestępcami. Dowiedziałem się, że ci funkcjonariusze niebawem odchodzą na emeryturę, więc miałem możliwość zdobywania materiału o nich niejako od początku. Zastanowiło mnie, co będą robić ci ludzie później? Dokąd pójdą?

Twoje śledztwo zaczyna się w chwili, gdy z ekipą telewizyjną nagrywacie pożegnanie tych funkcjonariuszy – w towarzystwie przełożonych, z szablami oficerskimi jako prezentami.

Dopiero kiedy już je mieliśmy, zaczęliśmy badać, o co tak naprawdę chodzi. Początkowo myślałem, że sprawa dotyczy wyłudzeń w handlu złomem.

A znalazłeś tony szkła.

Najważniejsze było dla nas, żeby ogarnąć cały ten biznes, wejść w niego i przeprowadzić prowokację. Tak trafiliśmy między innymi na sprawę DPR-ów, czyli dokumentów potwierdzających recykling.

Jeśli firma wprowadza na rynek dużo opakowań, na przykład szklanych, musi zapłacić państwu pewną kwotę za to, że te opakowania trzeba będzie odzyskać. DPR-y pozwalają uniknąć tych opłat za nieprawidłowe gospodarowanie śmieciami.

Na czym to polega?

Jeśli taki Polmos wprowadza na rynek dajmy na to 100 tys. ton szklanych butelek, to powinien zebrać z rynku i przekazać do przetworzenia kilkadziesiąt tysięcy ton szkła rocznie. Może też to zlecić innej firmie, która zrobi to za niego. Taka firma wystawia DPR, a producent ma z głowy.

Problem polega na tym, że kiedy ta firma nie zbierze z rynku opakowań, nic jej nie grozi, a na wystawianiu dokumentów za recykling zarabia konkretne pieniądze. To oczywiste, że w takich warunkach wyrośnie szara strefa. Do niej trafili właśnie ci agenci CBA.

Pisałeś, że w statystykach europejskich Polska jest liderem jeśli chodzi o zbiórkę odpadów. Królestwem recyklingu.

To jest bzdura kompletna, ale rzeczywiście w papierach to tak wygląda, bo państwo wykazuje te lewe faktury i jest szczęśliwe, że mamy super zbiórkę szkła. Według dokumentów mamy taką zbiórkę szkła, że odzyskujemy go więcej, niż możemy przerobić. A jaka jest prawda? Huty płaczą o surowiec. Nie mają czego przetapiać.

To jest do tego stopnia absurdalne, że zgodnie z przepisami grupa, którą opisuję w reportażu zgłosiła do starostwa założenie własnej huty szkła. Po dwóch tygodniach starostwo wystawiło wszystkie dokumenty: na to, że faktycznie ją założyli, mogą przerabiać szkło i wystawiać zaświadczenia potwierdzające recykling. Ale ona nigdy nie powstała. Chodzi o to, żeby wytworzyć alibi dla firm, które kupują te lewe papiery i mogą powiedzieć: my przecież działaliśmy w dobrej wierze.

Pytanie brzmi: co dzieje się z tym całym szkłem, które powinno zostać przetworzone? Ono przecież fizycznie istnieje.

Nikt tego nie kontroluje. Generalnie mam wrażenie, że w sytuacjach związanych z ochroną środowiska prokuratorzy wychodzą z założenia, że nie ma zwłok, więc nie ma ofiary.

Tymczasem ty opisujesz całkiem poważne konsekwencje. Na przykład Zawiercie.

W Zawierciu ludziom wyrzucono pod domami kilkadziesiąt, albo kilkaset tysięcy ton skrajnie toksycznych odpadów. Grupa, o której piszę zbiera na całym Śląsku poprzemysłowe odpady z hut, z galwanizacji i wylewa to gdzie bądź. To nie jest sytuacja, która wydarzyła się kiedyś. To trwa teraz. To jest realne w wielu miejscach Polski.

W reportażu opisujesz też przypadek rolnika, któremu na pole wylano toksyczne odpady. On dostał wyższą grzywnę, niż ludzie, którzy to zrobili.

