Główna Poczekalnia Dodaj Obrazki Dowcipy Soft Szukaj Ranking
Zarejestruj się Zaloguj się
 

#morderca

WAMPIR Z WARSZAWY
JoSeed • 2025-07-10, 21:56
Warszawa w latach powojennych nie była przyjaznym miejscem. Jej lewobrzeżna część leżała w gruzach. Hitlerowcy dopilnowali, by na Żoliborzu, w Śródmieściu czy na Woli nie został kamień na kamieniu. Większość budynków zrównali z ziemią.
Nad ruinami jeszcze przez wiele lat unosił się smród spalenizny i trupi odór. W upalne dni wiatr wzbijał tumany ceglanego pyłu, które podczas deszczów zmieniały się w rzeki błota. Nie było kanalizacji, ani dostępu do czystej, bieżącej wody do picia.
Nieco lepiej sytuacja miała się na prawym brzegu Wisły. Powstanie na Pradze skończyło się szybko, toteż dzielnica, przynajmniej częściowo, ocalała z pożogi. To tu powstawały pierwsze urzędy, zarówno te miejskie, jak i państwowe. W podwórkach praskich kamienic i na ulicach kwitło powojenne życie.

Powojenna Warszawa była miastem wyjątkowo niebezpiecznym. Trwało w niej polowanie na żołnierzy AK, których nowa władza uznawała za zdrajców. Wśród cywilnych mieszkańców pełno było straumatyzowanych wojną mężczyzn, którzy nie wiedzieli, co ze sobą zrobić w czasie pokoju.
Te zagubione dusze łączyły się w bandy trudniące się napadaniem na przechodniów. Podnoszące się z wojennego koszmaru ulice przeważnie nie są dostatecznie oświetlone, co stwarzało idealne warunki dla kradzieży i rozbojów.
Przestępstwa były na porządku dziennym, a złoczyńców nie miał kto ścigać. Milicja Obywatelska była w powijakach. Brakowało jej sprzętu i odpowiedniej infrastruktury. Ludzie, którzy zgłaszali się do służby, sami nierzadko mieli już na koncie jakiś konflikt z prawem. Ich motywacja pozostawiała wiele do życzenia.

W takich warunkach kwitła przestępcza działalność wyjątkowo niebezpiecznego osobnika.

TADEUSZ OŁDAK.
Urodził się 22.07.1925 roku w powiecie radzymińskim. Kolejne klasy szkoły podstawowej powtarzał po 2-3 razy, edukację skończył na klasie IV.
Ojciec alkoholik, stosujący przemoc wobec bliskich. Tadeusz przyznał, że przygody z kobietami rozpoczął w 16 roku życia, głównie były to prostytutki. Na alkohol i rozrywki potrzebne były pieniądze więc kradł, co popadło.
W 1946 roku w czasie jazdy tramwajem, na stopniach pojazdu, mocno pijany Ołdak uderzył w słup mijany przez tramwaj. Upadł tak nieszczęśliwie, że koło pojazdu obcięło mu dwa palce u lewej ręki.
W 1948 roku rozpoczął pracę w firmie budowlanej oraz ożenił się. z Zofią. Jednak wkrótce w związku coś się zaczęło psuć.
Jak zeznawał później w czasie rozprawy:
- Podobała mi się. Lepiej nie mogłem dostać. Urodziła mi dziecko. Szybko jednak przestała mi odpowiadać fizycznie. Spotykałem się znów z prostytutkami. Ona chyba o tym wiedziała, bo zaraziłem ją syfilisem... Dużo wtedy piłem.

Wśród sąsiadów Tadeusz uchodził za człowieka spokojnego, nieco zgorzkniałego. On sam zaś uważał się za kogoś bardzo ważnego, szczególnego wybrańca, który będzie sprawował władzę nad losem innych ludzi, zwłaszcza kobiet.
Stąd może strój, który zawsze nosił w czasie ataków - zawsze był ubrany w wojskową bluzę polową oraz zniszczoną pelerynę. Na głowie nosił rogatywkę z orzełkiem. Przy spodniach pas z charakterystyczną klamrą z napisem Gott mit uns...
Ubranie zostało mu z pracy - 2 miesiące pracował jako strażnik w obozie pracy na Służewcu.


Jest to jedyne zdjęcie, jakie znalazłam - wycinek ze zdjęcia ślubnego.

MORDERSTWA

WALERIA Ł. (40 lat)
Kobieta nie miała łatwego życia. Była wdową i matką dwójki dzieci. Rozpaczliwie starała się zapewnić byt rodzinie, najmowała się więc do rozmaitych prac dorywczych. W godzinach wieczornych dorabiała jako praczka w prywatnych mieszkaniach.
6 kwietnia 1950 roku skończyła pracę późnym wieczorem. Chciała jak najszybciej wrócić do domu, do dzieci. Musiała w tym celu pokonać pogrążoną w ciemnościach ulicę Podskarbińską. Waleria nie lubiła tej trasy. Zebrała się jednak w sobie i ruszyła szybkim krokiem, myśląc o tym, że za chwilę będzie już bezpieczna.
Zwłoki znaleziono następnego dnia, rano. Na kompletnie zmasakrowanej twarzy widoczne były ślady obuwia. Na szyi liczne zadrapania i sińce. Odzież podarta. Ciało było obnażone, pokryte krwią. Pod pośladkami leżały kamienie - celowo umieszczone przez sprawcę, do jednego z nich przylepione były włosy Walerii.
Niedaleko ciała znaleziono pas wojskowy z charakterystycznym napisem na klamrze... Należał do sprawcy.

W czasie już przesłuchań Ołdak zeznawał:
- Mocno się podniecałem widokiem kobiet, ale miałem trudność w nawiązywaniu kontaktu i to mnie złościło. Po zabójstwie wróciłem do domu, żona nie spała. Spytała mnie, czy nie spotkałem po drodze matki, bo niedawno wyszła od nich. Gdy to usłyszałem opadłem na łóżko i płakałem, darłem włosy z głowy i gryzłem palce do krwi. Pomyślałem bowiem, że kobieta, którą zatłukłem kamieniem i zgw🤬ciłem to mogła być moja matka...

IRENA L. (24 lata) - ofiara przeżyła.
Atak miał miejsce 6.05.1950 roku na ul. Żymierskiej.
Ołdak zaatakował znienacka, bił kobietę po twarzy tak długo, aż straciła przytomność. Zaciągnał ją na pobliskie pole, tam podarł odzież i zgw🤬cił.
Gdy Irena doszła do siebie, siadł obok niej i rozpoczął rozmowę - o swoim życiu, o ojcu i perwersyjnych zachciankach. Zmusił kobietę by szła w kierunku jeziorka Gocławskiego. Tam ponownie ją zaatakował, powalił na ziemię, gryzł, bił pięściami, ponownie zgw🤬cił. Wyciągnął z kieszeni kawałek linki i zaczął dusić kobietę. Nie udawało mu się więc podniósł się w poszukiwaniu kamienia. Ten moment wykorzystała Irena - ostatkiem sił rzuciła się w wodę i zanurkowała. Odpłynęła od brzegu ciągle słysząc groźby oprawcy. Nad ranem, naga, dotarła do komisariatu milicji. Opisała co jej się przydarzyło, a także wygląd napastnika i opowiedziane przez niego historie. Zwróciła milicjantom uwagę na brak palców u lewej dłoni...

MARIA W. (20 lat)
7.05.1950 rok. Ofiara była panną, pracowała w sklepie WSS na Woli. Po zamknięciu sklepu poszła do koleżanki, u której była do godz. 22.00, a następnie tramwajem linii „24” pojechała na Grochów. Gdy do rana następnego dnia nie wróciła do domu, zaniepokojona matka udała się na poszukiwania. Od ludzi, których napotkała, dowiedziała się o znalezieniu w pobliskich ogródkach zwłok kobiety. Tam też poszła i rozpoznała w zabitej córkę.
Maria była bita, kopana, aż do utraty przytomności, następnie kilkakrotnie zgw🤬cona i uduszona. Jej odzież sprawca zabrał ze sobą.
Ołdak zeznawał:
- Wracałem z żoną do domu, zachciało mi się jakiejś kobiety. Skłamałem żonie, że idę na zabawę, na Gocławek. Zauważyłem ją na Żymierskiego, nie mogłem popuścić. Udusiłem ją i zgw🤬ciłem. Ubranie zabarałem ze sobą i sprzedałem następnego dnia.

BARBARA F. (18 lat). - ofiara przeżyła.
12.05.1950 rok. Późny wieczór, Barbara szła od kolejki elektrycznej. Czuła, że ktoś za nią podąża. W pewnej chwili mężczyzna doskoczył do niej, chwycił za szyję i pociągnął w las. Tam zaczął ją dusić, dopóki nie straciła przytomności.
Po odzyskaniu świadomości stwierdziła, że napastnika już nie było. Zauważyła brak odzieży, teczki z książkami, zegarka i butów. Samodzielnie dotarła do domu.

MODUS OPERANDI
- ofiary wybierał przypadkiem, żadnej nie znał,
- napaści dokonywał późnym wieczorem i w nocy,
- teren działania: Grochów - Gocławek - Saska Kępa,
- sposób pozbawienia życia ofiar - duszenie rękoma (zadławienie), raz sznurem (zadzierzgnięcie), uderzanie kamieniami,
- cechy nekrofilne - 1 i 3 ofiarę zgw🤬cił po śmierci,
- prowizoryczne ukrycie zwłok,
- nieudaolne zacieranie śladów,
- stan upojenia alkoholowego w trakcie dokonywania zbrodni,
- "wojskowy" strój.


