Główna Poczekalnia Dodaj Obrazki Dowcipy Soft Szukaj Ranking
Zarejestruj się Zaloguj się
 

#zabójca

WAMPIR Z WARSZAWY
JoSeed • 2025-07-10, 21:56
Warszawa w latach powojennych nie była przyjaznym miejscem. Jej lewobrzeżna część leżała w gruzach. Hitlerowcy dopilnowali, by na Żoliborzu, w Śródmieściu czy na Woli nie został kamień na kamieniu. Większość budynków zrównali z ziemią.
Nad ruinami jeszcze przez wiele lat unosił się smród spalenizny i trupi odór. W upalne dni wiatr wzbijał tumany ceglanego pyłu, które podczas deszczów zmieniały się w rzeki błota. Nie było kanalizacji, ani dostępu do czystej, bieżącej wody do picia.
Nieco lepiej sytuacja miała się na prawym brzegu Wisły. Powstanie na Pradze skończyło się szybko, toteż dzielnica, przynajmniej częściowo, ocalała z pożogi. To tu powstawały pierwsze urzędy, zarówno te miejskie, jak i państwowe. W podwórkach praskich kamienic i na ulicach kwitło powojenne życie.

Powojenna Warszawa była miastem wyjątkowo niebezpiecznym. Trwało w niej polowanie na żołnierzy AK, których nowa władza uznawała za zdrajców. Wśród cywilnych mieszkańców pełno było straumatyzowanych wojną mężczyzn, którzy nie wiedzieli, co ze sobą zrobić w czasie pokoju.
Te zagubione dusze łączyły się w bandy trudniące się napadaniem na przechodniów. Podnoszące się z wojennego koszmaru ulice przeważnie nie są dostatecznie oświetlone, co stwarzało idealne warunki dla kradzieży i rozbojów.
Przestępstwa były na porządku dziennym, a złoczyńców nie miał kto ścigać. Milicja Obywatelska była w powijakach. Brakowało jej sprzętu i odpowiedniej infrastruktury. Ludzie, którzy zgłaszali się do służby, sami nierzadko mieli już na koncie jakiś konflikt z prawem. Ich motywacja pozostawiała wiele do życzenia.

W takich warunkach kwitła przestępcza działalność wyjątkowo niebezpiecznego osobnika.

TADEUSZ OŁDAK.
Urodził się 22.07.1925 roku w powiecie radzymińskim. Kolejne klasy szkoły podstawowej powtarzał po 2-3 razy, edukację skończył na klasie IV.
Ojciec alkoholik, stosujący przemoc wobec bliskich. Tadeusz przyznał, że przygody z kobietami rozpoczął w 16 roku życia, głównie były to prostytutki. Na alkohol i rozrywki potrzebne były pieniądze więc kradł, co popadło.
W 1946 roku w czasie jazdy tramwajem, na stopniach pojazdu, mocno pijany Ołdak uderzył w słup mijany przez tramwaj. Upadł tak nieszczęśliwie, że koło pojazdu obcięło mu dwa palce u lewej ręki.
W 1948 roku rozpoczął pracę w firmie budowlanej oraz ożenił się. z Zofią. Jednak wkrótce w związku coś się zaczęło psuć.
Jak zeznawał później w czasie rozprawy:
- Podobała mi się. Lepiej nie mogłem dostać. Urodziła mi dziecko. Szybko jednak przestała mi odpowiadać fizycznie. Spotykałem się znów z prostytutkami. Ona chyba o tym wiedziała, bo zaraziłem ją syfilisem... Dużo wtedy piłem.

Wśród sąsiadów Tadeusz uchodził za człowieka spokojnego, nieco zgorzkniałego. On sam zaś uważał się za kogoś bardzo ważnego, szczególnego wybrańca, który będzie sprawował władzę nad losem innych ludzi, zwłaszcza kobiet.
Stąd może strój, który zawsze nosił w czasie ataków - zawsze był ubrany w wojskową bluzę polową oraz zniszczoną pelerynę. Na głowie nosił rogatywkę z orzełkiem. Przy spodniach pas z charakterystyczną klamrą z napisem Gott mit uns...
Ubranie zostało mu z pracy - 2 miesiące pracował jako strażnik w obozie pracy na Służewcu.


Jest to jedyne zdjęcie, jakie znalazłam - wycinek ze zdjęcia ślubnego.

MORDERSTWA

WALERIA Ł. (40 lat)
Kobieta nie miała łatwego życia. Była wdową i matką dwójki dzieci. Rozpaczliwie starała się zapewnić byt rodzinie, najmowała się więc do rozmaitych prac dorywczych. W godzinach wieczornych dorabiała jako praczka w prywatnych mieszkaniach.
6 kwietnia 1950 roku skończyła pracę późnym wieczorem. Chciała jak najszybciej wrócić do domu, do dzieci. Musiała w tym celu pokonać pogrążoną w ciemnościach ulicę Podskarbińską. Waleria nie lubiła tej trasy. Zebrała się jednak w sobie i ruszyła szybkim krokiem, myśląc o tym, że za chwilę będzie już bezpieczna.
Zwłoki znaleziono następnego dnia, rano. Na kompletnie zmasakrowanej twarzy widoczne były ślady obuwia. Na szyi liczne zadrapania i sińce. Odzież podarta. Ciało było obnażone, pokryte krwią. Pod pośladkami leżały kamienie - celowo umieszczone przez sprawcę, do jednego z nich przylepione były włosy Walerii.
Niedaleko ciała znaleziono pas wojskowy z charakterystycznym napisem na klamrze... Należał do sprawcy.

W czasie już przesłuchań Ołdak zeznawał:
- Mocno się podniecałem widokiem kobiet, ale miałem trudność w nawiązywaniu kontaktu i to mnie złościło. Po zabójstwie wróciłem do domu, żona nie spała. Spytała mnie, czy nie spotkałem po drodze matki, bo niedawno wyszła od nich. Gdy to usłyszałem opadłem na łóżko i płakałem, darłem włosy z głowy i gryzłem palce do krwi. Pomyślałem bowiem, że kobieta, którą zatłukłem kamieniem i zgw🤬ciłem to mogła być moja matka...