Śledztwo w tej sprawie miało dwie fazy. W pierwszej zostało umorzone, ale sąd zdecydował się je wznowić. Nigdy nie widziałem zresztą tak kuriozalnego uzasadnienia. Sąd opisał, jak prokurator stwierdził niemożność wykrycia sprawcy, pomimo że w aktach śledztwa występuje jego nazwisko. Absurd po prostu.

To pokazuje, jak na niższych szczeblach funkcjonuje prokuratura. Ten prokurator oczywiście nadal pracuje.

Konsekwencje są łatwe do przewidzenia.

W Kampanii kilka lat temu okazało się, że ich podstawowy produkt żywnościowy, mozarella di buffala jest skażona, bo krowy jadły skażoną trawę. Prędzej, czy później ktoś uzna, że normy w serze są przekroczone, zabroni jego eksportu na teren Unii Europejskiej i cały ten region zbankrutuje. W Polsce szczycimy się tym, że mamy zdrowe rolnictwo, ekologiczne. Jeśli będziemy traktować odpady tak, jak do tej pory, to się skończy.

Wracam do Zawiercia; te skażone odpady wciąż tam leżą!

Który rok?

Czwarty albo piąty. Skala tego skażenia jest tak wielka, że nikt w Polsce nie ma pieniędzy, żeby to usunąć, rzeczoznawcy wycenili koszty na 25 mln zł. Samorządu na to nie stać, firma nawet dostała karę, ale odwołuje się. Zresztą nawet jeśli wyrok się uprawomocni, pozostaje pytanie: kto ściągnie od małej firmy krzak 25 mln?

Pytaliśmy o to służby ochrony środowiska. Oni uważają, że to powinno być usunięte, bo rzecz jest znacznie poważniejsza niż się wydaje – trujące odpady z zakładów, które w PRL produkowały chemiczne nawozy, leżą w dużym wyrobisku, które kiedyś było kamieniołomem. To jest formacja krasowa, a więc taka, przez którą przesiąka woda. Tam, w Zawierciu skała tworzy wielką skorupę nad podziemnym jeziorem zasilającym w wodę 50 tys. osób., a biegli stwierdzili, że te odpady zaczną w końcu do niego przesiąkać. Nie wiadomo, kiedy może już to zrobiły, a może to się stanie za pięć lat. Wyobraź sobie konsekwencje. Ta woda jest dostarczana prosto do kranów.

Pisałeś też o odpadach medycznych.

No tak, bo nie chodzi tylko o szkło. Okazało się, że jeden mężczyzna zbierał bardzo drogie w utylizacji odpady medyczne, czyli mówiąc wprost: fragmenty ludzkich ciał. Brał za to pieniądze od szpitali, następnie pakował to w różne worki, pudła, część mielił, rozsypywał w różnych miejscach, na działkach. Totalny koszmar.

Tu dochodzimy do kolejnego wątku twojego reportażu gdzie są służby, które powinny temu wszystkiemu przeciwdziałać? Jak to się dzieje, że można wyrzucać do lasu tony szkła, lub toksycznych odpadów?

To był przykład tego, jak niewielkie kompetencje ma ochrona środowiska w Polsce. W ramach wychodzenia naprzeciw przedsiębiorcy musi na przykład informować o kontroli trzy dni wcześniej. Oni nie kontrolują dokumentów, tylko szukają nielegalnych substancji. Wiadomo, że jeśli ktoś je ma, to usunie!

Bardzo ważne w twoim reportażu jest też tło polityczne i historyczne.

Tutaj mamy historię, która jest ciekawa z kilku punktów widzenia. Z jednej strony ona pokazuje działalność funkcjonariuszy CBA, którzy wchodzą w przestępczy biznes jeszcze jako członkowie służby. Z drugiej, w tej historii pojawiają się też politycy, między innymi brat premiera.