ŚLEDZTWO

Milicjanci skupili się na odnalezieniu wszystkich lokatorów baraków, które przed wojną stały przy Jeziorku Gocławskim. W ten sposób namierzyli 48 letniego Józefa Ołdaka - inwalidę bez nogi, który poruszał się na wózku inwalidzkim ( o nim opowiadał Tadeusz w czasie rozmowy z Ireną). Mężczyzna miał dwóch synów: Jerzego i Tadeusza.
Obu wezwano na przesłuchanie. Jako pierwszy na komisariacie stawił się Jerzy. Było oczywiste, że nie jest mordercą, gdyż u jego lewej dłoni nie brakowało palców. Zapytany o brata potwierdził, że Tadeusz pracuje jako funkcjonariusz więzienny i faktycznie, jego lewa dłoń jest okaleczona.
Tadeusz nie zgłosił się na wezwanie milicjantów. Zamiast tego zaszył się w kryjówce, do której jedzenie i ubranie przynosiły mu matka i żona.
Przez 28 dni morderca ukrywał się przed wymiarem sprawiedliwości. Milicji udało się zidentyfikować miejsce jego pobytu dzięki przechwyceniu listów, które wysyłał do żony. 10 czerwca został zatrzymany w miejscowości Tchórznica w domu jego kuzyna Jana B. Początkowo udawał, że nie wie, z jakiego powodu został aresztowany, jednak po pewnym czasie dał za wygraną i przyznał się.

W czasie przesłuchania Tadeusz Ołdak zachowywał się normalnie. Nie przejawiał żalu czy skruchy. Popełnione przestępstwa opisywał tak, jak gdyby chodziło o rzeczy zwykłe, codzienne. Mówił o nich, pozwalając sobie niejednokrotnie na uśmiechy i żarty z pewną dozą cynizmu. ..

PROCES I WYROK
Proces rozpoczął się 29 stycznia 1951 roku. Ołdak nie przyznawał się do popełnionych zbrodni, zasłaniał się niepamięcią, stanem upojenia w czasie zdarzeń oraz urazem głowy, którego doznał w przeszłości.
Na wniosek obrony sąd powołał biegłych psychiatrów. Wezwani do oceny jego stanu zdrowia biegli stwierdzili, że w czasie popełniania przestępstw Ołdak całkowicie kierował swym postępowaniem, ponadto, że przejawia cechy psychopatyczne. Motywy jego przestępstw miały charakter patologiczny - zbrodnie dokonane były zarówno w celu zaspokojenia popędu płciowego jak i z chęci rabunku. Jednocześnie biegły zaznaczył, że nie stwierdził u oskarżonego żadnych zboczeń seksualnych.

Wyrok ogłoszono 31.01.1951 roku. Wojskowy Sąd Rejonowy w Warszawie skazał go na karę śmierci. Ołdak zwrócił się do Prezydenta RP z prośbą o łaskę, jednak Prezydent decyzją z dnia 2 kwietnia 1951 r. odmówił zastosowania prawa łaski.
10 kwietnia 1951 roku o godzinie 20.20 Tadeusz Ołdak zawisł na szubienicy.

57-letni Tadeusz Duda podejrzany o zamordowanie dwóch "osób został odnaleziony. Mężczyzna nie żyje.

Został on odnaleziony w okolicach masywu góry Ostrej. Na widok policjantów miał się sam zastrzelić."

W piątek około 10:30 Tadeusz Duda pozbawił życia członków swojej najbliższej rodziny - zabił 26-letnią córkę i 31-letniego zięcia, którzy osierocili roczne dziecko. Chwilę wcześniej 57-latek poważnie ranił także swoją 73-letnią teściową. 

Po dokonaniu podwójnego zabójstwa uzbrojony mężczyzna zbiegł do pobliskiego lasu. W tym czasie zarządzono poszukiwania na ogromną skalę. W obławie trwającej łącznie ponad 100 godzin wykorzystywano śmigłowiec Black Hawk, drony z kamerami termowizyjnymi, quady i samochody. Zbiega tropiły specjalnie wyszkolone psy do nawęszania molekularnego. W akcję zaangażowano policjantów oddziałów prewencji i wydziałów kryminalnych z całej Polski. Ściągnięto zespoły kontrterrorystyczne, w tym jednostkę “BOA”, a także CBPŚ i straż graniczną. Od niedzieli wieczorem do akcji zaangażowano także wojskowego drona Bayraktar TB2.



ZABÓJCY Z AUGUSTOWA
JoSeed • 2025-06-29, 17:19
Pod koniec lat 60. i na początku lat 70. w Augustowie i okolicach znajdowano ciała martwych mężczyzn, w większości były to ciała wyławiane z rzeki Netty, jezior i kanałów. Przypadki te były traktowane jako nieszczęśliwe wypadki, sekcje zwłok ujawniały wyraźne ślady utonięć, a u denatów wykrywano duże stężenie alkoholu. Na ciałach nie było wyraźnych oznak pobicia, zwłaszcza że przeważnie były w stanie rozkładu. Przy ofiarach znajdowano również niewielkie kwoty pieniędzy czy zegarek, trudno było podejrzewać zabójstwa na tle rabunkowym...

Czas i działania milicji ujawniły, że za zabójstwami stała tzw. BANDA TROJANKI:
Wiesława Trojan, Alicja Czajewska, Jan Wołyniec oraz Jan Dąbrowski.


KIM BYLI SPRAWCY?


WIESŁAWA TROJAN

przyszła na świat w 1949 r. Jej matka Irena była uzależniona od alkoholu. Aby zdobyć niezbędną do życia używkę, trudniła się prostytucją. Oddawała się nawet za butelkę piwa. Mała Wiesia od najmłodszych lat nasiąkała patologią. Jako pierwszoklasistka zupełnie nie radziła sobie z nauką i musiała zostać przeniesiona do szkoły specjalnej.
Ojciec dziewczynki (funkcjonariusz milicji) próbował zapewnić jej lepszą. Rozwiódł się z Ireną i wyjechał do Łodzi, zabierając ze sobą córkę. Posłał dziecko do szkoły krawieckiej, żeby nauczyło się zawodu. Wiesława nie skorzystała jednak z tej szansy - w niewiele ponad rok później porzuciła edukację i wróciła do matki, do Augustowa.
Pierwszym partnerem kobiety był jej własny wujek - Jan Dąbrowski... Miała dwoje dzieci, ojcami był Dąbrowski (starsze) oraz Wołyniec (młodsze dziecko).





JAN DĄBROWSKI

urodził się w 1940 roku. Podstawówkę ukończył z trudem, potem pracował jako robotnik niewykwalifikowany. Z każdej pracy zwalniany był dyscyplinarnie z powodu nadużywania alkoholu. Miał żonę, nad którą regularnie się znęcał, i dwójkę dzieci. W przeszłości planował karierę wojskową, ale został wydalony z armii ze względu na tendencje sadystyczne. Przejawiał agresję wobec młodszych kolegów. Bił ich i poniżał, aż w końcu zaczęli go nazywać Czarnym Szatanem.
Dąbrowski dużo czasu spędzał z Trojanką. Ich głównym zajęciem było picie wódki, a w międzyczasie zdobywanie na nią funduszy. Pewnego dnia, kiedy pieniądze się już skończyły, doszedł do wniosku, że jedynym sposobem na kontynuowanie libacji będzie okradzenie kogoś bogatego...





ALICJA CZAJEWSKA
( z domu Maciejewska)
urodziła się w 1950 roku, zdążyła wyjść za mąż w wieku 20 lat, jednak porzuciła małżonka, wybierając rozrywkowy tryb życia. Twierdziła, że wychodząc za mąż... pomyliła się. Była przyjaciółką Wiesi, poznały się w zakładach tytoniowych, gdzie przez czas jakiś obie pracowały. Podobnie jak Wiesława, Alicja również się prostytuowała i lubiła wypić.





JAN WOŁYNIEC
urodzony w 1948 roku, człowiek z tzw. marginesu społecznego, wielokrotnie karany, brutalny.
Był robotnikiem budowlanym, który przybył do Augustowa za pracą. Młody człowiek miał skłonność do kieliszka i spędzał dużo czasu w barze “Gastronomicznym”. Wiesława Trojan zakochała się w uchodzącym za przystojnego blondynie i już po dwóch dniach znajomości zaproponowała mu wspólne mieszkanie. Mężczyzna znęcał się nad kochanką, ta była jednak wobec niego bezwzględnie lojalna.





JERZY BENICKI

urodził się w 1949 roku, większość życia spędził z Warszawie. Do Augustowa przyjechał, bowiem poznał pewną kobietę i chciał do niej dołączyć. Niestety kobieta zmarła. Po jej śmierci podejmował pracę, jednak szybko nawiązał znajomość z Dąbrowskim i Wołyńcem.
Dołączył do bandy w 1970 roku, w czasie, gdy szef Dąbrowski odbywał karę za znęcanie się nad żoną.


MORDOWNIA

Cały półświatek ówczesnego miasta spotykał się w barze o nazwie "Gastronomiczny". Jednak nikt nie używał jego prawowitej nazwy, dla każdego była to Mordownia. Nasi bohaterowie również spędzali tam czas, m.in. wyławiając potencjalne przyszłe ofiary...





SPOSÓB DZIAŁANIA GRUPY
Dziewczyny miały za zadanie zagadywać i zapraszać do swojego stolika albo przysiadać się do innych. Typowali mężczyzn, którzy mogli posiadać więcej gotówki. Pijani panowie w ich towarzystwie wychodzili z knajpy. W umówionym miejscu czekała męska część grupy Trojanki. Bili najczęściej pięściami, ile tylko mieli sił. Zdarzało się, że tłukli swoje ofiary cegłami, butelkami i tym, co mieli pod ręką.
Ofiarami bandy padali wszyscy, których dało się oskubać. Przekrój społeczny był bardzo szeroki – od bezrobotnych, robotników i alkoholików, przez rolników, urzędników, kacyków partyjnych. Pijani i pobici nie mieli żadnych szans na przeżycie, tym bardziej, że kilku denatów grupa wrzuciła zimą prosto w przerębel. Cynizm i bezwzględność przywódcy grupy objawiały się m.in. tym, że kazał pozostawiać część pieniędzy w kieszeniach ofiar, zegarek lub element biżuterii, aby nie zachodziło podejrzenie o napad rabunkowy.

OFIARY

Morderstwa miały miejsce na przestrzeni kliku lat - 1967 - 1972.