IRENA L. (24 lata) - ofiara przeżyła.
Atak miał miejsce 6.05.1950 roku na ul. Żymierskiej.
Ołdak zaatakował znienacka, bił kobietę po twarzy tak długo, aż straciła przytomność. Zaciągnał ją na pobliskie pole, tam podarł odzież i zgw🤬cił.
Gdy Irena doszła do siebie, siadł obok niej i rozpoczął rozmowę - o swoim życiu, o ojcu i perwersyjnych zachciankach. Zmusił kobietę by szła w kierunku jeziorka Gocławskiego. Tam ponownie ją zaatakował, powalił na ziemię, gryzł, bił pięściami, ponownie zgw🤬cił. Wyciągnął z kieszeni kawałek linki i zaczął dusić kobietę. Nie udawało mu się więc podniósł się w poszukiwaniu kamienia. Ten moment wykorzystała Irena - ostatkiem sił rzuciła się w wodę i zanurkowała. Odpłynęła od brzegu ciągle słysząc groźby oprawcy. Nad ranem, naga, dotarła do komisariatu milicji. Opisała co jej się przydarzyło, a także wygląd napastnika i opowiedziane przez niego historie. Zwróciła milicjantom uwagę na brak palców u lewej dłoni...

MARIA W. (20 lat)
7.05.1950 rok. Ofiara była panną, pracowała w sklepie WSS na Woli. Po zamknięciu sklepu poszła do koleżanki, u której była do godz. 22.00, a następnie tramwajem linii „24” pojechała na Grochów. Gdy do rana następnego dnia nie wróciła do domu, zaniepokojona matka udała się na poszukiwania. Od ludzi, których napotkała, dowiedziała się o znalezieniu w pobliskich ogródkach zwłok kobiety. Tam też poszła i rozpoznała w zabitej córkę.
Maria była bita, kopana, aż do utraty przytomności, następnie kilkakrotnie zgw🤬cona i uduszona. Jej odzież sprawca zabrał ze sobą.
Ołdak zeznawał:
- Wracałem z żoną do domu, zachciało mi się jakiejś kobiety. Skłamałem żonie, że idę na zabawę, na Gocławek. Zauważyłem ją na Żymierskiego, nie mogłem popuścić. Udusiłem ją i zgw🤬ciłem. Ubranie zabarałem ze sobą i sprzedałem następnego dnia.

BARBARA F. (18 lat). - ofiara przeżyła.
12.05.1950 rok. Późny wieczór, Barbara szła od kolejki elektrycznej. Czuła, że ktoś za nią podąża. W pewnej chwili mężczyzna doskoczył do niej, chwycił za szyję i pociągnął w las. Tam zaczął ją dusić, dopóki nie straciła przytomności.
Po odzyskaniu świadomości stwierdziła, że napastnika już nie było. Zauważyła brak odzieży, teczki z książkami, zegarka i butów. Samodzielnie dotarła do domu.

MODUS OPERANDI
- ofiary wybierał przypadkiem, żadnej nie znał,
- napaści dokonywał późnym wieczorem i w nocy,
- teren działania: Grochów - Gocławek - Saska Kępa,
- sposób pozbawienia życia ofiar - duszenie rękoma (zadławienie), raz sznurem (zadzierzgnięcie), uderzanie kamieniami,
- cechy nekrofilne - 1 i 3 ofiarę zgw🤬cił po śmierci,
- prowizoryczne ukrycie zwłok,
- nieudaolne zacieranie śladów,
- stan upojenia alkoholowego w trakcie dokonywania zbrodni,
- "wojskowy" strój.


ŚLEDZTWO

Milicjanci skupili się na odnalezieniu wszystkich lokatorów baraków, które przed wojną stały przy Jeziorku Gocławskim. W ten sposób namierzyli 48 letniego Józefa Ołdaka - inwalidę bez nogi, który poruszał się na wózku inwalidzkim ( o nim opowiadał Tadeusz w czasie rozmowy z Ireną). Mężczyzna miał dwóch synów: Jerzego i Tadeusza.
Obu wezwano na przesłuchanie. Jako pierwszy na komisariacie stawił się Jerzy. Było oczywiste, że nie jest mordercą, gdyż u jego lewej dłoni nie brakowało palców. Zapytany o brata potwierdził, że Tadeusz pracuje jako funkcjonariusz więzienny i faktycznie, jego lewa dłoń jest okaleczona.
Tadeusz nie zgłosił się na wezwanie milicjantów. Zamiast tego zaszył się w kryjówce, do której jedzenie i ubranie przynosiły mu matka i żona.
Przez 28 dni morderca ukrywał się przed wymiarem sprawiedliwości. Milicji udało się zidentyfikować miejsce jego pobytu dzięki przechwyceniu listów, które wysyłał do żony. 10 czerwca został zatrzymany w miejscowości Tchórznica w domu jego kuzyna Jana B. Początkowo udawał, że nie wie, z jakiego powodu został aresztowany, jednak po pewnym czasie dał za wygraną i przyznał się.

W czasie przesłuchania Tadeusz Ołdak zachowywał się normalnie. Nie przejawiał żalu czy skruchy. Popełnione przestępstwa opisywał tak, jak gdyby chodziło o rzeczy zwykłe, codzienne. Mówił o nich, pozwalając sobie niejednokrotnie na uśmiechy i żarty z pewną dozą cynizmu. ..

PROCES I WYROK
Proces rozpoczął się 29 stycznia 1951 roku. Ołdak nie przyznawał się do popełnionych zbrodni, zasłaniał się niepamięcią, stanem upojenia w czasie zdarzeń oraz urazem głowy, którego doznał w przeszłości.
Na wniosek obrony sąd powołał biegłych psychiatrów. Wezwani do oceny jego stanu zdrowia biegli stwierdzili, że w czasie popełniania przestępstw Ołdak całkowicie kierował swym postępowaniem, ponadto, że przejawia cechy psychopatyczne. Motywy jego przestępstw miały charakter patologiczny - zbrodnie dokonane były zarówno w celu zaspokojenia popędu płciowego jak i z chęci rabunku. Jednocześnie biegły zaznaczył, że nie stwierdził u oskarżonego żadnych zboczeń seksualnych.

Wyrok ogłoszono 31.01.1951 roku. Wojskowy Sąd Rejonowy w Warszawie skazał go na karę śmierci. Ołdak zwrócił się do Prezydenta RP z prośbą o łaskę, jednak Prezydent decyzją z dnia 2 kwietnia 1951 r. odmówił zastosowania prawa łaski.
10 kwietnia 1951 roku o godzinie 20.20 Tadeusz Ołdak zawisł na szubienicy.

57-letni Tadeusz Duda podejrzany o zamordowanie dwóch "osób został odnaleziony. Mężczyzna nie żyje.