Wiele osób mówi, że odkąd w Polsce działa CBA, skończyła się tu korupcja. Postanowiłem sprawdzić, czy to jest prawdziwe zdanie. Nie jest. Korupcję widać w rzeczywistych przypadkach. Ja w reportażu opisuję pewien splot wokół MSW, czyli instytucji, która jako nadzorująca policję, służby specjalne, powinna być absolutnie poza wszystkimi podejrzeniami, bo odpowiada za dziedziny, które mają realne przełożenie na obywateli.

Przykłady: jeśli opóźnia się wdrażanie numeru 112, to ktoś nie otrzyma w porę pomocy. Jeśli nie udaje się zbudować lądowisk dla helikopterów, to ludzie przez to umierają. To generalnie nie jest czysta statystyka, gdzie chodzi o jakąś fakturę, bo za tym są bardzo konkretne rzeczy. I ludzie, którzy za nie odpowiadają, biorą najwyższe w historii łapówki. Dlatego wciąż nie jesteśmy w stanie zrobić systemu, w którym nie musimy się meldować. To nas ośmiesza. Takie rzeczy się dzieją nieustannie, one niekiedy wychodzą w gazetach, ale informowanie o tym rozkłada się w czasie.



Brakuje pełnego obrazu?

Zobacz, mamy taką informację z ostatnich dni, że facet, który pracował na budowie został niemal zamordowany przez swojego szefa. Oczywiście historia interesująca sama w sobie, ciekawe human story. Ale co za tym stoi? Jego szef prowadził prace przy remoncie szkoły. Szkoły podstawowe w 90 procentach są publiczne. To znaczy, że dostał zlecenie z publicznej kasy. Jakim cudem bandyta dostaje zlecenie z publicznej kasy, zatrudnia ludzi na czarno i wszyscy to mają gdzieś?

Boję się, że umknęło nam zjawisko zajmowania kolejnych gałęzi gospodarki przez struktury mafijne. Pozwoliliśmy na to i nie jesteśmy tego świadomi, bo cały system, który powinien nas przed tym ostrzegać: prokuratura, dziennikarze, politycy, nie widzi problemu, bo on wyszedł już poza sztywne ramy systemu. Okazuje się, że najbardziej niebezpieczna korupcja jest w samorządach - tam, gdzie styka się biznes, polityka, mafia i służby.

U ciebie w reportażu głównym negatywnym bohaterem nie jest jednak żaden z agentów CBA, ale niejaki Marcin Kozera.

To jest bohater, od którego wszystko się zaczyna, idę jego tropem, bo jest zwornikiem wszystkich rzeczy. Miał swoje trzy grosze w Zawierciu, pracuje w grupie firm, które zajmują się DPR-ami i przeciągnął na złą stronę agentów CBA. Na końcu okazuje się, że kryje się za nim pierwszoligowa przestępczość. Udowadnia, jak bliskie są związki służb specjalnych, polityki, biznesu i mafii. Takiej, którą znamy z jedynek w gazetach, bo ludzie, którzy tam występują to bandyci, którzy tworzyli gang pruszkowski.

Oni weszli teraz w niby-legalne biznesy. Robią to po swojemu: biją, gw🤬cą, robią pewne rzeczy nie do końca legalnie, ale funkcjonują w obrocie gospodarczym.

Co z tym wszystkim można zrobić?

Niestety jest tak, i widać to było przy sprawie z Amber Gold, że prokuratura powinna być centralnym organem jeśli chodzi o walkę z przestępczością zorganizowaną, ale nie zawsze sobie z tym radzi. Prawdopodobnie dobrym modelem byłby powrót do scentralizowania jednego ze szczebli prokuratury, stworzenie zespołu ludzi, którzy myślą kilka kroków do przodu, potrafią wyłapywać pewne trendy. Sądzę, że coś takiego pomoże kontrolować pewne zjawiska. Ale przestępczość i tak zostanie.

Jak w kontekście tego, co się dowiedziałeś, myślisz o ustawie śmieciowej i całym zamieszaniu, które wokół niej powstało?

