Główna Poczekalnia Dodaj Obrazki Dowcipy Soft Szukaj Ranking
Zarejestruj się Zaloguj się
 

#zabójca

Cichy, spokojny student...
JoSeed • 2025-05-28, 21:34
Dziś kolej na łódzką historię... Będzie ona dotyczyć młodego człowieka, który swe życie i życie wielu ludzi zmienił w piekło jednym głupim pomysłem.

PIOTR DOMAŃSKI

Spokojny i zamknięty w sobie. Tak o Piotrze Domańskim, studencie Politechniki Łódzkiej, który w roku 1998 dokonał potrójnego morderstwa, mówili jego znajomi ze studiów.
Co sprawiło, że ten niczym się nie wyróżniający student dokonał potwornej zbrodni, która wstrząsnęła całym miastem?
Otóż student Politechniki postanowił zostać dilerem narkotykowym, licząc na szybki i łatwy zarobek. Zaciągnął dług u swojego brata, żeby kupić dużą ilość narkotyków i sprzedać je z zyskiem. Domański dał pieniądze znajomemu dilerowi, ale ten go oszukał. 23-latek został bez pieniędzy, narkotyków, za to z dużym długiem, o którego spłatę zaczęła się upominać rodzina. Tak zrodził się plan napadu na kantor. Broń kupił na Górniaku. W tamtych latach na łódzkim targowisku bez problemu można było kupić pistolet. Do zrealizowania planu potrzebował jednak jeszcze samochodu, dlatego postanowił napaść na taksówkarza...



... "Mam nowe dokumenty, nową twarz i pełen luz. Znowu zaczynam marzyć. Widzę piękne, czarne bmw 325, odpicowane, że mała głowa. W środku ogolony prawie na łyso gość. Ciemne okulary, cygaro w gębie, dobra giwera pod pachą. Żyć nie umierać. I do tego, k🤬a, dążę. Tak ma być. Właśnie po to zszedłem z prostej ścieżki (...)

POCZĄTEK

Jest 7 października 1998 roku. Wieczorem do nieistniejącej już korporacji taksówkarskiej Merc dzwoni telefon. Młody mężczyzna zamawia taksówkę. Kurs bierze Wojtek Krasoń i jedzie pod wskazany adres. Na miejscu czeka na niego 23-letni Piotr Domański. Wyciąga broń i z zimną krwią zabija taksówkarza, a jego ciało wkłada do bagażnika. Następnie wsiada za kierownicę mercedesa i jedzie pod kantor, gdzie zamierza dokonać napadu na właściciela. Zatrzymuje się na parkingu.
Tam dochodzi do kolejnego morderstwa, ale Domański przez pomyłkę zabija dozorcę parkingowego - Wiesława Człapę. Jego ciało wrzuca na tylne siedzenie mercedesa i spanikowany ucieka bez pieniędzy. Odjeżdża samochodem wraz z ciałami swoich ofiar, spędza z nimi dwie noce...

- Gdy Wojtek nie wrócił z kursu, natychmiast rozpoczęliśmy poszukiwania. Szybko ktoś zauważył jego samochód. Miał charakterystyczne felgi. Rozpoczął się pościg. Dołączyła też policja - opowiada Jerzy Jagusiak, prezes Radio Taxi Merc. - Cały czas kontaktowaliśmy się przez radio. Okazało się, że najbliżej poszukiwanego samochodu był Piotrek, taksówkarz, który akurat miał wolne. Kolega jechał z żoną i 2-miesięcznym dzieckiem w odwiedziny do rodziców. Sam, z własnej woli, przyłączył się do pościgu.
Taksówka, którą przemieszczał się Domański, została zauważona przez 27-letniego taksówkarza Piotra Różejewicza - kolegę Krasonia.
Auto prowadzone przez bandytę w pewnym momencie uderzyło w drewnianą szopę. Różejewicz wysiadł wtedy, by ująć Domańskiego. Okazało się to śmiertelnym w skutkach błędem - został dwukrotnie postrzelony przez 23-latka.
Zabił go na oczach żony i dziecka - opowiada Jagusiak. - Piotrek umierał mi na kolanach. Pogotowie przyjechało dopiero po 20 minutach.

Domańskiemu udało się uciec z miejsca zdarzenia, by następnie, dzięki dwóm kolegom (Maciejowi P. i Radosławowi A.), którzy mu pomagali, przez miesiąc ukrywać się w lesie w okolicy Inowłodza.
Został schwytany w listopadzie 1998 roku i w łódzkim areszcie oczekiwał na rozprawę.

