Główna Poczekalnia Dodaj Obrazki Dowcipy Soft Szukaj Ranking
Zarejestruj się Zaloguj się
 

#światowa

Wojna nuklearna p.n.e
Konto usunięte • 2014-12-06, 12:02
Ostatnio pojawił się temat traktujący o rzeczach nadprzyrodzonych. Najlepszy koment nakłonił mnie do poszukiwań i znalazłem ciekawy artykuł przedstawiający wojnę nuklearną ze starożytności. Zapraszam

" Zanim nasza cywilizacja wkroczyła w wiek atomowy - wiele odkryć, przekazów mitologicznych, opisów w świętych księgach, wykopalisk i zagadkowych zjawisk obserwowanych na Ziemi pozostawało niezrozumiałymi.
Sędziwe teksty sanskryckie "Mahabharata" opisują szczegółowo wybuchy wielkich kul ognistych oraz wywołane przez nie burze i sztormy. Następstwa tych wybuchów przybierały u ludzi formę klasycznych objawów choroby popromiennej, wywołując utratę włosów, wymioty, osłabienie i w końcu śmierć. Co ciekawe, teksty te podają, że osoby znajdujące się w zasięgu działania wybuchów, mogą się ocalić, usuwając wszystkie metale z powierzchni swoich ciał i zanurzając się w wodzie rzecznej. Cel tego mógł być tylko jeden - dekontaminacja przez zmycie powierzchni ciała i odzieży z cząstek radioaktywnych , czyli proces, który w takich przypadkach zalecany jest i dzisiaj.
Erich von Däniken wspomina zawarte w rozmaitych starożytnych tekstach opisy broni jądrowej, sugerując, że była ona użyta przez przybyszów z kosmosu, wyposażonych w wytwory swej zaawansowanej wiedzy i technologii, przeciwko prymitywnym mieszkańcom naszej planety. Wydaje się jednak mało prawdopodobne, aby przybysze stosowali tak drastyczne środki przeciwko pierwotnym, niecywilizowanym, wyposażonym jedynie w łuki i strzały mieszkańcom Ziemi.
Richard B. Mooney podaje, że brahmińska księga "Siddnanta-Ciromani" posługuje się jednostkami czasu, z których ostatnia, najmniejsza, trutti stanowi 0,33750 sekundy. Uczeni studiujący teksty sanskryckie są zakłopotani, nie mogac wyjaśnić, do czego służyć mogła w starożytności tak mała jednostka czasu i jak można było ją mierzyć bez odpowiednich instrumentów. Współczesne prymitywne szczepy posiadają dość niejasne pojęcie czasu i nawet godziny mają dla nich stosunkowo niewielkie znaczenie. Trudno więc sobie wyobrazić, by starożytne ludy prymitywne zachowywały się w tym względzie inaczej.
Andrew Thomas w swojej książce "Nie jesteśmy pierwsi" pisze: Według jogi Pundit Kaniah z Ambatturu w Madras, którego spotkałem w roku 1966, początkowo system pomiaru czasu u brahminów był sześćdziesiątkowy, na dowód czego joga cytował wyjątki z "Brihath Sakatha" i innych tekstów sanskryckich. W dawnych czasach doba dzieliła się na 60 "kala", z których każda wynosiła 24 minuty. "Kala" dzieliła się an 60 "vikala", z których każda wynosiła 24 sekundy. Następnymi 60 razy mniejszymi jednostkami były: "para", "tatpara", "vitatpara", "ima" i w końcu "kashta" - jedna trzystamilionowa część sekundy. Do czego starożytnym Hindusom służyć mogły ułamki mikrosekund? Pundit Kaniah wyjaśnił, że uczeni brahmini od zarania dziejów zobowiązani byli do zachowania tej tradycji w pamięci, choć sami jej nie rozumieli.
Jedna trzystamilionowa część sekundy - kashta - nie może naturalnie mieć żadnego sensu praktycznego, jeśli nie dysponuje się urządzeniami, które mogłyby mierzyć czas z taką dokładnością. Z drugiej strony wiadomo, że czas życia niektórych cząstek atomowych: hiperonów i mezonów jest bliski jednej trzystamilionowej części sekundy.
Tablica "Varahamira", datowana na rok 550 naszej ery, zawiera wielkości matematyczne porównywalne z wymiarami atomu wodoru. Czyżby te liczby również przekazano nam z odległej przeszłości? Joga Vashishta twierdzi: Istnieją rozległe światy w pustych przestrzeniach każdego atomu, tak różnorodne, jak pyłki w promieniach słońca. Wydaje się to wskazywać na starożytną wiedzę o tym, że nie tylko materia zbudowane jest z niezliczonej liczby atomów, lecz że w samych atomach, jak dziś wiemy, większa część przestrzeni nie jest wypełniona materią.
Teksty te, pochodzące z dalekiej przeszłości, wskazują więc, iż już wówczas istniała głęboka znajomość fizyki atomowej. Fakt, że brahmini zobowiązani byli pamiętać szereg symboli matematycznych, nie rozumiejąc ich nawet, świadczy o celowo podjętym wysiłku zmierzającym do przekazania wiedzy z zaginionej ery technologicznej. Można sobie wyobrazić pradawnych uczonych, którzy obserwując upadek swojej cywilizacji, zapisywali swoją wiedzę i powierzyli pewnej grupie ludzi odpowiedzialność za przekazywanie jej poprzez wieki, aż do czasu, kiedy znowu stanie się ona zrozumiała.
Wydaje się, że coś z tej starożytnej nauki przenikało przez wieki w dość ogólnej formie. Dwa i pół tysiąca lat temu Demokryt mówił: W rzeczywistości nie istnieje nic, tylko atomy i pusta przestrzeń. Grecy uważali, że atom jest najmniejszą cząstką materii i nie może być podzielony, podczas, gdy Fenicjanin Moschus zapewniał, że atom można podzielić i usiłował o tym przekonać Greków. Żyjący w pierwszym wieku przed naszą erą uczony rzymski, Lukrecjusz, pisał że atomy pędzą nieustannie w przestrzeni i podlegają niezliczonej liczbie zmian pod zakłócającym wpływem zderzeń. Są one zbyt małe, aby można je było widzieć.
Dopiero w dziewiętnastym i dwudziestym stuleciu podjęto poważne prace w dziedzinie fizyki atomowej, więc uczeni starożytni, których fragmentaryczna wiedza pochodzić musiała z zamierzchłej epoki zapomnianej technologii, nie mogli potwierdzić swych wiadomości w praktyce, nie istniała bowiem technologia, która by im to umożliwiała.
Zamierzchła epoka, kiedy wiedza ta była stosowana w praktyce, wykorzystywała prawdopodobnie energię atomową do wielu celów. Idea transmutacji metali, która pochłaniała uwagę alchemików przez całe wieki, każąc im szukać sposobu zamiany ołowiu w złoto, wynikała prawdopodobnie z jeszcze starszej wiedzy o tym, że manipulacja strukturami atomowymi pierwiastków pozwala na przekształcenie jednego z nich w drugi.
Jednakże najbardziej nas tutaj interesuje nie samo zastosowanie energii jądrowej, lecz niewłaściwe zastosowanie. Wydaje się, że rozmaite starożytne teksty stwierdzają ponad wszelką wątpliwość fakt wystąpienia na Ziemi straszliwej masakry ludzkości. W sferze domysłów znajduje się jedynie to, czy konflikt ów był wyłącznie ziemskiego pochodzenia, czy też brali w nim udział pochodzący z kosmosu przybysze, wyposażeni w zaawansowaną wiedzę i technologię.
Charles Berlitz pisze, że zaskakujące wzmianki i aluzje do stosunkowo niedawnych zdobyczy naszej cywilizacji, jak bomba atomowa, rakiety, gazy bojowe i inne, występują szczególnie obficie w starożytnych tekstach indyjskich. Wyjątkowo dużo tego rodzaju opisów napotkać można we wspomnianym staroindyjskim eposie - "Mahabharata", stanowiącym kompendium wiedzy dotyczącej religii, świata, modłów, obyczajów, historii oraz legend o bogach i bohaterach starożytnych Indii. Często nazywa się ten epos "indyjską Iliadą", chociaż jest siedem razy obszerniejszy od Iliady i Odysei razem wziętych (zawiera 200 000 wierszy). Przypuszcza się, że został napisany około 1500 lat przed naszą erą, ale dotyczy zdarzeń znacznie wcześniejszych. Po raz pierwszy wydrukowano go w sanskrycie w roku 1834, a następnie przełożono: najpierw w roku 1843 na język włoski, a następnie w 1884 na angielski.