Rozmawiałem ostatnio z jednym z głównych bohaterów mojego reportażu. Spytałem go o to, a on w odpowiedzipo prostu się zaśmiał. Ustawa nie ma sensu, bo furtka polega na tym, że organizuje się przetarg i prędzej, czy później, każdy samorząd który ma na głowie szkoły, inwestycje i tak dojdzie do wniosku, że najważniejszym dla niego kryterium wykonania usługi jest cena. A jeśli myślimy w ten sposób, to wracamy do punktu wyjścia. Bo samorząd podpisze umowę z tymi, którzy dają świetną cenę, chociaż wie, że za takie pieniądze nie da się zutylizować odpadów, odpowiednio ich składować.

Tym razem to nie wielkie firmy, ale samorząd staje się współsprawcą.

źródło: natemat.pl/74269,recykling-w-rekach-mafii-bertold-kittel-odkryl-smieciowa...
Biznes w Polsce
Vof • 2013-06-01, 17:24
Kilka tygodni temu na rogu ulic Żelaznej i Twardej na warszawskiej Woli na witrynie pojawiły się niepokojące napisy: "Przyjazna gmina?", "Straciłam już 300 tys. zł", "Biznesowi ku przestrodze". Wcześniej przez prawie rok lokal stał pusty, komunikat zwróciły więc uwagę przechodniów i kierowców. Podobno na skrzyżowaniu zwiększyła się liczba wypadków drogowych. Niestety to jedyny efekt tej akcji, urzędnicy nadal są nieprzejednani.

Restauracji L’Entrecote de Paris nie ma jeszcze w Polsce, ale w Paryżu lokal tej sieci mieści się przy prestiżowych Polach Elizejskich. Sukces odnoszą również filie otwierane w innych krajach, m.in. w Wielkiej Brytanii i Libanie. W Warszawie pierwszy punkt chciała uruchomić Anna Maria Wielgus, młoda inwestorka z podwójnym, polsko-francuskim obywatelstwem. Jednak od roku nie może nawet ruszyć z remontem.


A wydawało się, że wszystko musi się udać. Zbliżało się Euro 2012 i do Polski miało zjechać dużo turystów, znających markę restauracji z zachodniej Europy. Dzięki swoim kontaktom Anna Maria Wielgus przekonała do swojego pomysłu francuską sieć, zapłaciła pierwszą ratę franszyzy i dostała kompletne know-how.

- Chciałam wyjechać za granicę do pracy, ale jak zobaczyłam tę restaurację, to wpadłam na pomysł, że otworzę ją w Polsce - mówi inwestorka w rozmowie z Wirtualną Polską. - Nie bałam się zaczynać tego biznesu, bo wiedziałam, że mnie poprowadzą od początku do końca - dodaje.

Rzeczywiście strona francuska rzetelnie podeszła do zadania i pomogła w wyborze lokalizacji przyszłej restauracji. Spośród kilkunastu miejsc wybrano róg Żelaznej i Twardej. Bank udzielił kredytu pod zabezpieczenie mieszkania babci. Można było wynająć lokal i zacząć szykować się do otwarcia restauracji, w której pracę miało znaleźć kilkanaście osób. Niestety nikt nie przewidział, że wszystko pogrzebią biurokratyczne zawiłości.

Dwie łazienki jak wieżowiec

Plany o otwarciu na Euro upadły bardzo szybko ze względu na opieszałość wspólnoty mieszkaniowej. Na stosowną zgodę pani Wielgus czekała pięć miesięcy. Dopiero w lipcu 2012 r. mogła wybrać się do urzędu po wydanie warunków zabudowy.

- Obowiązują mnie przepisy, jakbym stawiała 40-pietrowy budynek - żali się restauratorka. Tymczasem chodzi o adaptację lokalu na potrzeby gastronomii, czyli budowę dwóch łazienek, trzech dojść do wody i doprowadzenie klimatyzacji.

- Te przepisy nie są łatwe. Ale tak po prostu jest - tłumaczy Monika Beuth-Lutyk, rzecznik prasowy Urzędu Dzielnicy Wola. - Urząd nie wymyśla przepisów, tylko musi się do nich stosować. Gdyby te przepisy były prostsze, to nam wszystkim byłoby lepiej, ale żyjemy w określonych realiach - dodaje.