Został on odnaleziony w okolicach masywu góry Ostrej. Na widok policjantów miał się sam zastrzelić."

W piątek około 10:30 Tadeusz Duda pozbawił życia członków swojej najbliższej rodziny - zabił 26-letnią córkę i 31-letniego zięcia, którzy osierocili roczne dziecko. Chwilę wcześniej 57-latek poważnie ranił także swoją 73-letnią teściową. 

Po dokonaniu podwójnego zabójstwa uzbrojony mężczyzna zbiegł do pobliskiego lasu. W tym czasie zarządzono poszukiwania na ogromną skalę. W obławie trwającej łącznie ponad 100 godzin wykorzystywano śmigłowiec Black Hawk, drony z kamerami termowizyjnymi, quady i samochody. Zbiega tropiły specjalnie wyszkolone psy do nawęszania molekularnego. W akcję zaangażowano policjantów oddziałów prewencji i wydziałów kryminalnych z całej Polski. Ściągnięto zespoły kontrterrorystyczne, w tym jednostkę “BOA”, a także CBPŚ i straż graniczną. Od niedzieli wieczorem do akcji zaangażowano także wojskowego drona Bayraktar TB2.



WAMPIR ZE STEFANKOWIC
JoSeed • 2025-06-19, 17:53
Połowa lat 90tych ubiegłego wieku to żniwo seryjnych morderców. Policji trudno było wszystkich chwytać, a ci naśladowali wzajemnie swoje czyny. Jednym z najbrutalniejszych przestępców tamtego okresu był niepozorny, młody człowiek – Mariusz Sowiński.
Morderca. Gw🤬ciciel. Zoofil. Gerontofil.

Mariusz Sowiński urodził się w 1976 roku w Jarosławcu ( wieś położona w województwie lubelskim, w powiecie hrubieszowskim, w gminie Uchanie).
W dzieciństwie był ofiarą przemocy domowej ze strony ojca, podobnie zresztą jak reszta domowników.
W 1987 roku, młodszy brat Mariusza, 10-latek, powiesił się. Po tym tragicznym wydarzeniu matka z dziećmi przeniosła się do Stefankowic. Rodzina miała zacząć wszystko od nowa. Kobieta ponownie wyszła za mąż, lata mijały, Mariusz w tym czasie uczęszczał do szkoły i nie szło mu w niej najlepiej.
Jak wspominano w Stefankowicach:
- Zdolny to on nie był, co to , to nie. Tylko podstawówkę ledwo skończył, jakoś go przepchnęli. Ale po co mu szkoły, skoro i tak miał zostać na gospodarce? wyrośnięty był, silny, pracowity...
Jak opowiadali podczas przesłuchań znajomi, Sowiński nie był lubiany. Miał pseudonim Niemowa, bo ciężko było usłyszeć z jego ust jakieś ciekawe zdanie.



MORDERCA
Mariusz Sowiński rozpoczął swoją “działalność”, gdy miał tylko 18 lat. Zgw🤬cił i zabił cztery kobiety.

1. Zofia K. (63 lata) - 9.10.1994, Stefankowice.
Pani Zofia była spokojną mieszkanką drewnianego domku w Stefankowicach. Mieszkańcy ją lubili, a sama była osobą bardzo religijną. Do tego stopnia, że w swoim mieszkaniu organizowała lekcje religii. Tam poznała Sowińskiego – nieobecnego, skrytego introwertyka, bez przyjaciół, zacięcia do nauki i pasji.
Tego dnia Mariusz opijał swoją pierwszą pracę - w składzie buraczanym. Wracając do domu, kompletnie pijany, wszedł do drewnianego domu Zofii K. Jak stwierdzi prokurator i biegły – był pod wpływem silnych bodźców seksualnych. Kobieta otworzyła mu, bo przecież się znali. Sowiński zaczął ją dusić, aż ta straciła przytomność i stała się sina. Nie puszczał. Ciągnąc za szyję dowlókł zwłoki na wersalkę, rozebrał i brutalnie zgw🤬cił. Po wszystkim wyrzucił ciało kobiety do studni. Ciało znaleziono już następnego dnia. Kobieta była tak zmasakrowana, że rodzina nie uzyskała pozwolenia na otwarcie trumny.
W tym przypadku podejrzewano i aresztowano najbliższego sąsiada ofiary.

2. Antonina E. (80 lat) - 26.11.1995, Kułakowice.
Tego wieczoru Sowiński uczestniczył w alkoholowej libacji w Teratynie. Miejscowość ta znajduje się 7 kilometrów od jego rodzinnych Stefankowic. Zdecydował się wrócić do domu pieszo. Przechodząc przez Kułakowice, naszła go ochota na seks. Silne żądze spotęgował alkohol. W pobliżu Sowiński dostrzegł światło, w należącym do 80-letniej Antoniny budynku mieszkalnym. Podszedł do domu i zapukał w okno. Kobieta nie usłyszała odpowiedzi na pytanie „kto tam?” i ze strachu uciekła na strych.
Morderca wyłamał okno i dopadł 80-latkę. Choć ta wzywała pomocy przez okno, zwyrodnialec zaczął ją dusić. Łamał jej żebra kolanami i dwa razy zgw🤬cił, gdy była nieprzytomna. Na koniec sprawca podpalił jej dom - dla zatarcia śladów. Z płonącego budynku kobietę zdołali wynieść sąsiedzi. Zmarła kilka dni później w szpitalu, przed śmiercią wyznała, że zna sprawcę, jednak nie wyjawi jego nazwiska, bo nie chce mu złamać jego młodego życia...

3. Wiesława Ł. (36 lat) - 5.08.1996, Hrubieszów.
Wracając z pobliskiego Hrubieszowa Sowiński zajechał na pobliskie działki, bo zachciało mu się pić. Jak wynika z jego zeznań, kątem oka dostrzegł 36-letnią Wiesławę . Kobieta była matką dwójki dzieci. Poczekał na odpowiedni moment i zaatakował ofiarę. Zeznał on, że młoda, pracująca kobieta bardzo go podnieciła – chciałem się z nią kochać ...
Sowiński dusił Wiesławę drutem. Młoda kobieta była silniejsza od zabitych wcześniej staruszek, więc ten musiał bić ją pięściami po twarzy. Gdy straciła przytomność, zabrał ją na sąsiednią działkę, rozebrał i dwukrotnie zgw🤬cił. „Dzieła” dokończył scyzorykiem, który wbił jej prosto w serce. Po wszystkim wepchnął ciało kobiety na druty, zabrał jej zegarek i wrócił rowerem do domu… Zwłoki kobiety zostały znalezione na terenie ogródków działkowych.
O to zabójstwo prokuratura oskarżyła również bliskiego sąsiada ofiary - był on przetrzymywany w areszcie ok 6 mcy...