KONIEC

Sąd Okręgowy w grudniu 1999 roku w Łodzi skazał studenta Politechniki Łódzkiej na karę potrójnego dożywotniego więzienia. Nie znalazł żadnych okoliczności, które mogłyby obniżyć karę.
Ani jeden mięsień nie drgnął na twarzy, gdy 20 grudnia 1999 roku Sąd Okręgowy w Łodzi trzykrotnie skazywał go na dożywocie . Poruszał ustami, jakby żuł gumę. Z niechęcią spoglądał na dziennikarzy i publiczność.
Jego zbrodnie okrzyknięto najbardziej niezrozumiałymi w dziejach bandytyzmu polskiego.
Ojciec Domańskiego przeprosił rodziny ofiar i poprosił, by nie robić z procesu igrzysk.
Sąd zwrócił uwagę na to, że morderstwo nie zostało popełnione z biedy. Chłopak wychowywał się w normalnej, zamożnej rodzinie, rodzice troszczyli się o niego. - Tylko kara najsurowsza jest adekwatna i tylko ona nie pozostaje w sprzeczności ze społecznym poczuciem sprawiedliwości - powiedziała sędzia Ewa Krajewska, ogłaszając wyrok.
Wyrok dożywocia może w praktyce oznaczać 30 lat pozbawienia wolności, bo po takim okresie skazany będzie mógł się starać o warunkowe przedterminowe zwolnienie. W tym roku mija 26 lat od ogłoszenia wyroku...



APELACJA

W 2000 roku obrońca Domańskiego złożył apelację od wyroku.
Uważał, że wyrok trzeba uchylić, a sprawę rozpoznać jeszcze raz. Zarzucał sądowi pierwszej instancji uchybienia proceduralne, które, jego zdaniem, powinny automatycznie unieważnić wyrok. Uważał też, że sąd nie wyjaśnił wątpliwości i sprzeczności w opinii biegłych psychiatrów i psychologa. – Bronię człowieka, a nie zarzucanych mu czynów – podkreślił mecenas Włodzimierz Politański.

– Oskarżam człowieka, który bez najmniejszych skrupułów odebrał życie trzem innym ludziom – replikowała prokurator Elżbieta Zwierko. Domagała się utrzymania kary dożywotniego pozbawienia wolności. Poparli ją bliscy zamordowanych i ich pełnomocnicy.
– Jestem zwolenniczką kary śmierci i Piotr Domański byłby kandydatem do jej wymierzenia – mówiła Zwierko. – Przepisy uniemożliwiają jednak wymierzenie takiej kary, a dożywotnie pozbawienie wolności jest karą zastępczą. I tylko taka jest współmierna do jego winy.

Sędzia uznał apelację obrońcy Domańskiego za niezasadną. Jego zdaniem, opinie biegłych psychiatrów i psychologa wyjaśniły wszelkie wątpliwości podnoszone przez obrońcę oskarżonego. Według sądu, na to, żeby skazać Domańskiego za usiłowanie zabójstwa są wystarczające dowody oraz, że jedyną karą na jaką zasługuje były student jest dożywocie. Sąd apelacyjny podtrzymał wyrok sądu pierwszej instancji.

Dwaj koledzy, którzy pomagali Domańskiemu także zostali postawieni przed sądem. Sąd skazał ich za to na dwa lata więzienia w zawieszeniu na trzy lata oraz kary grzywny po 1000 zł.
WAMPIR Z MO
JoSeed • 2025-03-06, 19:56
Lata 80. były trudne dla Śląska. Ledwo wykonano wyrok na Zdzisławie Marchwickim, seryjnym zabójcy i gw🤬cicielu, znów zaczęły pojawiać się ciała. Zupełnie jakby mordował je zza grobu. Nic dziwnego, że wszystkie siły skupiono na odnalezieniu naśladowcy. A jednak cześć ofiar nie pasowała do schematu, a modus operandi sprawcy był zupełnie inny. ..