Tysiąc złotych dziennie

Realia te oznaczają też wakacyjny okres urlopowy, podczas którego, jak usłyszała pani Wielgus, urzędnicy nie mogli szybciej zająć się jej sprawą. Minął sierpień, a ta wciąż nie była załatwiona. Inwestorka usłyszała w wydziale architektury, że problem w szybkim uzyskaniu warunków zabudowy może stanowić projekt tarasu, a rezygnacja z niego przyspieszy procedurę.

Ponieważ i tak nie było szans na otworzenie restauracji przed zimą, inwestorka postanowiła zrezygnować z tarasu i złożyć nowe warunki zabudowy. Wówczas dowiedziała się, że urząd ma kolejne 3 miesiące na rozpatrzenie sprawy. Tymczasem każdy dzień zwłoki dla przedsiębiorcy oznacza poważne straty.

- Na spłatę kredytu, bieżące opłaty, czynsz i ZUS wychodzi mniej więcej 1000 zł dziennie - wylicza Anna Maria Wielgus. - Gdy mówi się urzędnikowi, że traci się pieniądze, on w ogóle nie chce słuchać - dodaje. Do dziś koszty urosły już do ok. 400 tys. zł.

- Są określone terminy i one są takie same dla wszystkich. Ta sprawa niczym nie różni się od innych spraw, bo każdy inwestor, każdy przedsiębiorca przechodzi dokładnie taką samą drogę - twierdzi rzecznik Urzędu Dzielnicy Wola.

Siedź cicho, bo zobaczysz

To, czym różni się sprawa pani Wielgus, to na pewno zaangażowanie właścicielki w dochodzenie swoich praw.
- Wszyscy znajomi mówili, żeby czekała spokojnie, ale jak mam siedzieć cicho, kiedy każdego miesiąca tracę 30 tysięcy?! - pyta. - Puściły mi nerwy i zaczęłam pisać listy: do premiera, prezydent miasta, ministra pracy, ministra gospodarki - wylicza.

Efekty były odwrotne od zamierzonych. Sprawa zamiast zostać przyspieszona, uległa dalszemu opóźnieniu. - Jeżeli podpadłam jakiemuś urzędnikowi, to jedna pani powie drugiej "weź, jak przyjdzie do ciebie taka dziewczyna, to ją przetrzymaj" - mówi z rozgoryczeniem Wielgus.

Na wydanie warunków zabudowy przyszło jej czekać do 20 grudnia. Decyzja musiała się jeszcze uprawomocnić. Bez tego przedsiębiorcy nie uzyskaliby klauzuli ostateczności.

Jeżeli pani wycofa zarzuty...

Tymczasem ze względu na jej interwencję sprawa trafiła do Samorządowego Kolegium Odwoławczego, które zabrało dokumenty i wydanie klauzuli ostateczności okazało się niemożliwe.
- Usłyszałam, że jak wycofam zażalenia, to będzie szybciej - referuje Anna Maria Wielgus.
Skargi nie wycofała i na wydanie dokumentu czekała kolejne dwa miesiące.

- Skarga został przez Samorządowe Kolegium Odwoławcze oddalona - mówi Monika Beuth-Lutyk.
Dodaje, że organ nadzorujący pracę urzędników nie dopatrzył się nieprawidłowości.

Jak w takim razie określić praktyki urzędników, którzy wydając klauzulę ostateczności 26 lutego wpisują datę 15 stycznia? Wpisanie niewłaściwej daty potwierdza inny dokument, wypożyczony 16 stycznia, na którym widnieje adnotacja, że wówczas klauzuli ostateczności jeszcze nie było.

Sprawa zakończona

W połowie marca udało się już złożyć wniosek o pozwolenie na budowę. Niestety po dwudziestu dniach okazało się, że w dokumentacja jest niekompletna. Pomimo kilkukrotnego uzupełniania za każdym razem znów coś było nie tak. Ostatecznie sprawa nie została rozpatrzona ze względu na upłynięcie terminu.