1. Aleksander Fortuniewicz 66l.
2. Bronisława Fortuniewicz 64l.
3. Wenancjusz Stankiewicz 36l.
4. Franciszek Kalinko 56l.
5. Ryszard Zawistowski 38l.
6. Jan Sadowski
7. Stefan Turowski 29l.
8. Leszek Pretko 23l.
9. Wiktor S.

UPADEK

Oprócz podobnych okoliczności śmierci wszystkie morderstwa miały jedną wspólną cechę: w ostatnich godzinach życia ofiary piły alkohol w miejscowym barze lub restauracji „Albatros”. Śledczy w wyniku swoich działań i narastającej presji społeczeństwa zaczęli się przyglądać 4-osobowej grupie stałych bywalców tych miejsc. Śledczy owr dwie kobiety i dwóch mężczyzn nazywali grupą Trojanki - od nazwiska jednej z pań.
Zazwyczaj grupa siedziała przy osobnym stoliku i między kolejnymi kieliszkami wódki uważnie obserwowali resztę gości...

Zatrzymano obie damy (maj 1973rok).
Tuż po zatrzymaniu, Trojan i Czajewska zeznawały tak, jak wcześniej ustaliły z resztą grupy.. Z czasem jednak pojawiła się u nich skr🤬a, a przede wszystkim strach. Ucieczki spod szubienicy poszukały w szczerych zeznaniach.

Głównym świadkiem okazała się pani Trojan. Przerażona wizją kary śmierci zdecydowała się współpracować z organami ścigania. Wkrótce za kratkami wylądowała również reszta bandy. Mężczyźni szli w zaparte, twierdząc, że są niewinni. Po długim i wyjątkowo trudnym śledztwie prokuratura w Białymstoku postawiła całej piątce zarzut zabójstwa 9 osób i usiłowania dalszych 9 zabójstw.
Podejrzewano, że grupa Trojanki, jak ją nazywano, mogła ponosić odpowiedzialność również za inne morderstwa w okolicy Augustowa, jednak w tych przypadkach nie udało się znaleźć wystarczających dowodów winy oskarżonych.

PROCES

Wszyscy podsądni zostali zbadani psychiatrycznie. Specjaliści wykryli u każdego cechy psychopatyczne. Jednak każdy członek bandy był w chwili popełniania przestępstwa poczytalny.

Fragmenty zeznań panów:

Nie wiem, dlaczego Czajewska i Trojan mnie obciążają. Uważam, że po prostu kogoś kryją- utrzymywał Benicki.

[...]Ja wódkę piję tylko czasem, przy okazji. Gdy ktoś mnie raz, drugi zaczepi, nic nie zrobię, dopiero za trzecim uderzę. Nie jestem skłonny do awantur- twierdził Wołyniec.

– O zabójstwach, które są mi obecnie zarzucane, nic nie wiedziałem, mimo że przez cały czas mieszkam w Augustowie. Uważam, że jestem człowiekiem spokojnym, chyba żeby ktoś mnie zaatakował. Oskarżona Trojan obciąża mnie dlatego, że kogoś kryje, ale kogo i dlaczego – nie wiem - przekonywał z kolei Dąbrowski

Sąd Wojewódzki w Suwałkach wyrokiem z dn, 8 czerwca 1978 roku skazał:
- 37 letniego Jana Dąbrowskiego - na karę śmierci i pozbawienie praw publicznych na zawsze
- 29 letniego Jana Wołyńca - na karę śmierci i pozbawienie praw publicznych na zawsze
Wskazał jako uzasadnienie na ich wysoce naganny tryb życia, brak stałej pracy, nadużywanie alkoholu, utrzymywanie kontaktów z prostytutkami. Podkreślał, że ich działanie charakteryzowała bezwględność i okrucieństwo, a życie ludzkie nie przedstawiało dla nich żadnej wartości.
Zdaniem Sądu, nie istniała żadna realna szansa na resocjalizację obu skazanych i jako niebezpieczni dla społeczeństwa powinni zostać poddani eksterminacji.
Głównie Wołyniec wielokrotnie apelował, za pośrednictwem swego adwokata, twierdząc, że został obciążony kłamliwymi pomówieniami przez dwie współoskarżone prostytutki i psychopatki, zaś dowody zostały dopasowane do jego osoby.

- 29 letnią Wiesławę Trojan - na karę 25 lat pozbawienia wolności (wówczas najwyższa kara terminowego więzienia, Wiesława Trojan zagrożona była wyrokiem kary śmierci, ale za nieocenioną pomoc w śledztwie karę złagodzono)
- 28 letnią Alicję Czajewską - na karę 15 lat pozbawienie wolności
- 28 letniego Jerzego Benickiego - na karę 15 lat pozbawienia wolności.

13 listopada 1978 r. Sąd Najwyższy utrzymał wyroki w mocy. Rada Państwa nie skorzystała z prawa łaski.
Wyrok na obu mężczyznach wykonano 18 października 1979 roku w więzieniu przy ul. Rakowieckiej 37 w Warszawie.

Wiesława Trojan zmarła w Augustowie (po odbyciu całości kary) w 2010 roku.
Los pani Czajewskiej i pana Benickiego jest mi nie znany.
WAMPIR ZE STEFANKOWIC
JoSeed • 2025-06-19, 17:53
Połowa lat 90tych ubiegłego wieku to żniwo seryjnych morderców. Policji trudno było wszystkich chwytać, a ci naśladowali wzajemnie swoje czyny. Jednym z najbrutalniejszych przestępców tamtego okresu był niepozorny, młody człowiek – Mariusz Sowiński.
Morderca. Gw🤬ciciel. Zoofil. Gerontofil.

Mariusz Sowiński urodził się w 1976 roku w Jarosławcu ( wieś położona w województwie lubelskim, w powiecie hrubieszowskim, w gminie Uchanie).
W dzieciństwie był ofiarą przemocy domowej ze strony ojca, podobnie zresztą jak reszta domowników.
W 1987 roku, młodszy brat Mariusza, 10-latek, powiesił się. Po tym tragicznym wydarzeniu matka z dziećmi przeniosła się do Stefankowic. Rodzina miała zacząć wszystko od nowa. Kobieta ponownie wyszła za mąż, lata mijały, Mariusz w tym czasie uczęszczał do szkoły i nie szło mu w niej najlepiej.
Jak wspominano w Stefankowicach:
- Zdolny to on nie był, co to , to nie. Tylko podstawówkę ledwo skończył, jakoś go przepchnęli. Ale po co mu szkoły, skoro i tak miał zostać na gospodarce? wyrośnięty był, silny, pracowity...
Jak opowiadali podczas przesłuchań znajomi, Sowiński nie był lubiany. Miał pseudonim Niemowa, bo ciężko było usłyszeć z jego ust jakieś ciekawe zdanie.



MORDERCA
Mariusz Sowiński rozpoczął swoją “działalność”, gdy miał tylko 18 lat. Zgw🤬cił i zabił cztery kobiety.

1. Zofia K. (63 lata) - 9.10.1994, Stefankowice.
Pani Zofia była spokojną mieszkanką drewnianego domku w Stefankowicach. Mieszkańcy ją lubili, a sama była osobą bardzo religijną. Do tego stopnia, że w swoim mieszkaniu organizowała lekcje religii. Tam poznała Sowińskiego – nieobecnego, skrytego introwertyka, bez przyjaciół, zacięcia do nauki i pasji.
Tego dnia Mariusz opijał swoją pierwszą pracę - w składzie buraczanym. Wracając do domu, kompletnie pijany, wszedł do drewnianego domu Zofii K. Jak stwierdzi prokurator i biegły – był pod wpływem silnych bodźców seksualnych. Kobieta otworzyła mu, bo przecież się znali. Sowiński zaczął ją dusić, aż ta straciła przytomność i stała się sina. Nie puszczał. Ciągnąc za szyję dowlókł zwłoki na wersalkę, rozebrał i brutalnie zgw🤬cił. Po wszystkim wyrzucił ciało kobiety do studni. Ciało znaleziono już następnego dnia. Kobieta była tak zmasakrowana, że rodzina nie uzyskała pozwolenia na otwarcie trumny.
W tym przypadku podejrzewano i aresztowano najbliższego sąsiada ofiary.

2. Antonina E. (80 lat) - 26.11.1995, Kułakowice.
Tego wieczoru Sowiński uczestniczył w alkoholowej libacji w Teratynie. Miejscowość ta znajduje się 7 kilometrów od jego rodzinnych Stefankowic. Zdecydował się wrócić do domu pieszo. Przechodząc przez Kułakowice, naszła go ochota na seks. Silne żądze spotęgował alkohol. W pobliżu Sowiński dostrzegł światło, w należącym do 80-letniej Antoniny budynku mieszkalnym. Podszedł do domu i zapukał w okno. Kobieta nie usłyszała odpowiedzi na pytanie „kto tam?” i ze strachu uciekła na strych.
Morderca wyłamał okno i dopadł 80-latkę. Choć ta wzywała pomocy przez okno, zwyrodnialec zaczął ją dusić. Łamał jej żebra kolanami i dwa razy zgw🤬cił, gdy była nieprzytomna. Na koniec sprawca podpalił jej dom - dla zatarcia śladów. Z płonącego budynku kobietę zdołali wynieść sąsiedzi. Zmarła kilka dni później w szpitalu, przed śmiercią wyznała, że zna sprawcę, jednak nie wyjawi jego nazwiska, bo nie chce mu złamać jego młodego życia...