Mieczysław Zub urodził się 10 października 1953 roku. Mieszkał w Chorzowie i pracował jako milicjant. Na pozór był wzorowym mężem i ojcem, ale w rzeczywistości prowadził podwójne życie. W domu stawał się oprawcą. Jego żona wielokrotnie skarżyła się przełożonym na przemoc, jakiej doświadczała. Skargi żony nie spotkały się z reakcją przełożonych aż do momentu, gdy ich liczba stała się zbyt trudna do zignorowania. Zuba zdegradowano i przeniesiono do komendy w Rybniku, a wkrótce całkowicie wyrzucono ze służby za „wykroczenia dyscyplinarne”. To jednak nie powstrzymało jego eskalujących przestępstw.,,



PIERWSZE PRZESTĘPSTWA
Pierwszy udokumentowany atak Zub przeprowadził 29 listopada 1977 roku w Świętochłowicach. Jego ofiarą była 14-letnia dziewczynka, którą zaczepił na ulicy, udając troskliwego milicjanta. – Szła ze mną ufnie, bo wiedziała, że jestem funkcjonariuszem – wspominał później.
Zaciągnął ją do lasu, tam przewrócił, położył się obok niej i ręką zatkał jej usta. Zagroził pistoletem i kazał się rozebrać.
Czy pan mnie zabije?” – zapytała przerażona dziewczynka.
Nie, jeśli będziesz grzeczna” – odpowiedział.
Po wszystkim zapytał 14-latkę o stopnie i zaproponował, że odprowadzi ją do domu. Przerażona dziewczynka opowiedziała wszystko rodzicom, którzy zgłosili sprawę na milicję.

Milicja rozpoczyna śledztwo, sprawie nadano kryptonim "Fantomas".


Portret pamięciowy.

Mieczysław Zub podczas popełniania przestępstw miał na sobie mundur milicjanta, w takim przebraniu dokonał jeszcze kilku napadów na tle seksualnym na kobiety. Przełożeni Zuba widzą, że jego służba nie przebiega normalnie. Wkrótce został zwolniony w trybie dyscyplinarnym.
Na ponad dwa lata zawiesza swoją przestępczą działalność...

KOLEJNE OFIARY
Na przestępczą drogę powrócił we wrześniu 1980 roku. Zgw🤬cił wtedy młodą kobietę.
Rok później Zub dopuścił się pierwszego morderstwa. 19 listopada 1981 roku w Rudzie Śląskiej zgw🤬cił i udusił 19-letnią dziewczynę w ósmym miesiącu ciąży. Jak wspominał: – "Byłem pijany. Wciągnąłem ją do rowu, zgw🤬ciłem i udusiłem".
Na początku 1983 r. życie straciła kolejna młoda kobieta w Sosnowcu. Tym razem ofiarą nieuchwytnego Fantomasa padła 23-letnia Elżbieta. Do końca 1983 roku zamordował jeszcze dwie kobiety.
Morderca działał zawsze według tego samego schematu: napadał na kobiety w ustronnych miejscach, gw🤬cił je, a następnie zabijał, by nie zostawić świadków.

WPADKA
Na początku 1983 roku, w czasie kolejnego gw🤬tu, zgubił swą przepustkę, uprawniającą do wejścia na teren huty, w której niedawno znalazł pracę. Gdyby nie jego własna głupota i przypadek zabijałby dalej. Śledczy odnaleźli również legitymację ubezpieczeniową z danymi osobowymi, adresem i fotografią byłego milicjanta. Nie było mowy o pomyłce.
8 marca 1983 roku Zuba zatrzymano, a w czasie przesłuchania przyznał się do wszystkich popełnionych zbrodni.



PROCES I WYROK
Proces Mieczysława Zuba był pełen dramatycznych scen. Ogółem przed sądem wystąpiły 24 osoby pokrzywdzone, 39 świadków i kilku biegłych psychiatrów. Eksperci uznali, że oskarżony był poczytalny w momencie dokonywania czynów zabronionych.