"Mahabharata" w dużej części zajmuje się działaniami wojennymi, w których biorą udział bogowie, półbogowie i ludzie. Przypuszcza się, że opisy te stanowią quasi-historyczny przekaz dotyczący inwazji Ariów z północy, którzy wyparli pierwotnych mieszkańców tych ziem, Drawidów, na południe półwyspu indyjskiego. Jednakże wśród normalnych w takich razach obrazów starożytnych działań bojowych rozrzucone są szczegółowe i bardzo zagadkowe wzmianki dotyczące, łatwych obecnie do zidentyfikowania, broni jak działa artyleryjskie - "agneyastra", rakiety, samoloty bojowe - "vimana", radar, zasłony dymne, gazy trujące - "tashtra", gazy obezwładniająe - "mohanastra", pojazdy rakietowe i głowice atomowe. W drugiej połowie XIX wieku fragmenty te brzmiały tajemniczo lub zabawnie; dzisiaj natomiast ich wymowa jest dla wszystkich chyba mieszkańców kuli ziemskiej oczywista, pomimo, że od czasu, którego opisy dotyczą, minęły tysiące lat.
Przedstawiając bitwę pomiędzy starożytnymi armiami, "Drona Parva", jedna z ksiąg "Mahabharata", opowiada o walce, w czasie której wybuchy pocisków dziesiątkują całe armie, powodując, że tłumy żołnierzy wraz z rumakami, słoniami oraz bronią zostały uniesione i porwane przez wielki wicher jak suche liście drzew... Starożytny kronikarz dodatkowo zaopatrzył ten opis w komentarz: Wyglądali tak wspaniale jak szybujące ptactwo - jak ptaki odlatujące z drzew. Tekst zawiera nawet przedstawienie charakterystycznego grzybiastego wybuchu nuklearnego, który porównywany jest do otwarcia gigantycznego parasola, zaś opis skażenia środków żywnościowych, wypadania włosów u ludzi oraz konieczność dokładnego zmycia ciała ludzi i zwierząt dla zapobieżenia chorobie lub śmierci stanowią dziwnie nowoczesny akcent tej starożytnej legendy.
A oto pochodzące z "Mahabharata", "Ramayana" i "Mahavira Charita" fragmenty opisujące walkę:
Pojedynczy pocisk wybuchł z całą mocą świata. Rozżarzony słup dymu i ognia, tak oślepiający jak dziesięć tysięcy słońc, uniósł się w całej swej wspaniałości (...). Była nieznana broń, żelazny piorun, gigantyczny posłaniec śmierci, który zamienił w popioły całą rasę Vrishni i Andhaka. Ciała była tak popalone, że nie można ich było rozpoznać. Ich włosy i paznokcie powypadały, wyroby garncarskie popękały bez widocznego powodu, a wszystkie ptaki zbielały. Po kilku godzinach wszystkie produkty spożywcze zostały zatrute (...) Aby uciec od tego ognia, żołnierze rzucali się do strumieni, aby obmyć siebie i swój ekwipunek.
Następstwa działania tej superbroni opisane są następująco: Zaczął wiać wicher (...), wydawało się, że słońce się obróciło, świat, spieczony ogniem, wydawał się być w gorączce. Słonie i inne zwierzęta lądowe, palone energią tej broni mknęły w ucieczce (...), nawet wody były tak gorące, że przebywające w nich stworzenia zaczęły palić się (...). Nieprzyjacielscy żołnierze padali jak drzewa w szalejącym ogniu - wielkie słonie palone tą bronią padały na ziemię, wydając dzikie ryki bólu. Inne, palone ogniem, biegały we wszystkie strony, jak wśród płonącego lasu, także rumaki i pojazdy spalone energią tej broni, wyglądały jak szczyty drzew, które spłonęły w pożarze lasu.
Księga "Karna Parva" podaje nawet wymiary broni: Strzała śmiertelna jak laska śmierci. Mierzy ona trzy łokcie i sześć stóp (320 cm.) Obdarzona mocą pioruna tysiącokiego Indry, była ona niszczycielska dla wszystkich żyjących stworzeń.
Starożytni Hindusi wykazali w swoich przekazach piśmienniczych zaskakującą wiedzę naukową o świecie i materii. W powstałym prze około 5000 laty dziele zatytułowanym "Jyotish" znajdujemy rozważania na takie tematy, jak heliocentryczny ruch planet, prawa grawitacji, gwiazdy stałe na Mlecznej Drodze, dobowy obrót osiowy ziemi, kinetyczna teoria energii i teoria budowy atomu. Wiadomo także, że niektóre szkoły filozoficzne podejmowały jako przedmiot swoich rozważań skomplikowane obliczenia z zakresu fizyki atomowej. Wyznaczenie czasu "potrzebnego do przejścia atomu przez jednostkę objętości równą tej, jaką on sam zajmuje" jest przykładem jednego z prostszych "tematów badawczych".
Istnieją także przykłady ścisłych i realnych opisów budowy rakiet i samolotów. Sama tylko "Mahabharata" zawiera 230 strof poświęconych opisowi zasad konstrukcji latających maszyn ("vimana"), oraz innych urządzeń i aparatów. W "Samarangana Sutradhara" omawiane są zalety i wady rozmaitych typów samolotów, zarówno z punktu widzenia ich względnych zdolności i szybkości wznoszenia, jak również sposobów lądowania. Dyskutuje się tam także rodzaje materiałów napędowych (między innymi rtęć?) oraz materiałów konstrukcyjnych, konstrukcyjnych mianowicie różnych odmian drewna, metali lekkich i ich stopów.
Zwróćmy uwagę na fragment opisu lotu "vimana": W wyniku działania sił utajonych w rtęci, które ur🤬amiają wir napędowy powietrza, człowiek znajdujący się wewnątrz może podróżować w podniebną dal (...). Vimana za pomocą rtęci rozwijać może moc pioruna (...). Jeśli ten żelazny silnik o odpowiednio połączonych częściach zostanie napełniony rtęcią, a do jego górnej części doprowadzony zostanie żar, to zaczyna on z rykiem lwa rozwijać moc (...) i natychmiast staje się niczym perłą na niebie.
Inny staroindyjski epos klasyczny "Ramayana", opisuje widok, jaki roztaczał się z góry podczas loty boga Rama i jego małżonki Sita ze Sri Lanka do Indii. Widok ten opisany jest tak szczegółowo, że wydaje się niemożliwe, aby autor mógł tego nie obserwować sam z góry. Ponadto starożytny samolot pokazano w sposób zadziwiająco nowoczesny: Niepowstrzymany w swym ruchu (...), o godnej podziwu szybkości(...), w pełni kontrolowany (...), o pomieszczeniach wyposażonych w okna i znakomite miejsca siedzące.
Jednocześnie znajdujemy w tych dziełach stałą troskę i zaabsorbowania niebezpieczeństwami wynikającymi z użycia broni nuklearnej. "Mahabharata" zawiera wersety, które, jeśli pominiemy ich archaiczny styl, mogliby wypisać na swoich sztandarach dzisiejsi bojownicy o pokój: Wy, okrutni i niegodziwi, upojeni i zaślepieni pychą, przez wasz Żelazny Piorun staniecie się niszczycielami własnego narodu.
"Ramayana" przestrzega, iż Strzała Śmierci jest tak potężna, że może w jednej chwili zniszczyć całą Ziemię, a jej straszliwy wznoszący się dźwięk, wśród płomieni, dymu i pary (...) jest posłańcem śmierci.
Wreszcie "Badha Parva" opisuje efekty ekologiczne użycia takich bomb: Nagle pojawiłą się jakaś substancja podobna do ognia (stan plazmy?) i nawet teraz pokrywające się bąblami wzgórza, rzeki i drzewa oraz wszelkiego rodzaju zioła, trawy i rośliny, w ruchomym i nieruchomym świecie, obracają się w popiół.
W końcu w "Mausala Parva" znajdujemy notatkę wskazującą na to, że znano sobie wreszcie sprawę z tego, iż broń ta jest zbyt niebezpieczna dla świata. Notatka wydaje się napomykać o niszczeniu i pozbywaniu się głowic atomowych: W wielkim strapieniu umysłu król nakazał zniszczyć Żelazny Piorun, na drobny proch. Wezwano ludzi(...), aby wrzucili ten proch do morza."