3. Wiesława Ł. (36 lat) - 5.08.1996, Hrubieszów.
Wracając z pobliskiego Hrubieszowa Sowiński zajechał na pobliskie działki, bo zachciało mu się pić. Jak wynika z jego zeznań, kątem oka dostrzegł 36-letnią Wiesławę . Kobieta była matką dwójki dzieci. Poczekał na odpowiedni moment i zaatakował ofiarę. Zeznał on, że młoda, pracująca kobieta bardzo go podnieciła – chciałem się z nią kochać ...
Sowiński dusił Wiesławę drutem. Młoda kobieta była silniejsza od zabitych wcześniej staruszek, więc ten musiał bić ją pięściami po twarzy. Gdy straciła przytomność, zabrał ją na sąsiednią działkę, rozebrał i dwukrotnie zgw🤬cił. „Dzieła” dokończył scyzorykiem, który wbił jej prosto w serce. Po wszystkim wepchnął ciało kobiety na druty, zabrał jej zegarek i wrócił rowerem do domu… Zwłoki kobiety zostały znalezione na terenie ogródków działkowych.
O to zabójstwo prokuratura oskarżyła również bliskiego sąsiada ofiary - był on przetrzymywany w areszcie ok 6 mcy...

4. Genowefa D. (67 lat) - 31.08.1997, Stefankowice.
Tego dnia w Stefankowicach odbywały się dożynki, w których uczestniczył również będący na przepustce z wojska Mariusz Sowiński. Mężczyzna do nocy spożywał alkohol. W drodze powrotnej odezwały się żądze (zeznał, że alkohol bardzo potęgował jego ochotę na seks) i zaczął szukać kolejnej ofiary. Znalazł – niewidomą, 63-letnią Genowefę. Historia zatoczyła koło, bo 3-lata wcześniej zgw🤬cił on kobietę, jednak śledztwo z powodu braku dowodów zostało umorzone.
Zwyrodnialec wykorzystał ślepotę kobiety. Zadusił ją kablem od radia. Akta sprawy wskazują, że to najbrutalniejsza ze wszystkich jego zbrodni. Bił kobietę pięściami i nogami, łamał żebra, a gdy ta straciła przytomność – dwa razy ją zgw🤬cił. W zeznaniach powie potem, że się z nią „kochał”.

Po gruntownym przesłuchaniu wszystkich uczestników imprezy, policja 4 września 1997 roku zatrzymała Sowińskiego.
W Zamościu postawiono mu zarzut zabójstwa i zgw🤬cenia Genowefy S.



ZEZNANIA
Mężczyzna opowiedział śledczym ze szczegółami o wszystkich zbrodniach. Od razu przyznał się do zarzutów. Opowiedział też o swoim dzieciństwie. Jako 10-latek był świadkiem samobójstwa swojego brata. Czuł popędy seksualne do zwierząt i ludzi od małego dziecka. Podkreślał, że nie mógł nad nimi zapanować.
W wieku 15 lat zaczął interesować się zwierzętami ze swojego gospodarstwa. Łapał kury, skręcał im kark a później gw🤬cił. To samo działo się z krowami. Wieszał je na drzewie w lesie lub dusił łańcuchem, a później zaspokajał swoje chore fantazje. Bez skrępowania mówił o tym, że “u niego w domu była spokojna krowa i obywał z nią stosunki, gdy tylko miał okazję”.



PROCES
Proces ruszył w 1998 roku i wzbudzał ogromne emocje.
Na pierwszej rozprawie, ojciec jednej z ofiar, Wiesławy Ł., zaatakował Sowińskiego siekierą, ranił go w plecy. Został aresztowany, ale za wstawiennictwem wojewody zamojskiego i okolicznej społeczności mężczyzna został zwolniony.
Gdy sprawa została wznowiona, postawiono Sowińskiemu zarzut poczwórnego zgw🤬cenia i zabójstwa. Aby przekonać wszystkich, że jest on bezwzględny, prokurator wciąż przypominał o tym, że po jednym z zabójstw zabił wszystkie krowy swojej ofiary, a później odbywał z nimi wszystkimi stosunek seksualny.
Obrona zaś przyjęła, że Sowiński jest chory psychicznie, dlatego nie powinien odpowiadać za swoje czyny.
W jego sprawie powołano 20 biegłych z zakresu psychologii i seksuologii.

Opinia biegłych seksuologów i psychiatrów:
- Ma przeciętny iloraz inteligencji, cec🤬je go mała pewność siebie, woli trzymać się na uboczu, stara się unikać konfliktów, dlatego raczej ulega innym, jest nieśmiały i mało spontaniczny. […] Dominującym zachowaniem seksualnym podejrzanego stał się sadyzm. Zadawanie cierpień ofiarom (kobietom lub zwierzętom) ulegało stopniowej transformacji i ostatecznie stało się nie mniej ważne, a w istocie ważniejsze od samego współżycia. Duszenie kobiet i zwierząt było początkowo dokonywane głównie w celu obezwładnienia ofiar. Jednak z czasem na skutek wyuczenia, zachowania agresywne stały się elementem koniecznym praktyk seksualnych (bodźcem seksualnym). Dewiacja […] nie jest schorzeniem psychicznym, tylko zaburzeniem preferencji seksualnej (parafilią.


Wizja lokalna

WYROK
Sowiński nigdy nie okazał skruchy, a w czasie procesu sądowego odwołał zeznania. Uważał, że jest niewinny, a przyznał się dla sławy.

Sąd Okręgowy w Zamościu wymierzył mu karę dożywotniego pozbawienia wolności z możliwością warunkowego przedterminowego zwolnienia po odbyciu 50 lat kary. Będzie to rok 2047 - Mariusz Sowiński będzie miał wtedy 71 lat.
Sąd Apelacyjny w Lublinie również go podtrzymał, uzasadniając faktem, iż Sowiński stanowi zagrożenie dla otoczenia. Wyrok jest ostateczny i prawomocny.

ODBYWANIE KARY

Sowiński odbywa karę w Zakładzie Karnym Rzeszów-Załęże, w celi jednoosobowej na oddziale terapeutycznym. Kilkukrotnie składał w trakcie kary pozwy do sądu: przeciwko ojcu jednej z jego ofiar, który zaatakował go siekierą, od którego żądał 13 tysięcy złotych odszkodowania za „obrażenia i straty moralne”, przeciwko dwóm policjantom, którzy go wtedy eskortowali – żądał od nich po 80 tysięcy złotych za to, że „nie zapewnili mu odpowiedniej ochrony”, oraz 360 zł za „zniszczoną odzież”, w innej sprawie – przeciwko Prokuratorowi Okręgowemu w Zamościu, od którego żądał 500 tysięcy złotych odszkodowania za to, że „prokurator miał być nieuprzejmy i nie zezwolić na dokładne zapoznanie się z aktami sprawy”, zaś ostatnie powództwo Sowiński wytoczył w 2010 roku przeciwko Radiu Lublin. Za użyte wobec niego w eterze określenie „wampir”, żądał od radia odszkodowania w wysokości 500 tysięcy złotych. Wszystkie powództwa wytoczone przez Sowińskiego zostały prawomocnie oddalone.

W trakcie odbywania kary ukończył kurs czeladnika w zawodzie koszykarz-plecionkarz.

Od 2004 roku stara się o ułaskawienie od kolejnych prezydentów RP: Aleksandra Kwaśniewskiego, Lecha Kaczyńskiego, oraz w 2011 roku – Bronisława Komorowskiego. W uzasadnieniu podkreślał, że podczas zbrodni doznawał objawień Trójcy Świętej i Matki Boskiej.
Jak na razie wszystkie prośby, z powodu negatywnej prognozy kryminologicznej (postępującej progresji zaburzeń seksualnych) zostały rozpatrzone negatywnie na etapie sądowym, i tym samym pozostawione bez dalszego biegu. ..


Rejestr Skazanych Przestępców Seksualnych.
"Komenda Miejska MO w Suwałkach poszukuje dziewczynki w wieku 2,5 roku o imieniu Ania, która 10 VI br. około godz. 19 oddaliła się z miejsca zamieszkania rodziców w Suwałkach przy ul. Korczaka. Rysopis zaginionej: wiek 2.5 roku, włosy jasnoblond, krótko strzyżone (chłopięco), oczy niebieskie, szczupłej budowy ciała, twarz okrągła, blizna pod brodą i poobijane kolana."

/Gazeta Współczesna, z dnia 16 czerwca 1980 r./


Dziś kolej na niemal ostatniego skazańca, na którym wykonano karę śmierci - HENRYK DĘBSKI

PIERWSZA ZBRODNIA

Suwałki. Nowo wznoszone osiedle w centrum miasta wypełnione blokami z wielkiej płyty. Ciepły czerwcowy dzień 1980 roku.
2,5-letnia Ania bawi się na placu zabaw. Matka dziewczynki krząta się po mieszkaniu, od czasu do czasu zerkając przez okno na córeczkę. Raz, drugi, trzeci. Wszystko w porządku – uśmiechnięta dziewczynka biega po dziedzińcu. Gdy kobieta spogląda po raz kolejny, dziecka już nie ma.
Zaniepokojona, zbiega na dół i poszukuje córeczki. Ale wysiłki zdają się na nic. Nawet powiadomienie milicji i ich intensywna akcja nie przynosi oczekiwanych rezultatów. Rozpacz rodziców miesza się ze strachem. Potęgują go ustalenia funkcjonariuszy MO. Anię zaczepiał niewysoki, młody mężczyzna. W końcu wziął ją za rączkę i odeszli razem...

Intensywne poszukiwania tropicieli z psami, specjalnie wyznaczonej grupy milicjantów, zrozpaczonej rodziny i znajomych oraz tych, którzy zwyczajnie przejęli się losem zaginionego dziecka, były daremne. Ślad za Anią i mężczyzną, z którym odeszła, zaginął. Przepadli, jak kamień w wodę. Milicja powoli odkładała sprawę porwania Ani na półkę. Tylko zrozpaczeni rodzice nie potrafili pogodzić się z utratą córeczki…

Przełom przyszedł rok później. Był tragiczny.
Dozorca jednego z miejscowych zakładów podczas obchodu zauważył wygrzebane z ziemi – prawdopodobnie przez jakieś zwierzę – szczątki ludzkie. Wezwał milicję. Biegli stwierdzili, że to szkielet dziecka. Miał na sobie resztki odzieży. Potwierdziło się najgorsze. Rodzice zaginionej Ani rozpoznali w nich ubranka, w których po raz ostatni widzieli swoją córeczkę żywą.