4. Genowefa D. (67 lat) - 31.08.1997, Stefankowice.
Tego dnia w Stefankowicach odbywały się dożynki, w których uczestniczył również będący na przepustce z wojska Mariusz Sowiński. Mężczyzna do nocy spożywał alkohol. W drodze powrotnej odezwały się żądze (zeznał, że alkohol bardzo potęgował jego ochotę na seks) i zaczął szukać kolejnej ofiary. Znalazł – niewidomą, 63-letnią Genowefę. Historia zatoczyła koło, bo 3-lata wcześniej zgw🤬cił on kobietę, jednak śledztwo z powodu braku dowodów zostało umorzone.
Zwyrodnialec wykorzystał ślepotę kobiety. Zadusił ją kablem od radia. Akta sprawy wskazują, że to najbrutalniejsza ze wszystkich jego zbrodni. Bił kobietę pięściami i nogami, łamał żebra, a gdy ta straciła przytomność – dwa razy ją zgw🤬cił. W zeznaniach powie potem, że się z nią „kochał”.

Po gruntownym przesłuchaniu wszystkich uczestników imprezy, policja 4 września 1997 roku zatrzymała Sowińskiego.
W Zamościu postawiono mu zarzut zabójstwa i zgw🤬cenia Genowefy S.



ZEZNANIA
Mężczyzna opowiedział śledczym ze szczegółami o wszystkich zbrodniach. Od razu przyznał się do zarzutów. Opowiedział też o swoim dzieciństwie. Jako 10-latek był świadkiem samobójstwa swojego brata. Czuł popędy seksualne do zwierząt i ludzi od małego dziecka. Podkreślał, że nie mógł nad nimi zapanować.
W wieku 15 lat zaczął interesować się zwierzętami ze swojego gospodarstwa. Łapał kury, skręcał im kark a później gw🤬cił. To samo działo się z krowami. Wieszał je na drzewie w lesie lub dusił łańcuchem, a później zaspokajał swoje chore fantazje. Bez skrępowania mówił o tym, że “u niego w domu była spokojna krowa i obywał z nią stosunki, gdy tylko miał okazję”.



PROCES
Proces ruszył w 1998 roku i wzbudzał ogromne emocje.
Na pierwszej rozprawie, ojciec jednej z ofiar, Wiesławy Ł., zaatakował Sowińskiego siekierą, ranił go w plecy. Został aresztowany, ale za wstawiennictwem wojewody zamojskiego i okolicznej społeczności mężczyzna został zwolniony.
Gdy sprawa została wznowiona, postawiono Sowińskiemu zarzut poczwórnego zgw🤬cenia i zabójstwa. Aby przekonać wszystkich, że jest on bezwzględny, prokurator wciąż przypominał o tym, że po jednym z zabójstw zabił wszystkie krowy swojej ofiary, a później odbywał z nimi wszystkimi stosunek seksualny.
Obrona zaś przyjęła, że Sowiński jest chory psychicznie, dlatego nie powinien odpowiadać za swoje czyny.
W jego sprawie powołano 20 biegłych z zakresu psychologii i seksuologii.

Opinia biegłych seksuologów i psychiatrów:
- Ma przeciętny iloraz inteligencji, cec🤬je go mała pewność siebie, woli trzymać się na uboczu, stara się unikać konfliktów, dlatego raczej ulega innym, jest nieśmiały i mało spontaniczny. […] Dominującym zachowaniem seksualnym podejrzanego stał się sadyzm. Zadawanie cierpień ofiarom (kobietom lub zwierzętom) ulegało stopniowej transformacji i ostatecznie stało się nie mniej ważne, a w istocie ważniejsze od samego współżycia. Duszenie kobiet i zwierząt było początkowo dokonywane głównie w celu obezwładnienia ofiar. Jednak z czasem na skutek wyuczenia, zachowania agresywne stały się elementem koniecznym praktyk seksualnych (bodźcem seksualnym). Dewiacja […] nie jest schorzeniem psychicznym, tylko zaburzeniem preferencji seksualnej (parafilią.


Wizja lokalna

WYROK
Sowiński nigdy nie okazał skruchy, a w czasie procesu sądowego odwołał zeznania. Uważał, że jest niewinny, a przyznał się dla sławy.

Sąd Okręgowy w Zamościu wymierzył mu karę dożywotniego pozbawienia wolności z możliwością warunkowego przedterminowego zwolnienia po odbyciu 50 lat kary. Będzie to rok 2047 - Mariusz Sowiński będzie miał wtedy 71 lat.
Sąd Apelacyjny w Lublinie również go podtrzymał, uzasadniając faktem, iż Sowiński stanowi zagrożenie dla otoczenia. Wyrok jest ostateczny i prawomocny.

ODBYWANIE KARY

Sowiński odbywa karę w Zakładzie Karnym Rzeszów-Załęże, w celi jednoosobowej na oddziale terapeutycznym. Kilkukrotnie składał w trakcie kary pozwy do sądu: przeciwko ojcu jednej z jego ofiar, który zaatakował go siekierą, od którego żądał 13 tysięcy złotych odszkodowania za „obrażenia i straty moralne”, przeciwko dwóm policjantom, którzy go wtedy eskortowali – żądał od nich po 80 tysięcy złotych za to, że „nie zapewnili mu odpowiedniej ochrony”, oraz 360 zł za „zniszczoną odzież”, w innej sprawie – przeciwko Prokuratorowi Okręgowemu w Zamościu, od którego żądał 500 tysięcy złotych odszkodowania za to, że „prokurator miał być nieuprzejmy i nie zezwolić na dokładne zapoznanie się z aktami sprawy”, zaś ostatnie powództwo Sowiński wytoczył w 2010 roku przeciwko Radiu Lublin. Za użyte wobec niego w eterze określenie „wampir”, żądał od radia odszkodowania w wysokości 500 tysięcy złotych. Wszystkie powództwa wytoczone przez Sowińskiego zostały prawomocnie oddalone.

W trakcie odbywania kary ukończył kurs czeladnika w zawodzie koszykarz-plecionkarz.