źródło
historyk_republika_pl

Pierwszy post besztajcie
Przeglądając czeluścia internetów natknąłem się na parę naście zdjęć z okresu Pierwszej Wojny Światowej.Opisów zdjęć niestety nie mam może znajdzie się historyk tutaj i pomoże.Drugie zdjęcie (bodajże) z Polski akcentem

Enjoy









Reszta w komentarzach
Plan trzech wojen światowych
Konto usunięte • 2013-12-12, 0:28
Witam,
na wstępie chcę zaznaczyć, że temat jest bardzo ważny i porusza bardzo istotne kwestie. Współcześnie ludzi (nawet tych dość inteligentnych i "ogarniętych") odrzucają takie rzeczy i więcej niż 10 linijek tekstu pisanego, ale proszę o chwilę na lekturę i refleksję. Wiem, że zjada Was ciekawość co będzie na kolejnej stronie sadistica i chcecie jak najszybciej do niej przejść, jeśli tak pokusa jest zbyt silna to dzięki, że przeczytaliście chociaż tyle

Z tego co zauważyłem dzielimy się na dwie grupy w materii, którą chcę poruszyć. Jedna to całkowici przeciwnicy i wyśmiewacze teorii spiskowych, resztę nazwijmy drugą grupą, w której oczywiście znajdują się różni pokręceni ludzie, łykający każdą sensację, ale także ludzie, którzy patrząc na otaczającą nas rzeczywistość zauważają, że na tym świecie coś jest nie tak i że życie ludzi nie wygląda tak jak powinno, a politycy wcale nie chcą go polepszyć, a wręcz przeciwnie. Żadne obietnice kłamiących zwykle polityków nie są realizowane i zawsze ukazuje się nam jakieś brednie, które 'wyjaśniają' nam kolejne niepowodzenia kolejnej ekipy rządzącej. Niepowodzenie za niepowodzeniem. A plany przed każdymi wyborami były takie doskonałe.

Do rzeczy:



Ten facet to Albert Pike - mason najwyższego (33.) stopnia masonerii rytu szkockiego dawnego i uznanego. Nie będę się rozpisywał, mam nadzieję, że nie macie bana na wikipedii.

Otóż w 1871. opublikowano jego przechwyconą korespondencję z panem Mazzinim (również mason), w której to mówił o planie trzech wojen światowych, po których nastąpić miałby "nowy porządek świata", o którym to wspominał również założyciel Iluminatów Bawarskich Adam Weisshaupt (również ciekawa postać, a zakon chyba wszystkim znany). Może nie byłoby w tym nic sensacyjnego, gdyby nie to, że plan dwóch pierwszych...

sprawdził się praktycznie całkowicie.

Przypominam, że opublikowano te materiały jeszcze wiele lat przed dwudziestym wiekiem

I wojna światowa

Poniżej cele I Wojny Światowej. Początkowo większość ludzi nie przywiązywała większej wagi do owego planu. Nigdy przedtem nikt nie wojował w wojnach światowych i wizja ta była traktowana jako nonsens.

Cytat:

I Wojna Światowa musi był wywołana w celu umożliwienia Iluminatom zdetronizowania mocy Carów w Rosji oraz uczynienia z tego państwa fortecy ateistycznego komunizmu.

Różnice pomiędzy agenturami Iluminatów pośród brytyjskimi oraz niemieckimi imperiami będą użyte z celu wywołania tej wojny. Na koniec tej wojny wykreowany będzie komunizm.

Zostanie on użyty do zniszczenia innych rządów w celach osłabienia religii.



Cele pierwszej wojny zostały precyzyjnie wypełnione. Powstał komunistyczny moloch - ZSRR, rodzina carów została wymordowana, ortodoksyjny kościół Wschodu - wróg Watykanu został zdziesiątkowany.