KOLEJNA DZIEWCZYNKA

W listopadzie 1981 roku na osiedlu domków przy nadleśnictwie w Augustowie zaginęła 7-letnia Agatka Szandar.
Zakrojone na szeroką skalę poszukiwania przyniosły skutek. Ale nie taki, jakiego by wszyscy oczekiwali. Agatka nie żyła. Została uduszona i zgw🤬cona. Jej bezwiedne ciałko – porzucone.




Agata Szandar

Mimo wydarzeń politycznych grudnia 1981 r. wiadomość o morderstwie dziecka dotarła do milicjantów w Suwałkach, którzy połączyli zabójstwo ze sprawą zaginięcia małej Ani.
W wyniku trwającego śledztwa został wytypowany podejrzany, który wielu dzieciom znany był jako tzw. "dobry wujek", pan, który częstuje dzieci lizakami, rozmawia z nimi na placach zabaw, bierze udział w tych zabawach. Trzy miesiące później, w styczniu 1982 roku, w Augustowie zostaje zatrzymany Henryk Dębski.


MORDERCA






Henryk Dębski był niepozornym, ponad 30-letnim (ur. 1950r) synem rolnika, pracownikiem PKP, Kawaler, niekarany, wykształcenie podstawowe, zamieszkały w Krasnymborze, gmina Sztabin.
W czasie śledztwa zmieniał wyjaśnienia, opowiedział jednak szczegółowo o morderstwach obu dziewczynek.
Przyznał, że widok 2,5-letniej Ani N. i łatwość nawiązania kontaktu sprawiły, że nabrał chęci, aby „popieścić się”, opowiadał, że dziecko (2,5 letnia Ania) poszło z nim spokojnie, bo myślało, że jest jej wujkiem, a kiedy zaczął je molestować rozpłakało się, wówczas zatkał ręką buzię dziewczynki, chwycił ją za szyję i uniósł do góry, po pewnym czasie ciało zrobiło się bezwładne.

Dębski uczestniczył w wizjach lokalnych, gdzie ze szczegółami opisywał swoje zbrodnie oraz miejsca ukrycia ciał dziewczynek. Podczas wizji lokalnych bał się samosądu - na miejscach zbrodni zbierał się agresywny tłum ludzi. Pilnował się towarzyszącego mu milicjanta...

Tutaj zdjęcia z wizji lokalnych (jakość marna, sorry):









Dębski został poddany wnikliwym badaniom i obserwacjom psychiatrycznym w celu orzeczenia o poczytalności oraz badaniom seksuologicznym.
Jeden z biegłych stwierdził przed sądem:
- "Zakładając, że wyjaśnienia oskarżonego, dotyczące popełnionych przestępstw, są prawdziwe, należałoby przypuszczać, iż ma on skłonności do pedofilii. Nie musi być ona jednak kwalifikowana jako choroba psychiczna, albowiem dewiacje seksualne mogą występować i u osób zdrowych psychiczne. Tym niemniej przy udowodnieniu oskarżonemu zarzucanych mu czynów, zagrożenie dla społeczeństwa, z racji pobytu Henryka Dębskiego na wolności, byłoby bardzo duże".
Według biegłych psychiatrów Dębski był w pełni władz umysłowych podczas dokonywanych czynów, czyli w pełni poczytalny.

WYROK


Mimo początkowego przyznania się do obu zabójstw oraz uczesyniczenia w wizjach lokalnych, Dębski podczas procesu, który rozpoczął się w listopadzie 1983 r. odwołał swoje zeznania i do końca swoich dni twierdził o swojej niewinności.
W dniu 19 maja 1984 r. Sąd Wojewódzki w Suwałkach oceniając dowody, wizje lokalne oraz opinie biegłych wymierzył Dębskiemu karę śmierci oraz pozbawienie praw publicznych na zawsze.



Rada Państwa nie skorzystała z prawa łaski.
Wyrok został wykonany 3.09.1985 roku w Areszcie Śledczym w Gdańsku.

Fragmenty pamiętnika prowadzonego przez mordercę w Areszcie:

-Przeżyłem silny wstrząs. Fryzjer przyniósł wczorajszą gazetę i przeczytał orzeczenie Sądu Najwyższego. Prawomocna lina. Nie jestem w stanie namydlić się do golenia. Całkowite załamanie psychiczne. Pustka. Rozkojarzenie myśli. Straszna perspektywa, gdy faktyczny morderca chodzi po wolności. Nie mogę pogodzić się z wyrokiem. Zakładam głodówkę. (...)

- 44 dzień z liną. Krzysiek dostał paczkę żywnościową z domu. Będziemy mieli przez kilka dni wolnościową kolację. Taka odmiana poprawia samopoczucie. Przykro mi tylko, że nikt mi nie przysłał paczki. Nie wiem, dlaczego tak się dzieje – przecież wysłałem talony na paczki. (...)

- 100 dzień. Dzisiaj będzie popełnione morderstwo. Jeżeli z tą setką to prawda, to dzisiaj zostanę wyhuśtany. Jestem przygotowany. Jest mi już obojętne, co inni myślą o mojej niewinności. Pomodlę się jeszcze przed spotkaniem z Bogiem. Ci, co są winni mojej śmierci, w odpowiednim czasie zostaną osądzeni i ja przy tym będę. Żegnajcie moje siostry, moja rodzino i wy wszyscy, którzy wierzycie temu, co ja mówiłem. Ciało umrze, a dusza będzie wiecznie żyła. Ostańcie w Bogu. Ja idę do Niego. Niewinnie skazany – Henryk Dębski. (...)
Cichy, spokojny student...
JoSeed • 2025-05-28, 21:34
Dziś kolej na łódzką historię... Będzie ona dotyczyć młodego człowieka, który swe życie i życie wielu ludzi zmienił w piekło jednym głupim pomysłem.

PIOTR DOMAŃSKI

Spokojny i zamknięty w sobie. Tak o Piotrze Domańskim, studencie Politechniki Łódzkiej, który w roku 1998 dokonał potrójnego morderstwa, mówili jego znajomi ze studiów.
Co sprawiło, że ten niczym się nie wyróżniający student dokonał potwornej zbrodni, która wstrząsnęła całym miastem?
Otóż student Politechniki postanowił zostać dilerem narkotykowym, licząc na szybki i łatwy zarobek. Zaciągnął dług u swojego brata, żeby kupić dużą ilość narkotyków i sprzedać je z zyskiem. Domański dał pieniądze znajomemu dilerowi, ale ten go oszukał. 23-latek został bez pieniędzy, narkotyków, za to z dużym długiem, o którego spłatę zaczęła się upominać rodzina. Tak zrodził się plan napadu na kantor. Broń kupił na Górniaku. W tamtych latach na łódzkim targowisku bez problemu można było kupić pistolet. Do zrealizowania planu potrzebował jednak jeszcze samochodu, dlatego postanowił napaść na taksówkarza...



... "Mam nowe dokumenty, nową twarz i pełen luz. Znowu zaczynam marzyć. Widzę piękne, czarne bmw 325, odpicowane, że mała głowa. W środku ogolony prawie na łyso gość. Ciemne okulary, cygaro w gębie, dobra giwera pod pachą. Żyć nie umierać. I do tego, k🤬a, dążę. Tak ma być. Właśnie po to zszedłem z prostej ścieżki (...)

POCZĄTEK

Jest 7 października 1998 roku. Wieczorem do nieistniejącej już korporacji taksówkarskiej Merc dzwoni telefon. Młody mężczyzna zamawia taksówkę. Kurs bierze Wojtek Krasoń i jedzie pod wskazany adres. Na miejscu czeka na niego 23-letni Piotr Domański. Wyciąga broń i z zimną krwią zabija taksówkarza, a jego ciało wkłada do bagażnika. Następnie wsiada za kierownicę mercedesa i jedzie pod kantor, gdzie zamierza dokonać napadu na właściciela. Zatrzymuje się na parkingu.
Tam dochodzi do kolejnego morderstwa, ale Domański przez pomyłkę zabija dozorcę parkingowego - Wiesława Człapę. Jego ciało wrzuca na tylne siedzenie mercedesa i spanikowany ucieka bez pieniędzy. Odjeżdża samochodem wraz z ciałami swoich ofiar, spędza z nimi dwie noce...

- Gdy Wojtek nie wrócił z kursu, natychmiast rozpoczęliśmy poszukiwania. Szybko ktoś zauważył jego samochód. Miał charakterystyczne felgi. Rozpoczął się pościg. Dołączyła też policja - opowiada Jerzy Jagusiak, prezes Radio Taxi Merc. - Cały czas kontaktowaliśmy się przez radio. Okazało się, że najbliżej poszukiwanego samochodu był Piotrek, taksówkarz, który akurat miał wolne. Kolega jechał z żoną i 2-miesięcznym dzieckiem w odwiedziny do rodziców. Sam, z własnej woli, przyłączył się do pościgu.
Taksówka, którą przemieszczał się Domański, została zauważona przez 27-letniego taksówkarza Piotra Różejewicza - kolegę Krasonia.
Auto prowadzone przez bandytę w pewnym momencie uderzyło w drewnianą szopę. Różejewicz wysiadł wtedy, by ująć Domańskiego. Okazało się to śmiertelnym w skutkach błędem - został dwukrotnie postrzelony przez 23-latka.
Zabił go na oczach żony i dziecka - opowiada Jagusiak. - Piotrek umierał mi na kolanach. Pogotowie przyjechało dopiero po 20 minutach.

Domańskiemu udało się uciec z miejsca zdarzenia, by następnie, dzięki dwóm kolegom (Maciejowi P. i Radosławowi A.), którzy mu pomagali, przez miesiąc ukrywać się w lesie w okolicy Inowłodza.
Został schwytany w listopadzie 1998 roku i w łódzkim areszcie oczekiwał na rozprawę.