W czasie rozpraw morderca zachowywał się wulgarnie, gwizdał, śpiewał i obrażał sąd. Po wprowadzeniu na salę rozpraw powitał sędziów stekiem wyjątkowo wulgarnych wyzwisk, a następnie stwierdził: „Zdrastwujtie towariszczi, możecie zaczynać”.
Pierwsza rozprawa nie trwała długo. Już na początku procesu zbrodniarz przyznał się do wszystkich zarzucanych mu morderstw. Zaznaczył także, że nie będzie udzielał żadnych wyjaśnień, bo „to nie ma sensu”. Powiedział też: „Lepiej powieście mnie od razu na rynku w Katowicach. Będzie szybciej”.
Resztę pierwszego dnia procesu spędził na gwizdaniu i głośnym śpiewie.
Tak było również przez wszystkie następne rozprawy, w trakcie których Mieczysław Zub przeklinał prokuraturę i sędziów, a także zdemolował kopniakami ławę oskarżonych, na której siedział. Skandaliczne zachowanie oskarżonego powodowało, że często trzeba było wyprowadzać go z sali sądowej.
Przyznał się do winy, ale winę zrzucał na alkohol. – Na trzeźwo nigdy bym czegoś takiego nie zrobił – twierdził.
Za cztery morderstwa i 13 gw🤬tów Zub został skazany na karę śmierci.

WYKONANIE KARY
W więzieniu Zub nadal pokazywał swoje agresywne oblicze, demolując cele i znęcając się nad współwięźniami. Konieczne było stosowanie dodatkowych kajdanek oraz izolacja. Dwukrotnie próbował popełnić samobójstwo. Pierwsza próba zakończyła się niepowodzeniem, ale 29 września 1985 roku skutecznie odebrał sobie życie, wieszając się w celi.
Strażnicy skomentowali jego śmierć lakonicznie: – Nie chciał czekać na kata...

Zainteresowanym osobą Fantomasa polecam pozycję Roberta Gawlińskiego
W dużej mierze korzystałam z tegoż źródła.

Pora na kolejnego "bohatera" wśród polskich seryjnych morderców.

Stanisław Modzelewski
W polskich kronikach kryminalnych bardziej znany jest jako „wampir z Gałkówka”. Przez wiele lat terroryzował mieszkanki Łodzi i okolic. Zamordował siedem kobiet, kolejnych sześć próbował zabić. Ścigano go kilkanaście lat. ..
Stanisław Modzelewski, urodzony 15 marca 1929 w Szczepankowie seryjny morderca, nie odebrał starannego wykształcenia. Modzelewski pracował jako kierowca, a miał ukończone zaledwie trzy klasy podstawówki. Był żonaty, jednak jego partnerka nie miała pojęcia, że prowadził on podwójne życie. Co więcej, wobec niej zachowywał się kulturalnie, nigdy nie podniósł na nią ręki.



Modzelewski mordował kobiety w przedziale wiekowym od 18 do 87 lat, dusząc je gołymi rękoma lub szalikiem. Ofiarom zabierał zarówno wartościowe, jak i drobne, bezużyteczne przedmioty, które później wyrzucał. Wykazywał się szczególnym okrucieństwem. Morderstwa miały charakter seksualny, dolne partie ciała zamordowanych kobiet były obnażone, a sposób ułożenia zwłok sugerował dokonanie penetracji narządów rodnych ofiary. Modzelewski był sadystą, jednak nie stwierdzono jednoznacznie, czy pastwił się nad ofiarą przed czy po jej śmierci. Przyczyną zachowań mordercy było zaspokojenie seksualne, które osiągał, odbierając życie swoim ofiarom.
Ja nie zwracałem uwagi na jej wiek, lub na wygląd zewnętrzny, aby tylko była kobieta…rozróżniałem to, że nie jest mężczyzną lub dzieckiem, które ma dziesięć lat, bo to już było widać, małe. Gdy zauważyłem samotną kobietę, to jeszcze nie doszłem, a trzęsłem się jak liść, traciłem panowanie i co robiłem, to nie wiem… mnie nie robiło różnicy czy kobieta jest w starszym wieku, czy młoda – tłumaczył na procesie Stanisław Modzelewski.

Mieszkańcy Gałkówka wciąż pamiętają o historii wampira.
Pan Andrzej, mężczyzna po sześćdziesiątce, wie dużo z opowieści swoich rodziców. Sam zapamiętał moment, gdy Modzelewskiego przywieźli na wizję lokalną. Widział wampira. Był zakuty w kajdany. Chronili go milicjanci, bo gdyby nie to, to ludzie by go rozszarpali.
- W tej sprawie zatrzymano wielu mężczyzn z okolicy - twierdzi pan Andrzej. - Wystarczyło, że ktoś szedł samotnie, jakoś podejrzanie się rozglądał. Milicja brała od razu takiego na komisariat.

Przy ulicy Konstrukcyjnej stoi stary, pokruszony pomnik poświęcony pamięci jednej z ofiar "Wampira z Gałkówka", 24 -letniej Irenie Bernadetcie Dunajskiej. Nie była pierwszą ofiarą zwyrodniałego zabójcy.