Dopiero po I Wojnie Światowej wielu zdało sobie sprawę z dokładności owego planu i w rezultacie zaczęto ten plan rozpowszechniać, przyglądając się jemu ze zwiększoną uwagą. Czekano na... II Wojnę Światową!

Cele następnej planowanej wojny, II WŚ były także bardzo interesujące.

II wojna światowa

Cytat:

"Druga Wojna Światowa zostanie podsycona różnicami pomiędzy faszystami i syjonistami politycznymi.

Celem wojny jest zniszczenie nazizmu a polityczny syjonizm musi się wzmocnić na tyle, aby był w stanie ustanowić suwerenne państwo Izrael w Palestynie.

W czasie II WŚ międzynarodowy komunizm musi się na tyle wzmocnić, aby zrównoważyć chrześcijaństwo, które będzie ograniczone i zachowane w tym stanie, do momentu. w którym będziemy je potrzebować do wywołania finałowego socjalnego kataklizmu."



Celami II WŚ było zniszczenie faszyzmu, ustanowienie państwa Izrael oraz... utworzenie komunistycznego Bloku Wschodniego.

Zwróćmy uwagę na jeden wyjątkowy szczegół. Faszyzm w roku 1871 nie istniał!

Żeby zniszczyć nazizm, należało go najpierw stworzyć. Hitler, znany okultysta i wielbiciel Madame Blavatsky był doskonałym narzędziem. Hitler i Stalin zgodnie mordowali Ż🤬dów ortodoksyjnych a ocaleli z owych pogromów Ż🤬dzi otrzymywali pomoc oraz opiekę od Anglików w celu zamieszkania w... Palestynie.

Owa pomoc była wynikiem oświadczenia rządu brytyjskiego w roku 1917, znanego jako Balfour Declaration. Polska Wikipedia niewiele rzuca światła na ten dokument, ale angielska wersja podaje całkowity jej tekst, który został przesłany Lordowi Rothschild, który jest uważany za ojca współczesnego Izraela.

III wojna światowa

Planowana III Wojna Światowa, to wojna religijna.
Celem jest zniszczenie wszystkich religii - głównie Judaizmu, Chrześcijaństwa oraz Islamu.

Dla przypomnienia, wojna ta była planowana wraz z obiema wojnami światowymi już w roku 1871.

Cytat:

"Trzecia Wojna Światowa musi się rozpocząć od przewagi różnic spowodowanych przez agentury Illuminati pomiędzy politycznymi Syjonistami oraz liderami Świata Islamu. Owa wojna musi być prowadzona w taki sposób, ze Islam (Islamski Świat Arabski) oraz polityczny Syjonizm (Państwo Izrael) wzajemnie się zniszczą.

W tym samym czasie inne państwa, ponownie podzielone w tej kwestii będą powstrzymywane do punktu kompletnego wyczerpania fizycznego, moralnego, duchowego oraz ekonomicznego.

Wypuścimy Nihilistów oraz ateistów oraz sprowokujemy niezwykły socjalny kataklizm, który w całym tym horrorze wykaże jasno i dobitnie narodom efekty absolutnego ateizmu, pochodzenie zdziczenia i najbardziej krwawe orgie.

Wtedy na każdym miejscu, wszędzie, obywatele, zmuszeni do własnej obrony przed mniejszościami etnicznymi i rewolucjonistami, będą eksterminować owych niszczycieli cywilizacji a masy pozbawione iluzji wobec chrześcijaństwa, którego boskie duchy, formujące chrześcijaństwo bez kompasu oraz kierunku, pożądających ideałów ale bez wiedzy, gdzie umieścić swoje oddanie i adorację, otrzymają rzeczywiste światło poprzez uniwersalną manifestację czystej doktryny Lucyfera, wystawionej w końcu na publiczny widok.

To wyjawienie spowoduje w rezultacie generalny reakcyjny ruch, po którym nastąpi zniszczenie chrześcijaństwa oraz ateizmu, obydwu zwyciężonych oraz zniszczonych w tym samym czasie."



Zauważmy, że ten plan zaczyna nam się już zakreślać (Syria, Iran, muzułmańscy imigranci - naprawdę myślicie że politycy działający w interesie społeczeństw europejskich byliby na tyle głupi, żeby dopuszczać do tego co się teraz dzieje? Nie, jednak to banda masonów, okultystów, sekciarzy i cwaniaczków, którzy za hajs sprzedaliby pewnie nawet własne matki i nie zależy im na ludziach).

Nie łudźmy się. Obecny kryzys światowy, wywołany zgodnie z planem III Wojny Światowej przez władze niemal wszystkich władców świata, prowadzi nas wprost do najstraszliwszej katastrofy w dziejach istnienia ludzkości! Media pod nadzorem wtajemniczonych zgodnie milczą oferując nam nigdy nie osiągane poprawy stanu naszych warunków życia czyli zupełną iluzję.

Żyjemy w masowej hipnozie, ludzie uważają za prawdę to co powiedzą media! Zdajmy sobie z tego sprawę.

Po artykuł, którym się posiłkowałem odsyłam do google: plan trzech wojen.

Chętnie porozmawiam na ten i podobne tematy z ludźmi, którzy interesują się sytuacją na świecie.

Chcę dodać jeszcze jedno. Zawsze gdy pada hasło 'masoneria' lub jemu podobne, atmosfera robi się dziwna i napięta, jakby nie wypadało o tych rzeczach mówić, a trzeba powiedzieć jasno: masoneria istniała i istnieje, jest zarejestrowana w sądzie. Ci ludzie działają, spotykają się i nie jest to klub brydżowy. Poza tym istnieje cała masa innych tajnych stowarzyszeń i zazwyczaj są to nieźli odpałowcy - wliczając satanistów, magów, teurgów, przeróżnych ezoteryków i innych. Jeśli kogoś tutaj to interesuje to chętnie porozmawiam, powiem co wiem i co myślę na dany temat.

Pozdrawiam.
Oficer SS w kościele
Adi.G. • 2013-12-06, 18:40
Przychodzi oficer SS do kościoła

Ksiądz do niego:
-Co pana sprowadza do tego miejsca oficerze, przyszedł się pan pomodlić?

Oficer do księdza:
- W pewnym sensie tak, ja w sprawie Jezusa

Ksiądz:
-Ah tak może w czymś mogę pomóc?

Oficer:
- Owszem szukam tych którzy go zabili :F

Zasłyszane z jakiegoś filmu który oglądałem
Przeklęty samochód
BongMan • 2013-10-13, 17:01
Było o przeklętym pierścieniu i tak mi się przypomniało o przeklętym aucie.