KONIEC

Sąd Okręgowy w grudniu 1999 roku w Łodzi skazał studenta Politechniki Łódzkiej na karę potrójnego dożywotniego więzienia. Nie znalazł żadnych okoliczności, które mogłyby obniżyć karę.
Ani jeden mięsień nie drgnął na twarzy, gdy 20 grudnia 1999 roku Sąd Okręgowy w Łodzi trzykrotnie skazywał go na dożywocie . Poruszał ustami, jakby żuł gumę. Z niechęcią spoglądał na dziennikarzy i publiczność.
Jego zbrodnie okrzyknięto najbardziej niezrozumiałymi w dziejach bandytyzmu polskiego.
Ojciec Domańskiego przeprosił rodziny ofiar i poprosił, by nie robić z procesu igrzysk.
Sąd zwrócił uwagę na to, że morderstwo nie zostało popełnione z biedy. Chłopak wychowywał się w normalnej, zamożnej rodzinie, rodzice troszczyli się o niego. - Tylko kara najsurowsza jest adekwatna i tylko ona nie pozostaje w sprzeczności ze społecznym poczuciem sprawiedliwości - powiedziała sędzia Ewa Krajewska, ogłaszając wyrok.
Wyrok dożywocia może w praktyce oznaczać 30 lat pozbawienia wolności, bo po takim okresie skazany będzie mógł się starać o warunkowe przedterminowe zwolnienie. W tym roku mija 26 lat od ogłoszenia wyroku...



APELACJA

W 2000 roku obrońca Domańskiego złożył apelację od wyroku.
Uważał, że wyrok trzeba uchylić, a sprawę rozpoznać jeszcze raz. Zarzucał sądowi pierwszej instancji uchybienia proceduralne, które, jego zdaniem, powinny automatycznie unieważnić wyrok. Uważał też, że sąd nie wyjaśnił wątpliwości i sprzeczności w opinii biegłych psychiatrów i psychologa. – Bronię człowieka, a nie zarzucanych mu czynów – podkreślił mecenas Włodzimierz Politański.

– Oskarżam człowieka, który bez najmniejszych skrupułów odebrał życie trzem innym ludziom – replikowała prokurator Elżbieta Zwierko. Domagała się utrzymania kary dożywotniego pozbawienia wolności. Poparli ją bliscy zamordowanych i ich pełnomocnicy.
– Jestem zwolenniczką kary śmierci i Piotr Domański byłby kandydatem do jej wymierzenia – mówiła Zwierko. – Przepisy uniemożliwiają jednak wymierzenie takiej kary, a dożywotnie pozbawienie wolności jest karą zastępczą. I tylko taka jest współmierna do jego winy.

Sędzia uznał apelację obrońcy Domańskiego za niezasadną. Jego zdaniem, opinie biegłych psychiatrów i psychologa wyjaśniły wszelkie wątpliwości podnoszone przez obrońcę oskarżonego. Według sądu, na to, żeby skazać Domańskiego za usiłowanie zabójstwa są wystarczające dowody oraz, że jedyną karą na jaką zasługuje były student jest dożywocie. Sąd apelacyjny podtrzymał wyrok sądu pierwszej instancji.

Dwaj koledzy, którzy pomagali Domańskiemu także zostali postawieni przed sądem. Sąd skazał ich za to na dwa lata więzienia w zawieszeniu na trzy lata oraz kary grzywny po 1000 zł.
WAMPIR Z MARIANOWA
JoSeed • 2025-05-01, 15:17
Kto ty jesteś? Pluta mały.
Jaki znak twój? Topór biały.
Gdzie ty mieszkasz? W Suchym Lesie.
Co ty niesiesz? Trupa niesę.
Co z nim zrobisz? Już sam nie wiem.
Gdzie uciekasz? Zabić siebie.
Tam jest drzewo, wejdę na nie. Nie dostaną mnie ci dranie.
A co potem? Jak duch wrócę, no i klątwę na was rzucę...


Lata 70-te, Wielkopolska...
Poznańskie dzieci powtarzały ten wierszyk, a w całej Wielkopolsce i lubuskiem, nakręcała się spirala strachu.
Gdy się ściemniało, pustoszały ulice, podwórka i przydomowe ogrody. Ludzie się bali... Całą Polską wstrząsnęły okrutne zbrodnie mężczyzny, który uciekł ze szpitala psychiatrycznego, a następnie wymordował rodziny w Pąchach i Suchym Lesie. Był bezwzględny.
Wkrótce okazało się, że milicja poszukuje seryjnego mordercy- wampira, pedofila i zoofila.


JÓZEF PLUTA




Pluta urodził się 16.03.1932 roku w Marianowie, koło Sierakowa, województwo wielkopolskie. Pracował jako leśnik/robotnik leśny (różne źródła różnie podają), miał żonę oraz piątkę dzieci. Najmłodsze w wieku trzech lat.
Mówi się, że był przystojnym i dobrze zbudowanym mężczyzną, przez co podobał się wielu kobietom. Pluta miał jednak 'inne preferencje'...

PIERWSZA ZBRODNIA
Aniela B. była sąsiadką Pluty. Wieczorem, 27 lutego 1973 wyszła z domu, by jeszcze przed snem skorzystać z zewnętrznej toalety, sławojki. W drodze do drewnianej budki usłyszała jednak niepokojące głosy dochodzące z obory. Postanowiła to sprawdzić. Uchylając drzwi od budynku gospodarczego, ujrzała scenę, której z pewnością się nie spodziewała. Na gorącym uczynku przyłapała Józefa na współżyciu z jedną z owiec. Na swoje nieszczęście kobieta zaczęła grozić Plucie, że o całym zdarzeniu poinformuje mieszkańców wsi. Józef w obawie przed ujawnieniem jego zboczonych zapędów, pod wpływem impulsu postanawia zabić Anielę. Kobieta w pierwszej kolejności zostaje uderzona w głowę tępym przedmiotem, a następnie uduszona przez sprawcę gołymi rękoma. Morderca musiał pozbyć się zwłok. Zaciąga ciało do pobliskiego brzegu Warty i wrzuca je w głęboki nurt rzeki. Józef, cały rozemocjonowany wraca do domu. Kładzie się do łóżka i próbuje zasnąć.

Mąż Anieli zaniepokojony długą nieobecnością małżonki postanawia wyjść z domu i ją odszukać. Tuż przed oborą, na świeżym śniegu odnajduje ślady po niedawnej szamotaninie. Trop ciągniętego ciała prowadzi do rzeki. Mąż Anieli wzywa MO, funkcjonariusze zaczynają poszukiwania osobnika, który jak wyszlo z oględzin miejsca zbrodni musiał mieć przemoczone buty...
Pierwszym sprawdzanym jest sąsiad małżeństwa B, właśnie Józef Pluta.
Milicjanci udają się do jego domu, gdzie na strychu odnajdują przemoczone buty. Domniemany dowód tego, że Pluta musiał wejść do Warty wraz ze zwłokami, by ułatwić im szybszy spływ razem z nurtem rzeki. Po odnalezieniu butów, u Józefa dochodzi do załamania. Przyznaje się on do winy i ze szczegółami opisuje, jak doszło do morderstwa.
Za ten czyn Pluta zostaje skazany przez Sąd Wojewódzki w Poznaniu na karę 12 lat pozbawienia wolności. Sąd zalecił jednocześnie umieszczenie na pewien czas w zamkniętym zakładzie psychiatrycznym. Po odbyciu niewielkiej części kary (na początku 1976 roku) Józef Pluta trafił więc do zakładu w Obrzycach. Tam miał poddać się leczeniu.

POBYT W SZPITALU
W czasie pobytu w więzieniu udaje psychicznie chorego. Dzięki jego działaniom po dwóch latach ciężkiego pobytu za kratami (jako seksualny degenerat był gnębiony przez współwięźniów) trafia do szpitala dla psychicznie chorych w Obrzycach. Tam Pluta poczuł się jak ryba w wodzie. Ba, stał się nawet ulubieńcem pań.
Szybko też, posiadając pewne doświadczenie dekarskie, zaczął być zatrudniany poza szpitalem. Pewnego dnia jego zdolności postanowił wykorzystać jeden z lekarzy, który w podpoznańskim Suchym Lesie budował willę. Mało tego, wypożyczono go do pracy zupełnie postronnym osobom. W ten właśnie sposób, na przełomie lat 1977-1978 trafił do Suchego Lasu, gdzie na posesji sąsiadującej z domem rodziny K. (jego późniejszymi ofiarami) pomagał budować domek jednorodzinny jednemu z mieszkańców Poznania. Wówczas to stołował się po sąsiedzku u rodziny K. Miał jak w raju.
Jednak wszystko, co dobre szybko się kończy i tak skończył się czas obserwacji psychiatrycznej i trzeba było wrócić do celi. Nieopatrznie poinformował go o tym lekarz... Józef, mając w pamięci prześladowania w zakładzie karnym, nie chce wracać za kraty. Postanawia uciec.

MORDERSTWO W PĄCHACH
W nocy z 9 na 10 września 1979 roku Pluta ucieka ze szpitala i udaje się w swoje rodzinne strony. Następnego dnia wieczorem dociera do miejscowości Pąchy, małej osady w głębi lasu, gdzie nawet dzisiaj trudno o zasięg sieci komórkowej (niżej zdjęcia współczesne domu w Pąchach).





Niewielkie gospodarstwo zamieszkuje tutaj Teresa S. wraz z rodziną. Józef poznał kobietę jeszcze w czasie swojego pobytu w szpitalu. Adres jej domu odnaleziono w notesie, który Pluta miał zawsze ze sobą. Rodzina, nieświadoma zagrożenia przyjmuje mordercę pod swój dach. Spożywają wspólną kolację.
Do dzisiaj nieznana jest przyczyna, "iskra zapalna", która uruchomiła dalszy ciąg nieszczęśliwych zdarzeń mających miejsce tego wieczora. Znane są jednak skutki.
Następnego ranka ciała odkrył wychowanek S.
Teresę S. odnaleziono w kuchni. Nawet dla funkcjonariuszy widok był przerażający. Kobieta na swoim ciele posiadała liczne rany rąbane, a jej głowa została zmasakrowana. W pokoju obok znajdowały się kolejne dwa ciała. Męża Teresy, Jana oraz ich trzynastoletniej córki Zdzisławy (dziewczynka przed śmiercią została zgw🤬cona).
Z opisu miejsca zbrodni dowiedzieć możemy się, że nawet śledczy nie mieli okazji spotkać się do tej pory z tak brutalnym zabójstwem. Ślady krwi oraz pierza z poduszek były obecne dosłownie wszędzie., na ścianach, na suficie. Po wymordowaniu rodziny Józef udał się do stodoły. W czasie okrutnego morderstwa przebywał tam niczego nieświadomy senior rodziny - Wojciech J. Pluta przy pomocy siekiery ciesielskiej rozpołowił czaszkę osiemdziesięciolatka.
Sprawę powiązano z Józefem Plutą., ale on już się ukrywał...