67-letnią Józefę Pietrzykowską zamordował w lipcu 1952 roku. Udusił ją w lasach koło Gałkowa. Kolejnej zbrodni dokonał zaraz po świętach Bożego Narodzenia 1952 roku. To jedno z dwóch zabójstw Modzelewskiego, których nie dokonał w okolicy, Gałkówka. Jak potem zeznawał, pojechał tramwajem w okolice Tuszyna. Wysiadł we wsi Modlica. Tam na leśnym dukcie prowadzącym do wsi Rydzynki spotkał 32-letnią Marię Kunkę. Pochodziła z Rydzynek. W tej niedużej, dziś letniskowej wiosce, mieszkali jej rodzice. Spędzała z nimi święta, ale zachorowały jej kilkuletnie dzieci. Poszła przez las do tramwaju, by kupić leki. Już nie wróciła. Jej ciało znaleziono po trzech dniach.

W czerwcu 1953 roku, koło ul. Dumnej w Łodzi, gdzie mieszkał, napadł na kobietę w zaawansowanej ciąży. Związał Wandę 0. i bił kablem. Krzyki usłyszał strażnik z fabryki obok. Dwa razy strzelił w powietrze, czym odstraszył napastnika. Kiedy sąd zapytał Modzelewskiego dlaczego zabrał tej kobiecie obrączkę, ten odpowiedział: "Chciałem jej zrobić jakąś psotę."

Jedną z ofiar, 21-letnią Teresę Piekarską Modzelewski udusił jej własnym szalikiem. Tłumaczył, że tak jak w innych przypadkach napadł na nią, by mieć z nią stosunek. Zaznaczył, że nie wie czy do niego doszło. Gdy kobiety były słabe, odstępował od swojego zamiaru. Szukał u ofiar oporu, chciał je poskramiać.

Kolejną ofiarą stała się 18-letnia Helena Walos, uczennica jednego z łódzkich techników. Szła od stacji w Gałkówku do siostry, mieszkającej w pobliskiej Borowej. Niosła wyprawkę dla nowo narodzonego dziecka siostry.

Zimą 1955 napadł na kobietę w podłódzkim Ksawerowie. Opowiadał przed sądem, że gdy związana leżała na śniegu zapytał czy bije ją mąż. Odpowiedziała, że nie. - Wtedy rzekłem: to masz ode mnie, żebyś pamiętała, że dla mnie masz być uległa - zeznawał przed sądem.

Zofia B. została napadnięta w Justynowie, tuż przed swoim domem. Szedł za nią od stacji. Nagle zawołał: Stój, bo strzelam! Rzucił się na nią i zaczął dusić. Ostatkiem sił krzyknęła. Modzelewski wystraszył się i uciekł.

Na Stefanię J. napadł w czerwcu 1955 roku, gdy wracała z pracy w aptece. Dusił ją, związał, bił. Kobieta udała, że traci przytomność. To uratowało jej życie...

W sierpniu 1956 roku zamordował 22-letnią Helenę Klatę.
Krystyna Stawiana mieszka w Borowej, koło Gałkówka Dużego. Jeszcze dziś wskaże dokładnie miejsca, gdzie wampir zamordował cztery kobiety. Wszystkie pochodziły z Borowej. Twierdzi, że widziała mordercę. Opowiada, że była w kościele na niedzielnej mszy. Tam spotkała swoją koleżankę, Helenę Klatę. Szły razem, dołączyła się do nich jeszcze jedna kobieta. W pewnym momencie zauważyły, że idzie za nimi jakiś mężczyzna, który wysiadł z pociągu.
- Niewysoki był, ale przystojny - wspomina. Po pewnym czasie rozstała się z koleżanką. Ten mężczyzna podążył w jej kierunku. Pani Krystyna wróciła do domu. Po jakimś czasie dowiedziała się, że Helenę znaleźli zamordowaną.
- Zabił ją w krzakach dzikiej róży, a potem zwłoki ukrył w starej, częściowo przysypanej studni - dodaje Krystyna Stawiana. - Sąsiad zauważył, że wystaje z ziemi noga.
Dużo później, kiedy Stanisław Modzelewski został zatrzymany, milicja wezwała ją do Łodzi, na komendę. Pokazali czterech mężczyzna, od razu wiedziała że ten drugi z brzegu to wampir...