Od 2004 roku stara się o ułaskawienie od kolejnych prezydentów RP: Aleksandra Kwaśniewskiego, Lecha Kaczyńskiego, oraz w 2011 roku – Bronisława Komorowskiego. W uzasadnieniu podkreślał, że podczas zbrodni doznawał objawień Trójcy Świętej i Matki Boskiej.
Jak na razie wszystkie prośby, z powodu negatywnej prognozy kryminologicznej (postępującej progresji zaburzeń seksualnych) zostały rozpatrzone negatywnie na etapie sądowym, i tym samym pozostawione bez dalszego biegu. ..


Rejestr Skazanych Przestępców Seksualnych.
Cichy, spokojny student...
JoSeed • 2025-05-28, 21:34
Dziś kolej na łódzką historię... Będzie ona dotyczyć młodego człowieka, który swe życie i życie wielu ludzi zmienił w piekło jednym głupim pomysłem.

PIOTR DOMAŃSKI

Spokojny i zamknięty w sobie. Tak o Piotrze Domańskim, studencie Politechniki Łódzkiej, który w roku 1998 dokonał potrójnego morderstwa, mówili jego znajomi ze studiów.
Co sprawiło, że ten niczym się nie wyróżniający student dokonał potwornej zbrodni, która wstrząsnęła całym miastem?
Otóż student Politechniki postanowił zostać dilerem narkotykowym, licząc na szybki i łatwy zarobek. Zaciągnął dług u swojego brata, żeby kupić dużą ilość narkotyków i sprzedać je z zyskiem. Domański dał pieniądze znajomemu dilerowi, ale ten go oszukał. 23-latek został bez pieniędzy, narkotyków, za to z dużym długiem, o którego spłatę zaczęła się upominać rodzina. Tak zrodził się plan napadu na kantor. Broń kupił na Górniaku. W tamtych latach na łódzkim targowisku bez problemu można było kupić pistolet. Do zrealizowania planu potrzebował jednak jeszcze samochodu, dlatego postanowił napaść na taksówkarza...



... "Mam nowe dokumenty, nową twarz i pełen luz. Znowu zaczynam marzyć. Widzę piękne, czarne bmw 325, odpicowane, że mała głowa. W środku ogolony prawie na łyso gość. Ciemne okulary, cygaro w gębie, dobra giwera pod pachą. Żyć nie umierać. I do tego, k🤬a, dążę. Tak ma być. Właśnie po to zszedłem z prostej ścieżki (...)

POCZĄTEK

Jest 7 października 1998 roku. Wieczorem do nieistniejącej już korporacji taksówkarskiej Merc dzwoni telefon. Młody mężczyzna zamawia taksówkę. Kurs bierze Wojtek Krasoń i jedzie pod wskazany adres. Na miejscu czeka na niego 23-letni Piotr Domański. Wyciąga broń i z zimną krwią zabija taksówkarza, a jego ciało wkłada do bagażnika. Następnie wsiada za kierownicę mercedesa i jedzie pod kantor, gdzie zamierza dokonać napadu na właściciela. Zatrzymuje się na parkingu.
Tam dochodzi do kolejnego morderstwa, ale Domański przez pomyłkę zabija dozorcę parkingowego - Wiesława Człapę. Jego ciało wrzuca na tylne siedzenie mercedesa i spanikowany ucieka bez pieniędzy. Odjeżdża samochodem wraz z ciałami swoich ofiar, spędza z nimi dwie noce...

- Gdy Wojtek nie wrócił z kursu, natychmiast rozpoczęliśmy poszukiwania. Szybko ktoś zauważył jego samochód. Miał charakterystyczne felgi. Rozpoczął się pościg. Dołączyła też policja - opowiada Jerzy Jagusiak, prezes Radio Taxi Merc. - Cały czas kontaktowaliśmy się przez radio. Okazało się, że najbliżej poszukiwanego samochodu był Piotrek, taksówkarz, który akurat miał wolne. Kolega jechał z żoną i 2-miesięcznym dzieckiem w odwiedziny do rodziców. Sam, z własnej woli, przyłączył się do pościgu.
Taksówka, którą przemieszczał się Domański, została zauważona przez 27-letniego taksówkarza Piotra Różejewicza - kolegę Krasonia.
Auto prowadzone przez bandytę w pewnym momencie uderzyło w drewnianą szopę. Różejewicz wysiadł wtedy, by ująć Domańskiego. Okazało się to śmiertelnym w skutkach błędem - został dwukrotnie postrzelony przez 23-latka.
Zabił go na oczach żony i dziecka - opowiada Jagusiak. - Piotrek umierał mi na kolanach. Pogotowie przyjechało dopiero po 20 minutach.

Domańskiemu udało się uciec z miejsca zdarzenia, by następnie, dzięki dwóm kolegom (Maciejowi P. i Radosławowi A.), którzy mu pomagali, przez miesiąc ukrywać się w lesie w okolicy Inowłodza.
Został schwytany w listopadzie 1998 roku i w łódzkim areszcie oczekiwał na rozprawę.

KONIEC

Sąd Okręgowy w grudniu 1999 roku w Łodzi skazał studenta Politechniki Łódzkiej na karę potrójnego dożywotniego więzienia. Nie znalazł żadnych okoliczności, które mogłyby obniżyć karę.
Ani jeden mięsień nie drgnął na twarzy, gdy 20 grudnia 1999 roku Sąd Okręgowy w Łodzi trzykrotnie skazywał go na dożywocie . Poruszał ustami, jakby żuł gumę. Z niechęcią spoglądał na dziennikarzy i publiczność.
Jego zbrodnie okrzyknięto najbardziej niezrozumiałymi w dziejach bandytyzmu polskiego.
Ojciec Domańskiego przeprosił rodziny ofiar i poprosił, by nie robić z procesu igrzysk.
Sąd zwrócił uwagę na to, że morderstwo nie zostało popełnione z biedy. Chłopak wychowywał się w normalnej, zamożnej rodzinie, rodzice troszczyli się o niego. - Tylko kara najsurowsza jest adekwatna i tylko ona nie pozostaje w sprzeczności ze społecznym poczuciem sprawiedliwości - powiedziała sędzia Ewa Krajewska, ogłaszając wyrok.
Wyrok dożywocia może w praktyce oznaczać 30 lat pozbawienia wolności, bo po takim okresie skazany będzie mógł się starać o warunkowe przedterminowe zwolnienie. W tym roku mija 26 lat od ogłoszenia wyroku...