LIST GOŃCZY
13.09 1979 roku został wystawiony i opublikowany list gończy za Józefem Plutą. Prasa okrzyknęła mordercę mianem Wampira z Marianowa. Spirala strachu nakręcała się, a wokół Pluty zaczęły narastać coraz to nowsze legendy. Jako wieloletni pracownik leśny dobrze znał teren i potrafił skutecznie się ukrywać. Ten fakt był przyczynkiem do powstania teorii, jakoby Pluta był komandosem z wojskowym przeszkoleniem. Potrafił świetnie władać nożem i był skłonny zabić każdą osobę, która stanęła mu na drodze.



ZABÓJSTWO RODZINY K.
Następnej zbrodni dokonał 20 października 1979 roku w Suchym Lesie. Zaatakował siekierą rodzinę K., sąsiadów lekarza, którego dom remontował w trakcie pobytu w „psychiatryku”. Dwie osoby zabił, dwie ciężko ranił.

OBŁAWA
Dnia 29 października 1979 roku trzech rolników zauważyło wampira na skraju zagajnika tuż przy miejscowości Karna. Natychmiast powiadomiono milicję. Rozpoczęła się obława. Funkcjonariusze MO wraz z oddziałami ZOMO oraz miejscowymi rolnikami uzbrojonymi w siekiery i widły otoczyli las. Pętla wokół ukrywającego się Pluty zacisnęła się ciasno.

Wampira ukrywającego się w koronach drzew dostrzegł jeden z milicjantów. Wymierzył w jego kierunku broń i kazał zejść, lecz ten nie reagował. Spróbowano wejść na sąsiednie drzewo i strącić w jakiś sposób Józefa na ziemie, jednak plotka o tym, że Pluta świetnie rzuca nożem, kazała wszystkim zachowywać szczególną ostrożność. W końcu postanowiono ściąć drzewo wraz z mężczyzną siedzącym na jego czubku.

Pluta wiedział, że to koniec. Nie chciał wrócić do więzienia.
Oficjalny raport mówi o tym, że Pluta postanowił sam odebrać sobie życie, wieszając się przy pomocy rzemienia na gałęzi, na której się ukrywał. Skórzany rzemień nie utrzymał jednak wagi ciała, zerwał się, powodując upadek Pluty z wysokości. Józef zmarł z powodu obrażeń czaszki, roztrzaskując ją przy zderzeniu z ziemią.

Jest też inna teoria. Według niektórych, funkcjonariusze i rolnicy dokonali samosądu na Plucie, a następnie upozorowali samobójstwo mordercy.
Jaka jest prawda? Zapewne nigdy się nie dowiemy. Jego nagła śmierć przekreśliła również szansę na poznanie motywów, którymi kierował się, dokonując kolejnych zbrodni...
RĘCZNIKOWY MORDERCA
JoSeed • 2025-03-23, 15:43
Jakiś czas temu ktoś z Was, Sadole, wspominał o tejże postaci, zatem rzucę nieco światła na kolejnego polskiego seryjniaka...

TADEUSZ KWAŚNIAK


Nasz bohater urodził się 24 stycznia 1951 roku w Lądku-Zdroju. Niewiele wiadomo o jego wczesnym życiu, z rodzicami , Władysławem i Reginą nie był specjalnie związany., z ojcem popadał w ciągłe konflikty. Miał dwóch braci, którzy byli żonaci i prowadzili normalne życie.
W młodości Tadeusz nie potrafił nawiązać trwalszych relacji. Był typem samotnika. Uczył się przeciętnie, zdobył wykształcenie zawodowe, pracował jako cieśla. Jednak jego głównym zajęciem oraz źródłem dochodu były kradzieże.

Z wyglądu nie rzucał się w oczy. Był niepozornym brunetem o ciemnych oczach, mial 176 cm wzrostu. W 1982 roku złamał kość piętową, co było przyczyną jego specyficznego chodu.
Większość dorosłego życia spędził w więzieniu, za kratami spędził łącznie 12 lat.

PIERWSZY ATAK
20 kwietnia 1990 roku 10-letni chłopiec z Bytomia został zaczepiony przez nieznanego mężczyznę. Kwaśniak, pod pozorem odebrania zostawionej mu przez ojca dziecka koperty, wszedł za malcem do mieszkania przy ulicy Budryka. Tam zaczął dusić go ręcznikiem. Pierwsza próba morderstwa okazała się jednak nieskuteczna. Chłopiec udawał, że nie żyje i to uratowało mu życie... Gdy sprawca wyszedł z mieszkania, dziesięciolatek zwlekł się z tapczanu, zawiadomił o wszystkim rodziców, a ci - policję. Sprawca zabrał pieniądze, odzież, zegarki, ręczniki, kosmetyki i czekolady.
Na podstawie jego zeznań sporządzono pierwszy portret pamięciowy przestępcy.



PIERWSZE MORDERSTWO
7 maja 1990 rok - Radom. Jego ofiarą padł 10-letni Wojtek. Podobnie jak za pierwszym razem, mężczyzna dusił go ręcznikiem. Tym razem skutecznie. Martwego chłopca z ręcznikiem zaciśniętym na szyi znalazł jego starszy brat. Z domu zniknęły pieniądze i inne cenne rzeczy.


Wojtek

KOLEJNE ZBRODNIE
Grześ. 24 maja 1990 roku, Wrocław.
Godzina 11. Przy ulicy Buskiej, jedenastoletni Grześ zostaje zaczepiony przez mężczyznę, który - niby - przyszedł po pieniądze na kolonie, które ojciec chłopca zostawił w szarej kopercie w domu. Grześ zabiera mężczyznę do mieszkania, ten mówi mu, że przez jego ojca stracił pracę i musi go ukarać. Gw🤬ci chłopca. Leżącego na tapczanie – na brzuchu - dusi ręcznikiem. Zabiera pieniądze, walutę i biżuterię. Jakby mało było tragedii, dwa dni później wysyła z Warszawy list: "Zemsta!!! Czekałem 14 lat". Nie wie tylko, że chłopiec przeżył i potrafi go dokładnie opisać...





Sebastian. 31 maja 1990 roku, Szczecin.
Godzina 15.45. Ojciec znajduje zwłoki dziewięcioletniego Sebastiana. Chłopiec leżał na dywanie twarzą do podłogi, z zawiązanym mokrym ręcznikiem na szyi. Obok zwłok znalazł kartkę: "Zemsta wreszcie Z". Świadkowie, około godziny 12 widzieli w windzie mężczyznę, który pasował do poprzednich rysopisów. Z mieszkania zginęły prezerwatywy i klucze.


Sebastian

Krzyś. 6 czerwca 1990 roku, Kutno.
Godzina 15. Zwłoki dziecka w mieszkaniu znajduje matka. Krzyś leżał na brzuchu, a na szyi miał zawiązany mokry ręcznik. Sprawca zabrał pieniądze, złotą obrączkę, kosmetyki, kurtkę i kanapki przygotowane dla chłopca. Na lustrze w łazience, szminką napisał: "Zemsta". Tego dnia w Kutnie między godziną 7.15 a 7.50 policjanci zanotowali serię zaczepek chłopców idących do szkoły. Świadkowie widzieli, jak chwilę przed ósmą Krzyś i nieznany mężczyzna szli do mieszkania.

Łukasz. 18 czerwca 1990 roku, Oława.
Dziesięcioletniego Łukasza, z mokrym ręcznikiem na szyi, znalazła około godz. 14.30 jego siostra. Sprawca zabrał pieniądze, walizkę, biżuterię, odzież męską i klucze. Podczas sekcji zwłok w ustach chłopca znaleziono nasienie. Przy zwłokach była kartka z napisem "Nareszcie dokonałem oczekiwanej zemsty B". Ekspertyza wykazała, że tym razem pisała ją ofiara, a nie sprawca.

Rafał. 7 marca 1991 roku, Wrocław.
Około godziny 7.30, dwunastoletniego chłopca morderca zaczepił pod pretekstem oddania - koniecznie w mieszkaniu - listu od cioci z RFN. Zainteresowany telewizorem, kazał chłopcu szukać instrukcji, pieniędzy i biżuterii. Nagle zmusił go, by się rozebrał i wypił pół piwa. Drugie pół wypił sam. Potem brutalnie zgw🤬cił chłopca i... wyszedł. Była godzina 8.30.

Łukasz. 18 kwietnia 1991 roku, Sosnowiec.

Ta sama metoda, ten sam scenariusz. Zaatakowany chłopiec przeżył. Łukasz, mimo traumy po gw🤬cie, dokładnie opisał napastnika. Zapamiętał nie tylko brązową dyplomatkę, czarne spodnie, ciemną kurtkę ortalionową, ale także charakterystyczne białe adidasy. Przesadnie czyste sofiksy.

KRYPTONIM "ZEMSTA"

Portrety pamięciowe sporządzone dzięki dzieciom opublikowane zostały w mediach, w programie "997", pojawiły się też na przystankach i w taksówkach. Kolejnym krokiem było wyczulenie dyrektorów wszystkich szkół w Poznaniu na przypadki zaczepiania uczniów przez nieznanego mężczyznę. Policjanci przekazali im numer na komendę z poleceniem, by dzwonili od razu, gdy któreś z dzieci zgłosi niepokojący incydent.