Po zabójstwie Heleny Klaty "Wampir z Gałkówka" zamilkł. Śledztwo w sprawie sześciu morderstw umorzono w 1957 roku. Do sprawy powrócono 10 lat później...

Antoni Michałowski w "Problemach Kryminalistyki" z 1969 roku opisuje dokładnie jak trafiono po latach na trop "Wampira". 87-letnia Maria G. utonęła w wannie - takie zgłoszenie 14 września 1967 roku przyjęli milicjanci z Warszawy. Podczas sekcji zwłok na ciele staruszki zauważono i rany cięte na pośladkach, zadane żyletką. Szybko jako mordercę wytypowano sąsiada Marii G. Był to 38-letni Stanisław Modzelewski, pochodzący z okolic Łomży, z podstawowym wykształceniem, z zawodu kierowca. Był trzy razy karany - za kradzieże i spowodowanie wypadku drogowego.
"Interesując się bliżej osobą Modzelewskiego, ustalono że najprawdopodobniej cierpi on na niemoc płciową" pisał Antoni Michałowski. "Jednemu z sąsiadów jego żona zwierzyła się, że mimo przeżycia z mężem 18 lat nigdy nie miała z nim normalnego stosunku płciowego. Ojcem dziecka, które urodziła przed kilkoma latami, był inny mężczyzna, o czym Modzelewski wiedział i na co uprzednio wyraził zgodę. Dalej sąsiedzi zwrócili uwagę na brutalność Modzelewskiego. Wiadomo było powszechnie, że bił on nierzadko swą żonę."

Modzelewskiego zatrzymano w okolicach Łasku, gdzie jego żona miała rodzinę. Przyznał się do zabójstwa sąsiadki. Wytłumaczył, że wieczorem wypił i chciał zabawić się z kobietą. Jak pisze Michałowski, "ponieważ nie odczuwał nigdy żadnego pociągu do własnej, dużo młodszej odeń żony, a pociągała go prawie 90-letnia sąsiadka Maria G., poszedł do staruszki, która żyła samotnie. Wypił z nią herbatę. Po wstaniu od stołu rzucił się na Marię G., przewrócił na tapczan i zaczął ją dusić...

Stanisław Modzelewski stanął przed Sądem Wojewódzkim w Łodzi. Proces w tej sprawie trwał raptem 11 dni.
W sprawie zabójcy wypowiedzieli się biegli. Wydali dwie, zupełnie inne opinie. Jedna twierdziła, że był niepoczytalny. Druga, że w trakcie popełniania swych zbrodni znajdował się w pełni sił umysłowych. Sąd oparł się na tej drugiej opinii. 5 lutego 1969 roku skazał go na karę śmierci.

- Przyznaję się do winy - mówił przed łódzkim sądem Modzelewski. Twierdził, że nie pamięta najbardziej gw🤬townych momentów swych brutalnych napaści. Mówił, że robił się wtedy "dziki" i nie wiedział co się z nim dzieje.
W ostatnich swoich słowach przed obliczem sądu powiedział:
- Ja tam nikogo nie przekonam, duszy nie pokażę... Nie ma więc sensu. Niech sąd sam zarządzi…



Sąd Najwyższy podtrzymał wyrok łódzkiego sądu. Za 17 przestępstw, w tym: zabójstwa 7 kobiet na tle seksualnym oraz usiłowanie zabójstwa dalszych sześciu.
Rada Państwa nie skorzystała z prawa łaski. 13 listopada 1969 roku w Centralnym Więzieniu w Warszawie przy ulicy Rakowieckiej Stanisław Modzelewski został powieszony.
Zabili go i uciekł
Centurion • 2024-09-17, 13:30
Klapki spadły ale przeżył 🤔

15:30 i już wszyscy przed barem czekają na otwarcie

, Drapieżnik bardzo szybkim ruchem obrócił rekina na bok i ugryzł jego brzuch. P pewnym czasie żarłacz znika w czeluściach oceanu, a na powierzchnie wody wypływa jego wątroba. Naukowcy zwracają uwagę na to, że orki działały zespołowo. Podczas gdy jedna przygotowywała się do ataku z wody, pozostałe odwracały uwagę żarłacza i pływały wokół niego. Badacze twierdzą, że w podobny sposób orki w ciągu godziny zabiły co najmniej 3 rekiny ludojady.