APELACJA

W 2000 roku obrońca Domańskiego złożył apelację od wyroku.
Uważał, że wyrok trzeba uchylić, a sprawę rozpoznać jeszcze raz. Zarzucał sądowi pierwszej instancji uchybienia proceduralne, które, jego zdaniem, powinny automatycznie unieważnić wyrok. Uważał też, że sąd nie wyjaśnił wątpliwości i sprzeczności w opinii biegłych psychiatrów i psychologa. – Bronię człowieka, a nie zarzucanych mu czynów – podkreślił mecenas Włodzimierz Politański.

– Oskarżam człowieka, który bez najmniejszych skrupułów odebrał życie trzem innym ludziom – replikowała prokurator Elżbieta Zwierko. Domagała się utrzymania kary dożywotniego pozbawienia wolności. Poparli ją bliscy zamordowanych i ich pełnomocnicy.
– Jestem zwolenniczką kary śmierci i Piotr Domański byłby kandydatem do jej wymierzenia – mówiła Zwierko. – Przepisy uniemożliwiają jednak wymierzenie takiej kary, a dożywotnie pozbawienie wolności jest karą zastępczą. I tylko taka jest współmierna do jego winy.

Sędzia uznał apelację obrońcy Domańskiego za niezasadną. Jego zdaniem, opinie biegłych psychiatrów i psychologa wyjaśniły wszelkie wątpliwości podnoszone przez obrońcę oskarżonego. Według sądu, na to, żeby skazać Domańskiego za usiłowanie zabójstwa są wystarczające dowody oraz, że jedyną karą na jaką zasługuje były student jest dożywocie. Sąd apelacyjny podtrzymał wyrok sądu pierwszej instancji.

Dwaj koledzy, którzy pomagali Domańskiemu także zostali postawieni przed sądem. Sąd skazał ich za to na dwa lata więzienia w zawieszeniu na trzy lata oraz kary grzywny po 1000 zł.
WAMPIR Z MO
JoSeed • 2025-03-06, 19:56
Lata 80. były trudne dla Śląska. Ledwo wykonano wyrok na Zdzisławie Marchwickim, seryjnym zabójcy i gw🤬cicielu, znów zaczęły pojawiać się ciała. Zupełnie jakby mordował je zza grobu. Nic dziwnego, że wszystkie siły skupiono na odnalezieniu naśladowcy. A jednak cześć ofiar nie pasowała do schematu, a modus operandi sprawcy był zupełnie inny. ..

Mieczysław Zub urodził się 10 października 1953 roku. Mieszkał w Chorzowie i pracował jako milicjant. Na pozór był wzorowym mężem i ojcem, ale w rzeczywistości prowadził podwójne życie. W domu stawał się oprawcą. Jego żona wielokrotnie skarżyła się przełożonym na przemoc, jakiej doświadczała. Skargi żony nie spotkały się z reakcją przełożonych aż do momentu, gdy ich liczba stała się zbyt trudna do zignorowania. Zuba zdegradowano i przeniesiono do komendy w Rybniku, a wkrótce całkowicie wyrzucono ze służby za „wykroczenia dyscyplinarne”. To jednak nie powstrzymało jego eskalujących przestępstw.,,



PIERWSZE PRZESTĘPSTWA
Pierwszy udokumentowany atak Zub przeprowadził 29 listopada 1977 roku w Świętochłowicach. Jego ofiarą była 14-letnia dziewczynka, którą zaczepił na ulicy, udając troskliwego milicjanta. – Szła ze mną ufnie, bo wiedziała, że jestem funkcjonariuszem – wspominał później.
Zaciągnął ją do lasu, tam przewrócił, położył się obok niej i ręką zatkał jej usta. Zagroził pistoletem i kazał się rozebrać.
Czy pan mnie zabije?” – zapytała przerażona dziewczynka.
Nie, jeśli będziesz grzeczna” – odpowiedział.
Po wszystkim zapytał 14-latkę o stopnie i zaproponował, że odprowadzi ją do domu. Przerażona dziewczynka opowiedziała wszystko rodzicom, którzy zgłosili sprawę na milicję.

Milicja rozpoczyna śledztwo, sprawie nadano kryptonim "Fantomas".


Portret pamięciowy.

Mieczysław Zub podczas popełniania przestępstw miał na sobie mundur milicjanta, w takim przebraniu dokonał jeszcze kilku napadów na tle seksualnym na kobiety. Przełożeni Zuba widzą, że jego służba nie przebiega normalnie. Wkrótce został zwolniony w trybie dyscyplinarnym.
Na ponad dwa lata zawiesza swoją przestępczą działalność...

KOLEJNE OFIARY
Na przestępczą drogę powrócił we wrześniu 1980 roku. Zgw🤬cił wtedy młodą kobietę.
Rok później Zub dopuścił się pierwszego morderstwa. 19 listopada 1981 roku w Rudzie Śląskiej zgw🤬cił i udusił 19-letnią dziewczynę w ósmym miesiącu ciąży. Jak wspominał: – "Byłem pijany. Wciągnąłem ją do rowu, zgw🤬ciłem i udusiłem".
Na początku 1983 r. życie straciła kolejna młoda kobieta w Sosnowcu. Tym razem ofiarą nieuchwytnego Fantomasa padła 23-letnia Elżbieta. Do końca 1983 roku zamordował jeszcze dwie kobiety.
Morderca działał zawsze według tego samego schematu: napadał na kobiety w ustronnych miejscach, gw🤬cił je, a następnie zabijał, by nie zostawić świadków.

WPADKA
Na początku 1983 roku, w czasie kolejnego gw🤬tu, zgubił swą przepustkę, uprawniającą do wejścia na teren huty, w której niedawno znalazł pracę. Gdyby nie jego własna głupota i przypadek zabijałby dalej. Śledczy odnaleźli również legitymację ubezpieczeniową z danymi osobowymi, adresem i fotografią byłego milicjanta. Nie było mowy o pomyłce.
8 marca 1983 roku Zuba zatrzymano, a w czasie przesłuchania przyznał się do wszystkich popełnionych zbrodni.



PROCES I WYROK
Proces Mieczysława Zuba był pełen dramatycznych scen. Ogółem przed sądem wystąpiły 24 osoby pokrzywdzone, 39 świadków i kilku biegłych psychiatrów. Eksperci uznali, że oskarżony był poczytalny w momencie dokonywania czynów zabronionych.