Do ustalenia tożsamości zabójcy-pedofila przydały się również zeznania chłopca ze Zbąszynia. Tam 3 stycznia 1991 roku Kwaśniak dokonał tylko kradzieży. Chłopiec podając rysopis sprawcy, zwrócił uwagę na zabandażowany palec wskazujący lewej ręki, siniec pod lewym okiem i rankę na prawej skroni. Na policję zgłosił się również ojciec chłopca, którego 22 lutego zaczepił nieznany mężczyzna i wszedł do jego mieszkania...

22 kwietnia 1991 roku, godzina 8.30. Na komendzie trwa odprawa. Nagle policjanci dostają informację od dyrektorki Szkoły Podstawowej nr 6, że na osiedlu Rusa kręci się mężczyzna, który zaczepiał idących na lekcję uczniów. Chwilę później, kolejny telefon. Tym razem w parku osiedlowym, zauważa go kobieta. Mówi dyżurnemu, że mężczyzna jest podobny do tego, z portretu z "997". Komenda opustoszała. Na Rataje pojechali policjanci. Prywatnymi i służbowymi samochodami, po cichu. Bez syren.
Podejrzany spokojnie szedł osiedlową alejką. Policjanci zajechali mu drogę. Zatrzymanie było błyskawiczne., była godzina 10.45.

- Przez radio dostałem informację, że go mają. Czekałem na nich, ale i na niego. Miałem stanąć oko w oko z zabójcą dzieci, wyjątkowo brutalnym gw🤬cicielem, homoseksualistą, a jednocześnie człowiekiem, który potrafił wzbudzić zaufanie wśród ofiar, wykazując zadziwiającą łatwość nawiązywania kontaktów z dziećmi - wspomina Jerzy Jakubowski, prowadzący sprawę "Zemsta".

PRZESŁUCHANIE
Jak opowiada Jakubowski:
Na początku, Tadeusz Kwaśniak nie chciał się przyznać, udawał, że nie wie o co chodzi. Z czasem jednak pękł i zacząć szlochać. Gdy się uspokoił powiedział: - Tak, panie naczelniku, zabiłem paru chłopaczków, ale jestem teraz zmęczony i proszę o przerwanie przesłuchania. Jutro będę zeznawać. Po spisaniu wstępnych zeznań, zatrzymany trafił do aresztu na ulicę Młyńską. Następnego dnia, detalicznie z najdrobniejszymi szczegółami opowiedział o każdym włamaniu, gw🤬cie, zabójstwie. Wszystko to potem potwierdził przed prokuratorem. Był niezwykle precyzyjny także podczas wizji lokalnych w różnych miastach. Ta w Poznaniu odbyła się 16 czerwca, w niedzielę. O godzinie 6 rano, na ratajskim osiedlu. Dlaczego tak wcześnie? Policjanci obawiali się reakcji poznaniaków. Kilka dni później we Wrocławiu pobili go współwięźniowie w areszcie...






Kwaśniak nigdy nie wytłumaczył, co znaczyły napisy "zemsta" na miejscach zbrodni. Poza protokołem mówił, że to "przez ojca" i że "zemści się na nim jak wyjdzie z więzienia za 15 lat". Już wtedy wiedział, że ominie go kara śmierci. ..

KARA
Niestety, Tadeusz Kwaśniak nigdy nie stanął przed wymiarem sprawiedliwości i nie otrzymał zasłużonej kary. Powiesił się w swojej celi 24 lipca 1991 roku.
Został pochowany na poznańskim cmentarzu Miłostowo Śledztwo umorzono. ..
Grób mordercy istnieje do dzisiejszego dnia.


Zdjęcie z 2021 roku - wykonane przez Andrzeja Gawlińskiego.

Obowiązkowa lektura w temacie Kwaśniaka

WAMPIR Z MO
JoSeed • 2025-03-06, 19:56
Lata 80. były trudne dla Śląska. Ledwo wykonano wyrok na Zdzisławie Marchwickim, seryjnym zabójcy i gw🤬cicielu, znów zaczęły pojawiać się ciała. Zupełnie jakby mordował je zza grobu. Nic dziwnego, że wszystkie siły skupiono na odnalezieniu naśladowcy. A jednak cześć ofiar nie pasowała do schematu, a modus operandi sprawcy był zupełnie inny. ..

Mieczysław Zub urodził się 10 października 1953 roku. Mieszkał w Chorzowie i pracował jako milicjant. Na pozór był wzorowym mężem i ojcem, ale w rzeczywistości prowadził podwójne życie. W domu stawał się oprawcą. Jego żona wielokrotnie skarżyła się przełożonym na przemoc, jakiej doświadczała. Skargi żony nie spotkały się z reakcją przełożonych aż do momentu, gdy ich liczba stała się zbyt trudna do zignorowania. Zuba zdegradowano i przeniesiono do komendy w Rybniku, a wkrótce całkowicie wyrzucono ze służby za „wykroczenia dyscyplinarne”. To jednak nie powstrzymało jego eskalujących przestępstw.,,



PIERWSZE PRZESTĘPSTWA
Pierwszy udokumentowany atak Zub przeprowadził 29 listopada 1977 roku w Świętochłowicach. Jego ofiarą była 14-letnia dziewczynka, którą zaczepił na ulicy, udając troskliwego milicjanta. – Szła ze mną ufnie, bo wiedziała, że jestem funkcjonariuszem – wspominał później.
Zaciągnął ją do lasu, tam przewrócił, położył się obok niej i ręką zatkał jej usta. Zagroził pistoletem i kazał się rozebrać.
Czy pan mnie zabije?” – zapytała przerażona dziewczynka.
Nie, jeśli będziesz grzeczna” – odpowiedział.
Po wszystkim zapytał 14-latkę o stopnie i zaproponował, że odprowadzi ją do domu. Przerażona dziewczynka opowiedziała wszystko rodzicom, którzy zgłosili sprawę na milicję.

Milicja rozpoczyna śledztwo, sprawie nadano kryptonim "Fantomas".


Portret pamięciowy.

Mieczysław Zub podczas popełniania przestępstw miał na sobie mundur milicjanta, w takim przebraniu dokonał jeszcze kilku napadów na tle seksualnym na kobiety. Przełożeni Zuba widzą, że jego służba nie przebiega normalnie. Wkrótce został zwolniony w trybie dyscyplinarnym.
Na ponad dwa lata zawiesza swoją przestępczą działalność...

KOLEJNE OFIARY
Na przestępczą drogę powrócił we wrześniu 1980 roku. Zgw🤬cił wtedy młodą kobietę.
Rok później Zub dopuścił się pierwszego morderstwa. 19 listopada 1981 roku w Rudzie Śląskiej zgw🤬cił i udusił 19-letnią dziewczynę w ósmym miesiącu ciąży. Jak wspominał: – "Byłem pijany. Wciągnąłem ją do rowu, zgw🤬ciłem i udusiłem".
Na początku 1983 r. życie straciła kolejna młoda kobieta w Sosnowcu. Tym razem ofiarą nieuchwytnego Fantomasa padła 23-letnia Elżbieta. Do końca 1983 roku zamordował jeszcze dwie kobiety.
Morderca działał zawsze według tego samego schematu: napadał na kobiety w ustronnych miejscach, gw🤬cił je, a następnie zabijał, by nie zostawić świadków.

WPADKA
Na początku 1983 roku, w czasie kolejnego gw🤬tu, zgubił swą przepustkę, uprawniającą do wejścia na teren huty, w której niedawno znalazł pracę. Gdyby nie jego własna głupota i przypadek zabijałby dalej. Śledczy odnaleźli również legitymację ubezpieczeniową z danymi osobowymi, adresem i fotografią byłego milicjanta. Nie było mowy o pomyłce.
8 marca 1983 roku Zuba zatrzymano, a w czasie przesłuchania przyznał się do wszystkich popełnionych zbrodni.



PROCES I WYROK
Proces Mieczysława Zuba był pełen dramatycznych scen. Ogółem przed sądem wystąpiły 24 osoby pokrzywdzone, 39 świadków i kilku biegłych psychiatrów. Eksperci uznali, że oskarżony był poczytalny w momencie dokonywania czynów zabronionych.

W czasie rozpraw morderca zachowywał się wulgarnie, gwizdał, śpiewał i obrażał sąd. Po wprowadzeniu na salę rozpraw powitał sędziów stekiem wyjątkowo wulgarnych wyzwisk, a następnie stwierdził: „Zdrastwujtie towariszczi, możecie zaczynać”.
Pierwsza rozprawa nie trwała długo. Już na początku procesu zbrodniarz przyznał się do wszystkich zarzucanych mu morderstw. Zaznaczył także, że nie będzie udzielał żadnych wyjaśnień, bo „to nie ma sensu”. Powiedział też: „Lepiej powieście mnie od razu na rynku w Katowicach. Będzie szybciej”.
Resztę pierwszego dnia procesu spędził na gwizdaniu i głośnym śpiewie.
Tak było również przez wszystkie następne rozprawy, w trakcie których Mieczysław Zub przeklinał prokuraturę i sędziów, a także zdemolował kopniakami ławę oskarżonych, na której siedział. Skandaliczne zachowanie oskarżonego powodowało, że często trzeba było wyprowadzać go z sali sądowej.
Przyznał się do winy, ale winę zrzucał na alkohol. – Na trzeźwo nigdy bym czegoś takiego nie zrobił – twierdził.
Za cztery morderstwa i 13 gw🤬tów Zub został skazany na karę śmierci.

WYKONANIE KARY
W więzieniu Zub nadal pokazywał swoje agresywne oblicze, demolując cele i znęcając się nad współwięźniami. Konieczne było stosowanie dodatkowych kajdanek oraz izolacja. Dwukrotnie próbował popełnić samobójstwo. Pierwsza próba zakończyła się niepowodzeniem, ale 29 września 1985 roku skutecznie odebrał sobie życie, wieszając się w celi.
Strażnicy skomentowali jego śmierć lakonicznie: – Nie chciał czekać na kata...

Zainteresowanym osobą Fantomasa polecam pozycję Roberta Gawlińskiego
W dużej mierze korzystałam z tegoż źródła.