Było to luksusowe auto. Spowodowało jednak śmierć mnóstwa ludzi, zanim los w końcu policzył się i z nim. Jasnoczerwony sześcioosobowy kabriolet miał niespełna 320 km przebiegu, kiedy dwie osoby z cesarskiej rodziny zawiózł na spotkanie ze śmiercią. Właściwie został on skonstruowany specjalnie dla tej pary z okazji wizyty w małej bośniackiej miejscowości Sarajewo. Zdarzenie to miało miejsce 28 czerwca 1914 roku. Sytuacja polityczna w Europie w każdej chwili groziła wybuchem wojny. Brakowało tylko iskry. Arcyksiążę Ferdynand i jego żona księżna Hohenburg wsiedli do wspaniałego pojazdu, żeby przejechać ulicami Sarajewa. Nigdy nie dowiedziano się, dlaczego nie kazali zawrócić szoferowi po tym, jak rzucono bombę na ich samochód. Bomba odbiła się od drzwi i potoczyła na ulicę. Wybuch zranił cztery osoby z orszaku jadące konno za samochodem. Upewniwszy się, że ranni otrzymują pomoc, książę z małżonką pojechali dalej.

Nastąpiło drugie nie wyjaśnione zdarzenie. Szofer, który doskonale znał Sarajewo, pomylił drogę i wjechał w ślepą uliczkę. Z bramy w zaułku wyskoczył młody człowiek i wymac🤬jąc pistoletem rzucił się na maskę samochodu, strzelając raz po raz do arcyksięcia i księżnej, którzy zginęli, nim osłupiali strażnicy zdążyli powalić zamachowca na ziemię.

Zamach na parę księżęcą był zapłonem I wojny światowej, którą przypłaciło życiem dwadzieścia milionów ludzi. Po zamachu fatalny czerwony samochód nadal sprowadzał śmierć na tych, którzy do niego wsiedli. W tydzień po wybuchu wojny wybitny dowódca piątego korpusu armii austriackiej generał Potiorek zajął dom gubernatora w Sarajewie; przypadł mu w udziale także czerwony samochód arcy księcia. Nie czekał długo na efekty. Dwadzieścia jeden dni później poniósł klęskę pod Valievo, utracił dowództwo i został odesłany do Wiednia. Wkrótce stał się zrujnowanym wariatem i zmarł w przytułku.

Czerwony samochód przeszedł w ręce innego Austriaka, byłego podwładnego generała Potiorka. Kapitan wkrótce spotkał się ze swoim fatum. Jadąc z dużą prędkością przejechał i zabił dwóch chorwackich chłopów, wpadł na drzewo i kiedy przybyła pomoc, już nie żył. Był właścicicielem samochodu przez dziewięć dni.

Po zakończeniu wojny właścicielem samochodu został nowo mianowany gubernator Jugosławii. Doprowadził on wóz do świetnego stanu, lecz miał cztery wypadki w ciągu czterech miesięcy i w ostatnim z nich stracił rękę. Rozkazał więc zniszczyć samochód; jego reputacja była tak zła, że wydawało się, iż nikt nie będzie chciał nim jeździć. Jednak pojawił się nabywca, doktor Srkis, który śmiał się z przekleństwa. Kupił samochód prawie za bezcen. Ponieważ nie mógł znaleźć szofera, postanowił prowadzić auto osobiście. Cieszył się swoim nabytkiem przez sześć miesięcy i coraz bardziej utwierdzał się w przekonaniu, że przekleństwo ciążące na samochodzie było wytworem ludzkiej wyobraźni. Pewnego ranka samochód znaleziono przy drodze; leżał na dachu, a ciało doktora wyrzucone na zewnątrz było zmasakrowane przez przewracający się pojazd. Wdowie po doktorze udało się sprzedać samochód bogatemu jubilerowi. Używał auta przez rok, a później popełnił samobójstwo. Następnym właścicielem był znowu lekarz. Wkrótce jednak opuścili go pacjenci z obawy przed fatalnym samochodem. Odprzedał go więc szwajcarskiemu kierowcy wyścigowemu, który wy startował nim w wyścigu w Dolomitach, podczas którego samochód wpadł na kamienny mur i kierowca zginął.

Czerwone auto wróciło do Sarajewa. Nabył je zamożny rolnik, który dał samochód do naprawy i jeździł nim bezpiecznie przez kilka miesięcy. Pewnego dnia samochód stanął na szosie, więc rolnik przywiązał go do furmanki, żeby przyholować do miasta. Ledwo ruszyli, silnik zapalił, samochód odtrącił wóz i konie, przejechał właściciela i stoczył się do rowu na zakręcie. Zniszczony czerwony pojazd kupił Tiber Hirszfeld, mechanik, który naprawił go i pomalował na niebiesko. Nie znajdując nabywcy jeździł nim sam. Pewnego dnia wiózł sześcioro przyjaciół na wesele. Kiedy z dużą prędkością wyprzedzał inny samochód, uderzył w drzewo; Hirszfeld i czterej pasażerowie zginęli w wypadku. Samochód odnowiono z funduszy rządowych i odesłano do muzeum.

Zabił szesnaście osób. Przyczynił się do wybuchu krwawej wojny. Zniszczyła go dopiero następna wojna - dokonała tego aliancka bomba zrzucona na budynek muzeum, w którym stał.

Ze starej, dobrej strony: paranormalium.pl/przeklety-samochod,80,22,artykul.html
Szalony Jack
Cwieku • 2013-10-03, 9:15
Tekst jest dość długi, ale polecam przeczytać, bo jest Polski wątek i nabijanie się z niemców

Włochy, wioska Piegoletti, październik 1943 roku.

Stary Giuseppe wiele już widział w swoim życiu, ale czegoś takiego jeszcze nie. Główną ulicą niewielkiej wioski szło kilkudziesięciu Niemców w brudnych, poszarpanych mundurach, uginając się pod ciężarem taśm z nabojami, karabinów i plecaków. Najbardziej stękali z wysiłku i najwolniej powłóczyli nogami ci, którym przypadło dźwiganie rozłożonego na części moździerza. Jeden z nich, czerwony na twarzy z wysiłku niósł podstawę, inny taszczył na plecach lufę, a jeszcze inny stojak. Pozostali z równie wielkim trudem nieśli pociski – każdy po kilka. Ci dodatkowo musieli bardzo uważać, by żaden z nich nie spadł na ziemię.
Za nimi kilku Niemców ciągnęło dwukołowy wózek, na którym leżało kilku zakrwawionych nieszczęśników.
Ten niezwykły pochód zamykało dwóch ludzi. Jednym z nich był brytyjski kapral ze stenem w ręku uważnie obserwujący jeńców.
Stary Giuseppe spojrzał na drugiego. Szedł z wysoko podniesioną głową,stawiając kroki jak na paradzie. Na jego ramieniu spoczywał ogromny łuk, którego koniec niemal dotykał ziemi, a na plecach kołysał się kołczan ze strzałami. W ręku trzymał miecz.
A co to, u diabła, za cudak?