W czasie rozpraw morderca zachowywał się wulgarnie, gwizdał, śpiewał i obrażał sąd. Po wprowadzeniu na salę rozpraw powitał sędziów stekiem wyjątkowo wulgarnych wyzwisk, a następnie stwierdził: „Zdrastwujtie towariszczi, możecie zaczynać”.
Pierwsza rozprawa nie trwała długo. Już na początku procesu zbrodniarz przyznał się do wszystkich zarzucanych mu morderstw. Zaznaczył także, że nie będzie udzielał żadnych wyjaśnień, bo „to nie ma sensu”. Powiedział też: „Lepiej powieście mnie od razu na rynku w Katowicach. Będzie szybciej”.
Resztę pierwszego dnia procesu spędził na gwizdaniu i głośnym śpiewie.
Tak było również przez wszystkie następne rozprawy, w trakcie których Mieczysław Zub przeklinał prokuraturę i sędziów, a także zdemolował kopniakami ławę oskarżonych, na której siedział. Skandaliczne zachowanie oskarżonego powodowało, że często trzeba było wyprowadzać go z sali sądowej.
Przyznał się do winy, ale winę zrzucał na alkohol. – Na trzeźwo nigdy bym czegoś takiego nie zrobił – twierdził.
Za cztery morderstwa i 13 gw🤬tów Zub został skazany na karę śmierci.

WYKONANIE KARY
W więzieniu Zub nadal pokazywał swoje agresywne oblicze, demolując cele i znęcając się nad współwięźniami. Konieczne było stosowanie dodatkowych kajdanek oraz izolacja. Dwukrotnie próbował popełnić samobójstwo. Pierwsza próba zakończyła się niepowodzeniem, ale 29 września 1985 roku skutecznie odebrał sobie życie, wieszając się w celi.
Strażnicy skomentowali jego śmierć lakonicznie: – Nie chciał czekać na kata...

Zainteresowanym osobą Fantomasa polecam pozycję Roberta Gawlińskiego
W dużej mierze korzystałam z tegoż źródła.

Pora na kolejnego "bohatera" wśród polskich seryjnych morderców.

Stanisław Modzelewski
W polskich kronikach kryminalnych bardziej znany jest jako „wampir z Gałkówka”. Przez wiele lat terroryzował mieszkanki Łodzi i okolic. Zamordował siedem kobiet, kolejnych sześć próbował zabić. Ścigano go kilkanaście lat. ..
Stanisław Modzelewski, urodzony 15 marca 1929 w Szczepankowie seryjny morderca, nie odebrał starannego wykształcenia. Modzelewski pracował jako kierowca, a miał ukończone zaledwie trzy klasy podstawówki. Był żonaty, jednak jego partnerka nie miała pojęcia, że prowadził on podwójne życie. Co więcej, wobec niej zachowywał się kulturalnie, nigdy nie podniósł na nią ręki.



Modzelewski mordował kobiety w przedziale wiekowym od 18 do 87 lat, dusząc je gołymi rękoma lub szalikiem. Ofiarom zabierał zarówno wartościowe, jak i drobne, bezużyteczne przedmioty, które później wyrzucał. Wykazywał się szczególnym okrucieństwem. Morderstwa miały charakter seksualny, dolne partie ciała zamordowanych kobiet były obnażone, a sposób ułożenia zwłok sugerował dokonanie penetracji narządów rodnych ofiary. Modzelewski był sadystą, jednak nie stwierdzono jednoznacznie, czy pastwił się nad ofiarą przed czy po jej śmierci. Przyczyną zachowań mordercy było zaspokojenie seksualne, które osiągał, odbierając życie swoim ofiarom.
Ja nie zwracałem uwagi na jej wiek, lub na wygląd zewnętrzny, aby tylko była kobieta…rozróżniałem to, że nie jest mężczyzną lub dzieckiem, które ma dziesięć lat, bo to już było widać, małe. Gdy zauważyłem samotną kobietę, to jeszcze nie doszłem, a trzęsłem się jak liść, traciłem panowanie i co robiłem, to nie wiem… mnie nie robiło różnicy czy kobieta jest w starszym wieku, czy młoda – tłumaczył na procesie Stanisław Modzelewski.

Mieszkańcy Gałkówka wciąż pamiętają o historii wampira.
Pan Andrzej, mężczyzna po sześćdziesiątce, wie dużo z opowieści swoich rodziców. Sam zapamiętał moment, gdy Modzelewskiego przywieźli na wizję lokalną. Widział wampira. Był zakuty w kajdany. Chronili go milicjanci, bo gdyby nie to, to ludzie by go rozszarpali.
- W tej sprawie zatrzymano wielu mężczyzn z okolicy - twierdzi pan Andrzej. - Wystarczyło, że ktoś szedł samotnie, jakoś podejrzanie się rozglądał. Milicja brała od razu takiego na komisariat.

Przy ulicy Konstrukcyjnej stoi stary, pokruszony pomnik poświęcony pamięci jednej z ofiar "Wampira z Gałkówka", 24 -letniej Irenie Bernadetcie Dunajskiej. Nie była pierwszą ofiarą zwyrodniałego zabójcy.

67-letnią Józefę Pietrzykowską zamordował w lipcu 1952 roku. Udusił ją w lasach koło Gałkowa. Kolejnej zbrodni dokonał zaraz po świętach Bożego Narodzenia 1952 roku. To jedno z dwóch zabójstw Modzelewskiego, których nie dokonał w okolicy, Gałkówka. Jak potem zeznawał, pojechał tramwajem w okolice Tuszyna. Wysiadł we wsi Modlica. Tam na leśnym dukcie prowadzącym do wsi Rydzynki spotkał 32-letnią Marię Kunkę. Pochodziła z Rydzynek. W tej niedużej, dziś letniskowej wiosce, mieszkali jej rodzice. Spędzała z nimi święta, ale zachorowały jej kilkuletnie dzieci. Poszła przez las do tramwaju, by kupić leki. Już nie wróciła. Jej ciało znaleziono po trzech dniach.

W czerwcu 1953 roku, koło ul. Dumnej w Łodzi, gdzie mieszkał, napadł na kobietę w zaawansowanej ciąży. Związał Wandę 0. i bił kablem. Krzyki usłyszał strażnik z fabryki obok. Dwa razy strzelił w powietrze, czym odstraszył napastnika. Kiedy sąd zapytał Modzelewskiego dlaczego zabrał tej kobiecie obrączkę, ten odpowiedział: "Chciałem jej zrobić jakąś psotę."