- Można przesłać kilka pism, w których się opisze, że się traci dużo czasu, pieniądze, że się zaciągnęło kredyt i to jest wszystko prawda, ale to nie zmienia faktu, że takie a nie inne dokumenty do urzędu dostarczyć trzeba - mówi Monika Beuth-Lutyk. - Ta sprawa została zakończona i nierozpatrzona, ponieważ do urzędu nie dostarczono dokumentu, który był potrzebny. W tym konkretnym przypadku chodzi o oświadczenie o dysponowaniu na cele budowlane działką sąsiednią w stosunku do tej, na której ma powstać restauracja, ponieważ w przedstawionym projekcie system wentylacyjny przechodzi na sąsiednią działkę. Urząd nie może wydać decyzji pozwolenia na budowę, gdzie inwestycja obejmuje także działkę sąsiada, bo wówczas sąsiad może przyjść ze skargą do urzędu.

Wytłumaczenie urzędu brzmi sensownie, problem jednak w tym, że oświadczenie zostało złożone, tylko były w nim niewielkie braki. Urząd na powiadomienie o brakach czekał do niemal ostatniego możliwego terminu.

Inwestorka ma żal przede wszystkim o to, że za każdym razem, gdy ona lub jej pełnomocnik przynosili dokumentację do urzędu i dopytywali, czy wszystko jest w porządku, otrzymywali odpowiedzi twierdzące.

- Żaden urzędnik niczego takiego nie powie, ponieważ w momencie, gdy dokumenty wpływają do urzędu, to na pierwszy rzut oka nikt nie będzie ich oceniał - twierdzi rzecznik Monika Beuth-Lutyk.

Stanowisku temu przeczy doświadczenie. - Wczoraj urzędniczka znów powiedziała, że niczego nie brakuje. Mam to nagrane - mówi pani Wielgus.

Urzędnik nie jest zły

Ze względu na upłynięcie terminu Annie Marii Wielgus nie pozostało nic innego, jak złożyć wniosek po raz kolejny. Urząd na jego rozpatrzenie znów ma 65 dni.

- W interesie urzędu nie leży przedłużanie procedur, przecież załatwianie tych spraw to jest nasza praca. Po co mielibyśmy kazać ludziom przynosić kolejne kwity? Z czystej złośliwości? To byłoby zupełnie bez sensu. To nie jest tak, że urzędnik jest zły - mówi pani rzecznik.

Pozostaje pytanie: z czego więc wynika tak długi czas załatwiania sprawy?

- Nasze życie publiczne jest skonstruowane przez przepisy, które uprzywilejowują urzędników, którzy tymi niejasnymi przepisami mogą dowolnie manipulować - mówi Marcin Kołodziejczyk, rzecznik Stowarzyszenia Niepokonani 2012. - Żyjemy w kraju, w którym urzędnik może zrujnować komuś przedsiębiorstwo poprzez wydanie złej decyzji albo opóźnianie wydania decyzji, która ma istotne znaczenie dla jego działalności gospodarczej. Tego typu przypadki, chociaż dowodów rzecz jasna nie ma, mogą wskazywać na proceder wrogiego przejęcia - dodaje.

Nie ma również dowodów na próbę wymuszenia korupcji, choć według relacji pani Wielgus inny restaurator z Woli przyznał się jej, że dostał pozwolenie dopiero, jak zapłacił.

Młoda inwestorka nie chce działać niezgodnie z prawem, ponieważ operuje pożyczonymi pieniędzmi (gdy skończył się pierwszy kredyt, musiała wziąć drugi z gwarancją BGK). Z tych samych przyczyn nie chce łamać również prawa budowlanego i zacząć adaptację bez zezwoleń.

Nie wiadomo, jak długo poczekamy na otwarcie pierwszej w Polsce restauracji L’Entrecote de Paris. Na razie istnieje ona tylko jako profil na Facebooku. Ale w wirtualnej przestrzeni biznesy otwiera się znacznie łatwiej niż w biurokratycznej Polsce.

Urzędnik(pan i władca za biurkiem)=kanalia. Daj łapówkę i wszystko załatwisz k🤬a prawie jak Rosja