Jeśli ktoś wybiera się z nożem na strzelaninę to nazywamy go idiotą. W takim razie jak nazwać kogoś, kto w 1939 roku wyruszył na wojnę z Niemcami uzbrojony w miecz i łuk, a na dodatek idąc do walki przygrywał sobie na dudach dla dodania animuszu?
Mało tego, że wyruszył – nasiekł Niemców jak Wołodyjowski Szwedów, kilkudziesięciu schwytał żywcem, zdobył niezliczone punkty oporu, a na koniec zwiał z obozu koncentracyjnego…
O takich ludziach jak John Malcolm Thorpe Fleming Churchill (zbieżność nazwisk ze słynnym premierem przypadkowa) mówi się, że ich życiorys mógłby stać się scenariuszem filmu sensacyjnego. Chociaż w jego przypadku tych sensacji wystarczyłoby nawet na serial.
Urodził się w hrabstwie Surrey (inne źródła podają, że w Hong Kongu) we wrześniu 1906 roku w zamożnej rodzinie. Po ukończeniu King William’s College na wyspie Man wstąpił do Królewskiej Akademii Wojskowej w Sandhurst. Wraz z patentem oficerskim otrzymał w 1926 roku przydział do Pułku Manchesterskiego i rozpoczął służbę w Birmie.
Już od najmłodszych lat był niespokojnym duchem. Wszelkie przeciwności losu traktował jako wyzwanie i postępował zgodnie z zasadą „Im gorzej, tym lepiej.”. Skierowany na kurs łącznościowców do Poona w Indiach nie wyruszył jak jego koledzy w drogę statkiem i koleją, lecz wyciągnął z szopy swój sfatygowany motocykl i przytroczywszy do niego zapasowe zbiorniki paliwa pomknął do celu bezdrożami. Należy tu wspomnieć, że Rangoon od Poony dzieli bagatela jakieś cztery tysiące kilometrów…
W 1932 wrócił do Wielkiej Brytanii, a cztery lata później zwolnił się z wojska. Został redaktorem angielskojęzycznej gazety w Nairobi w Kenii. Oprócz tego pracował jako model w reklamach oraz statysta podczas kręcenia filmów.
Bardzo zainteresował się łucznictwem oraz grą na dudach (mimo, że nie był Szkotem, lecz czystej krwi Anglikiem). W obu dziedzinach doszedł do mistrzostwa. W 1938 roku zajął drugie miejsce w zawodach dudziarskich w Aldershot (był jedynym Anglikiem wśród uczestników), a rok później reprezentował Wielką Brytanię w międzynarodowym konkursie łuczniczym w Oslo.
Kiedy hitlerowskie Niemcy napadły na Polskę Churchill natychmiast zgłosił się do ponownej służby w Pułku Manchesterskim, który w ramach Brytyjskiego Korpusu Ekspedycyjnego jeszcze we wrześniu 1939 roku został wysłany do Francji.

Podczas kiedy polska armia wykrwawiała się podczas kampanii wrześniowej, hitlerowskie zagony pancerne wdzierały się wgłąb naszego terytorium, a Luftwaffe rządziła na polskim niebie bezkarnie masakrując cywilów, na zachodzie trwała tragikomiczna „dziwna wojna”. Francuzi i Niemcy zajmujący pozycje na liniach Maginota i Zygfryda częstowali się nawzajem papierosami, obrzucali ulotkami propagandowymi, a nawet… uprawiali grządki z warzywami.
Brytyjczycy i Francuzi mogli spokojnie wkroczyć od zachodu na terytorium Niemiec – dysponowali 110 dywizjami wobec 23 niemieckich. No, ale przecież nikt nie chciał umierać za jakiś tam Gdańsk…


Ta żenująca sytuacja napawała Johna Churchilla obrzydzeniem. Chciał walczyć, a nie brać udział w jakiejś żałosnej tragifarsie. Kiedy Związek Radziecki rozpoczął wojnę z Finlandią zgłosił się na ochotnika do wyjazdu na front, by pomóc Finom w starciu z sowieckim niedźwiedziem. Zanim jednak do niego doszło, wojna się skończyła.
Niemcy dobrze wykorzystali francusko-brytyjską indolencję na froncie zachodnim. Rozprawiwszy się z Polską w maju 1940 roku zaatakowali Holandię i Belgię, obeszli umocnienia Linii Maginota od północy i uderzyli na Francuzów i Brytyjczyków.
Ci ostatni zaczęli w panice ewakuować się z Dunkierki na Wyspy. John Churchill w tym czasie był zastępcą dowódcy jednej z kompanii drugiego batalionu Pułku Manchesterskiego. Wybrał z niej kilkunastu żołnierzy, równie niepokornych jak on i sformował z nich coś w rodzaju niezależnego oddziału sił specjalnych. Razem z nimi przeprowadził serię śmiałych ataków na nacierające oddziały niemieckie.
Do walki szedł uzbrojony w długi angielski łuk oraz szkocki miecz claybeg o szerokim ostrzu. Na pytanie jednego z przełożonych dlaczego nosi przy sobie tak archaiczną broń odpowiedział „Sir, uważam, że każdy oficer, który rusza do akcji bez miecza jest niekompletnie uzbrojony!”.
Jest piękny majowy dzień 1940 roku. Do francuskiej wioski L’Epinette zbliża się oddział niemiecki. Kilku żołnierzy podbiega do ściany stodoły położonej na skraju wioski i przywiera do niej. Po chwili ich dowódca ostrożnie wychyla głowę zza rogu i uważnie rozgląda się dookoła. Cisza. Widać Anglicy porzucili w popłochu swoje pozycje i podążyli ku wybrzeżu. Feldwebel wychodzi zza stodoły, zdejmuje hełm, ociera dłonią spocone czoło i daje znak swoim żołnierzom, że mogą przestać się kryć. Nie ma się czego bać. Ci wychodzą zza stodoły.
Nagle rozlega się krótki, cichy świst. Pierzasta strzała wbija się głęboko w pierś feldwebla, który pada jak rażony gromem. Serie z ręcznych karabinów maszynowych zabijają pozostałych Niemców.

John Churchill został pierwszym żołnierzem II Wojny Światowej, który zabił wroga z łuku.

Za swoje dokonania pod Dunkierką otrzymał Military Cross oraz dorobił się przezwisk „Mad Jack” oraz „Fighting Jack”. Ta pierwsza przyjęła się znacznie lepiej i odtąd John Churchill stał się znany jako Szalony Jack.
Po powrocie na Wyspy wstąpił do nowoutworzonej jednostki – 2 Batalionu Komandosów i ruszył na szkolenie do Szkocji.
To było to, czego szukał – survival w lesie, przeprawy przez rwące rzeki, długie marsze po szkockich górach, nauka posługiwania się różnymi rodzajami broni, walka wręcz, sztuka cichego zabijania. Czuł się wśród komandosów jak ryba w wodzie. Był stworzony do tej roboty.
Jego koledzy byli mniej zadowoleni – nie dość, że ciągle ich popędzał i łajał za najmniejsze błędy to jeszcze miał zwyczaj grać nocami na dudach…
W Szkocji Churchill poznał swoją przyszłą żonę – Rosamundę Denny, córkę bogatego właściciela stoczni. Wzięli ślub w Dumbartonie wiosną 1941 roku.