Jedną z ofiar, 21-letnią Teresę Piekarską Modzelewski udusił jej własnym szalikiem. Tłumaczył, że tak jak w innych przypadkach napadł na nią, by mieć z nią stosunek. Zaznaczył, że nie wie czy do niego doszło. Gdy kobiety były słabe, odstępował od swojego zamiaru. Szukał u ofiar oporu, chciał je poskramiać.

Kolejną ofiarą stała się 18-letnia Helena Walos, uczennica jednego z łódzkich techników. Szła od stacji w Gałkówku do siostry, mieszkającej w pobliskiej Borowej. Niosła wyprawkę dla nowo narodzonego dziecka siostry.

Zimą 1955 napadł na kobietę w podłódzkim Ksawerowie. Opowiadał przed sądem, że gdy związana leżała na śniegu zapytał czy bije ją mąż. Odpowiedziała, że nie. - Wtedy rzekłem: to masz ode mnie, żebyś pamiętała, że dla mnie masz być uległa - zeznawał przed sądem.

Zofia B. została napadnięta w Justynowie, tuż przed swoim domem. Szedł za nią od stacji. Nagle zawołał: Stój, bo strzelam! Rzucił się na nią i zaczął dusić. Ostatkiem sił krzyknęła. Modzelewski wystraszył się i uciekł.

Na Stefanię J. napadł w czerwcu 1955 roku, gdy wracała z pracy w aptece. Dusił ją, związał, bił. Kobieta udała, że traci przytomność. To uratowało jej życie...

W sierpniu 1956 roku zamordował 22-letnią Helenę Klatę.
Krystyna Stawiana mieszka w Borowej, koło Gałkówka Dużego. Jeszcze dziś wskaże dokładnie miejsca, gdzie wampir zamordował cztery kobiety. Wszystkie pochodziły z Borowej. Twierdzi, że widziała mordercę. Opowiada, że była w kościele na niedzielnej mszy. Tam spotkała swoją koleżankę, Helenę Klatę. Szły razem, dołączyła się do nich jeszcze jedna kobieta. W pewnym momencie zauważyły, że idzie za nimi jakiś mężczyzna, który wysiadł z pociągu.
- Niewysoki był, ale przystojny - wspomina. Po pewnym czasie rozstała się z koleżanką. Ten mężczyzna podążył w jej kierunku. Pani Krystyna wróciła do domu. Po jakimś czasie dowiedziała się, że Helenę znaleźli zamordowaną.
- Zabił ją w krzakach dzikiej róży, a potem zwłoki ukrył w starej, częściowo przysypanej studni - dodaje Krystyna Stawiana. - Sąsiad zauważył, że wystaje z ziemi noga.
Dużo później, kiedy Stanisław Modzelewski został zatrzymany, milicja wezwała ją do Łodzi, na komendę. Pokazali czterech mężczyzna, od razu wiedziała że ten drugi z brzegu to wampir...

Po zabójstwie Heleny Klaty "Wampir z Gałkówka" zamilkł. Śledztwo w sprawie sześciu morderstw umorzono w 1957 roku. Do sprawy powrócono 10 lat później...

Antoni Michałowski w "Problemach Kryminalistyki" z 1969 roku opisuje dokładnie jak trafiono po latach na trop "Wampira". 87-letnia Maria G. utonęła w wannie - takie zgłoszenie 14 września 1967 roku przyjęli milicjanci z Warszawy. Podczas sekcji zwłok na ciele staruszki zauważono i rany cięte na pośladkach, zadane żyletką. Szybko jako mordercę wytypowano sąsiada Marii G. Był to 38-letni Stanisław Modzelewski, pochodzący z okolic Łomży, z podstawowym wykształceniem, z zawodu kierowca. Był trzy razy karany - za kradzieże i spowodowanie wypadku drogowego.
"Interesując się bliżej osobą Modzelewskiego, ustalono że najprawdopodobniej cierpi on na niemoc płciową" pisał Antoni Michałowski. "Jednemu z sąsiadów jego żona zwierzyła się, że mimo przeżycia z mężem 18 lat nigdy nie miała z nim normalnego stosunku płciowego. Ojcem dziecka, które urodziła przed kilkoma latami, był inny mężczyzna, o czym Modzelewski wiedział i na co uprzednio wyraził zgodę. Dalej sąsiedzi zwrócili uwagę na brutalność Modzelewskiego. Wiadomo było powszechnie, że bił on nierzadko swą żonę."

Modzelewskiego zatrzymano w okolicach Łasku, gdzie jego żona miała rodzinę. Przyznał się do zabójstwa sąsiadki. Wytłumaczył, że wieczorem wypił i chciał zabawić się z kobietą. Jak pisze Michałowski, "ponieważ nie odczuwał nigdy żadnego pociągu do własnej, dużo młodszej odeń żony, a pociągała go prawie 90-letnia sąsiadka Maria G., poszedł do staruszki, która żyła samotnie. Wypił z nią herbatę. Po wstaniu od stołu rzucił się na Marię G., przewrócił na tapczan i zaczął ją dusić...

Stanisław Modzelewski stanął przed Sądem Wojewódzkim w Łodzi. Proces w tej sprawie trwał raptem 11 dni.
W sprawie zabójcy wypowiedzieli się biegli. Wydali dwie, zupełnie inne opinie. Jedna twierdziła, że był niepoczytalny. Druga, że w trakcie popełniania swych zbrodni znajdował się w pełni sił umysłowych. Sąd oparł się na tej drugiej opinii. 5 lutego 1969 roku skazał go na karę śmierci.

- Przyznaję się do winy - mówił przed łódzkim sądem Modzelewski. Twierdził, że nie pamięta najbardziej gw🤬townych momentów swych brutalnych napaści. Mówił, że robił się wtedy "dziki" i nie wiedział co się z nim dzieje.
W ostatnich swoich słowach przed obliczem sądu powiedział:
- Ja tam nikogo nie przekonam, duszy nie pokażę... Nie ma więc sensu. Niech sąd sam zarządzi…



Sąd Najwyższy podtrzymał wyrok łódzkiego sądu. Za 17 przestępstw, w tym: zabójstwa 7 kobiet na tle seksualnym oraz usiłowanie zabójstwa dalszych sześciu.
Rada Państwa nie skorzystała z prawa łaski. 13 listopada 1969 roku w Centralnym Więzieniu w Warszawie przy ulicy Rakowieckiej Stanisław Modzelewski został powieszony.
Zabili go i uciekł
Centurion • 2024-09-17, 13:30
Klapki spadły ale przeżył 🤔

15:30 i już wszyscy przed barem czekają na otwarcie