Szkolenie w Inveraray w Szkocji. John „Mad Jack” Churchill (drugi z prawej) prowadzi komandosów do ataku z mieczem w garści.

Szkolenie wkrótce się skończyło. Chrztem bojowym Batalionu Komandosów miała stać się operacja „Archery”, której celem było zniszczenie niemieckich fabryk na norweskiej wyspie Vagsoy. Churchill, dowodzący dwoma kompaniami otrzymał zadanie opanowania stanowisk artylerii nadbrzeżnej na sąsiedniej wyspie Maloy.
Kiedy barki desantowe zmierzały w kierunku wyspy Churchill postanowił zagrzać swoich ludzi do walki grając na dudach „Marsz Klanu Cameron”.
Przypuszczam jednak, że skutek był raczej odwrotny do zamierzonego…
W momencie, kiedy barka dotarła do plaży i rampa opadła na piasek odłożył dudy, chwycił miecz i pierwszy rzucił się do walki.
Niemców szybko wystrzelano i wysieczono. Do niewoli trafiło zaledwie kilku żołnierzy i dwie norweskie prostytutki. Działa baterii nadbrzeżnej wysadzono w powietrze.
Krótko po zajęciu Maloy Szalony Jack wysłał do sztabu lakoniczny telegram: „Wyspa zajęta, straty małe, demolka trwa. Churchill”.
Rajd na Vagsoy utwierdził Hitlera w przekonaniu, że Brytyjczycy zamierzają uderzyć na Skandynawię i spowodował przesunięcie ponad 30 tysięcy żołnierzy do Norwegii.
Szalony Jack zarobił za tę akcję kolejny Military Cross i… ranę na czole od kawałka metalu wyrzuconego w powietrze eksplozją ładunku podłożonego przez komandosów.
Będzie się później tą raną chwalił do końca życia i wykorzystywał jako pretekst do opowiadania o swoich wojennych przeżyciach.
Jesienią 1943 roku komandosi zostali przerzuceni w rejon Morza Śródziemnego, gdzie wraz z amerykańskimi rangersami wzięli udział w lądowaniu pod Salerno. Ich zadaniem było wyeliminowanie punktu obserwacyjnego w pobliżu miasta Marina skąd Niemcy mogli kierować ogniem artylerii, by zniszczyć główne siły alianckie lądujące w Zatoce Salerno.
Zmagania były krwawe i trudne. Komandosi i rangersi utknęli w walce pozycyjnej, do której nie byli przyzwyczajeni. Impas przełamał Szalony Jack, który poprowadził swoich ludzi do dramatycznego natarcia.
Otóż pewnej nocy podzielił swoich ludzi na sześć kolumn i nakreślił plan ataku na niemieckie pozycje w okolicy miasta Piegoletti. Teren porastały gęste krzaki, więc bezszelestne podkradnięcie się do nieprzyjaciela nie wchodziło w grę. Zamiast tego Churchill nakazał swoim ludziom nacierać wprost, krzycząc co sił w płucach „Commando!”. Okrzyki, które jak się Niemcom zdawało, dochodziły z każdej strony zdezorientowały ich i komandosi opanowali cele przy minimalnym oporze obrońców.
Szalonego Jacka jednak z nimi nie było. W towarzystwie kaprala Ruffella przeniknął do miasteczka, by oczyścić je z Niemców. We dwójkę. Mając do dyspozycji rewolwer, pistolet maszynowy, no i swój szkocki miecz.
Na pierwszy niemiecki posterunek natknęli się tuż za pierwszymi zabudowaniami. Ognik papierosa doskonale widoczny podczas bezksiężycowej nocy zdradził wartownika, który poczuł na szyi chłodne ostrze miecza, a pod łopatką lufę rewolweru. Bez szemrania dał się rozbroić i wziąć do niewoli. Używając go jako żywej tarczy Churchill i Ruffell w ciągu godziny zlikwidowali wszystkie niemieckie posterunki w Piegoletti, w tym obsługę moździerza. Niemcy widząc swoich kumpli z rękami uniesionymi w górę, kaprala Ruffela gotowego ich rozwalić serią ze stena oraz przede wszystkim Szalonego Jacka wymac🤬jącego mieczem i rewolwerem nie stawiali oporu.

Po wojnie John Churchill stwierdził nie bez racji, że „Na Niemca wystarczy głośno wrzasnąć i sprawić, by miał poczucie, że ma do czynienia z kimś starszym stopniem. Wtedy trzaśnie obcasami, krzyknie „Jawohl!” i zrobi wszystko co mu się każe.”.

Churchill i Ruffell wymontowali zamki z niemieckich karabinów i kazali Niemcom dźwigać uzbrojenie i amunicję. Objuczeni ciężkimi przedmiotami Niemcy podczas przemarszu nawet nie myśleli o ucieczce. Pięciu rannych ułożono na dwukołowym wózku.
Po walkach we Włoszech 2 Batalion Komandosów został przetransportowany na wybrzeże Dalmacji, gdzie mieli wspierać jugosłowiańską partyzantkę Josipa Broz Tito. Szalony Jack objął dowództwo Batalionu i razem z około tysiącem jugosłowiańskich partyzantów zainstalował się na wolnej od Niemców wyspie Vis. Stamtąd, przy współudziale Royal Navy jego komandosi zamienili się czasowo w piechotę morską. Przyczajeni na pokładach okrętów Royal Navy dokonywali abordażów na każdy statek zbliżający się do jugosłowiańskiego wybrzeża, wobec którego istniało podejrzenie, że przewozi zaopatrzenie dla Niemców.

Wysyłał także swoich ludzi do ataków dywersyjnych na sąsiednie, zajęte przez Niemców wyspy. Jeden z jego podwładnych, porucznik Barton dowiedział się, że dowódcą niemieckiego garnizonu na wyspie Brac jest jakiś sukinsyn, który mocno daje się we znaki ludności cywilnej. Barton przebrał się za jugosłowiańskiego pastucha, ukrył stena w koszu drewna, który załadował na osła, wszedł do niemieckiego garnizonu, zlikwidował zbrodniarza, po czym bez problemów wrócił na wyspę Vis.

Dowództwo zaplanowało generalny atak na wyspę Brac. Zadanie było niezwykle trudne. Kluczową sprawą było uchwycenie trzech silnie ufortyfikowanych wzgórz, których zbocza poprzecinane były zasiekami i pokryte polami minowymi. Mogły się one nawzajem wspierać ogniem, a na dodatek wezwać na pomoc artylerię.
Szalony Jack poprowadził nocny atak na jedno z tych wzgórz nazwane Point 622. Oczywiście poprowadził go uzbrojony w nieodłączny miecz, łuk i grając na dudach.
Walka była niezwykle ciężka. Churchill w końcu zdobył wzgórze, ale okupił to straszliwymi stratami w ludziach. Na szczyt dotarł jedynie on i sześciu komandosów, z których dwóch było ciężko rannych. Po chwili niemiecki pocisk moździerzowy zabił trzech z nich i ranił pozostałych.
Najlżej ranny Szalony Jack w tej beznadziejnej sytuacji i w obliczu niemieckiego kontrnatarcia… chwycił dudy i zaczął grać szkocką pieśń „Will ye no come back again?” (opowiada o szkockim bohaterze narodowym Bonnie Prince Charlie, który był… pół-Polakiem, prawnukiem naszego króla Jana III Sobieskiego).
Dowódcą niemieckiego oddziału, który wziął do niewoli Szalonego Jacka był kapitan Thuener, który postanowił zignorować rozkaz Hitlera nakazujący bezwzględną likwidację wszystkich wziętych do niewoli komandosów.
„Ja jestem żołnierzem i pan jest żołnierzem. Nie oddam pana w ręce tych bydlaków” – powiedział Churchillowi zapewne mając na myśli funkcjonariuszy Gestapo.
Po wojnie Szalony Jack miał okazję ponownie spotkać Thuenera i podziękować mu za jego rycerskość.
Przewieziono go do Sarajewa, skąd został przetransportowany samolotem do Berlina. Zapewne Niemców zainteresowało jego nazwisko i chcieli sprawdzić, czy naprawdę nie łączą go żadne więzy rodzinne z brytyjskim premierem.
Wychodząc z maszyny na lotnisku Tempelhof Churchill niepostrzeżenie zapalił małą świeczkę i postawił w pobliżu zmiętych papierów. Kiedy z samolotu zaczęły się wydobywać kłęby dymu wyjaśnił wściekłemu pilotowi, że to jego wina, ponieważ w czasie lotu palił papierosa i czytał gazetę.
Po krótkim pobycie w więzieniu Szalony Jack został wysłany do obozu koncentracyjnego w Sachsenhausen. Był to pod wieloma względami jeden z najgorszych obozów śmierci.
Sachsenhausen miał być w założeniach obozem wzorowym – to tam szkolili się komendanci i nadzorcy, którzy potem trafiali do innych kacetów. Tam także testowano najbardziej wydajne metody mordowania więźniów.
Dla Johna Churchilla ta mordownia była po prostu jeszcze jednym wyzwaniem. W sierpniu 1944 roku wraz z pilotem RAF-u wydostał się z obozu kanałem ściekowym. Podążyli w kierunku wybrzeża Bałtyku, jednak zostali schwytani w okolicach Rostocku i wysłani do obozu Niededorf w Austrii strzeżonego przez SS.
Wojna zbliżała się ku końcowi i więźniowie obozu w Niederdorf zaczęli obawiać się, że tuż przed wycofaniem SS-mani ich zlikwidują. Udało im się skontaktować z kapitanem Wehrmachtu Wichardem von Alvensleben, który rozkazał swoim żołnierzom otoczyć obóz. Wobec takiej przewagi liczebnej SS-mani wycofali się nie czyniąc krzywdy jeńcom, którzy wkrótce odzyskali wolność.
John Churchill ruszył pieszo na południe. Ósmego dnia wędrówki natknął się na amerykańską kolumnę pancerną.
Wrócił na Wyspy nieco sfrustrowany. Wojna w Europie już się skończyła, a on nie wziął udziału w jej ostatnim okresie. Pocieszył się myślą, że na Dalekim Wschodzie ciągle trwają walki z Japończykami i poprosił o ponowne skierowanie do Birmy.
Kiedy dotarł do Indii dowiedział się, że Amerykanie zrzucili bomby atomowe na Hiroszimę i Nagasaki. Zdenerwowany krzyknął „Gdyby nie ci cholerni Jankesi to moglibyśmy powalczyć jeszcze z 10 lat!”.
Rok później przeniósł się do szkockiego pułku Seaforth Highlanders i przeszedł szkolenie spadochronowe.
Wystąpił także w amerykańskim filmie „Ivanhoe”. Zagrał jednego z łuczników strzelających z murów zamku Warwick.
Dwa lata później trafił do Palestyny jako zastępca dowódcy batalionu lekkiej piechoty. Był to bardzo niespokojny czas na Bliskim Wschodzie. Właśnie wygasał Brytyjski Mandat Palestyny, a starcia między licznie napływającymi Ż🤬dami, a lokalną ludnością arabską przeradzały się w regularną wojnę domową. A Szalony Jack po raz kolejny poczuł się jak ryba w wodzie.
Któregoś dnia w maju 1948 roku ż🤬dowski transport medyczny dostał się w arabską pułapkę na jednej z wąskich uliczek Jerozolimy, niedaleko kwatery głównej Brytyjczyków. Szalony Jack popędził na odsiecz kilkoma transporterami opancerzonymi. Potem koordynował ewakuację ż🤬dowskiego szpitala.
Kilka późniejszych lat spędził w Australii, gdzie pracował jako instruktor wojskowy. Odkrył tam swoją kolejną pasję (po grze na dudach, szlachtowaniu wrogów mieczem i szpikowaniu ich strzałami z łuku), czyli surfing. Zaprojektował nawet własny model deski.
Zwolnił się z armii w 1959 roku.


Podpułkownik John „Mad Jack” Churchill.

Jego ekscentryczny charakter dawał o sobie znać nawet na emeryturze. Wracając codziennie z pracy do domu podmiejskim pociągiem miał zwyczaj wyrzucać w pewnym momencie teczkę przez okno. Dopiero po pewnym czasie wyjaśnił zdumionym pasażerom i konduktorowi, że rzuca ją do własnego ogródka, by nie musieć jej dźwigać ze stacji.
Podpułkownik John „Mad Jack” Churchill, człowiek, który przeszedł II Wojnę Światową z mieczem i łukiem w garści i prowadził swoich ludzi do ataku grając na dudach zmarł w Surrey 8 marca 1996 roku.

*Tekst nie jest mój! Źródło
Upamiętnienie desantu w Normandii.
Konto usunięte • 2013-09-27, 17:57
Dwaj brytyjscy artyści Jamie Wardley i Andy Moss wybrali się na plażę w Normandii wraz z ekipą wolontariuszy uzbrojonych w szablony sylwetek martwych żołnierzy. Wykonali ponad 9000 "odbitek" upamiętniających żołnierzy poległych w czasie "D-day".

Nie powiem, robi wrażenie.
Reszta fotek w komentarzu lub jak kto woli w źródle.
źródło: dailymail.co.uk/news/article-2429903/Peace-Day-Reminder-millions-lives...
Takie tam fotki
Konto usunięte • 2013-08-02, 20:51

Reszta ciekawostek w komentarzu



Proszę modów o edycję bo coś zawiecha na sadolu jest