
#nacjonalizm






Ps. Dla wszystkich nacjosp🤬oxów mam wiadomość:
SRAM WAM DO RYJA


Łódzka brygada ONR na swojej stronie internetowej ogłosiła, że chce patrolować główną ulicę Łodzi oraz okolice ośrodka dla uchodźców w Grotnikach. Powód? Rzekome zagrożenie Polaków atakami na tle rasistowskim. Sprawą zajęli się łódzcy radni.
Przedstawiciele PO oraz SLD zapowiedziami narodowców są zaniepokojeni. Tomasz Kacprzak szef łódzkiej rady miejskiej z Platformy Obywatelskiej podkreślił, że to, co planuje ONR to wkraczanie w kompetencje służb.
"Odstraszają turystów" – PO o zapowiedziach narodowców
- Już same takie zapowiedzi, które ONR zamieszcza na swojej stronie internetowej może negatywnie wpłynąć na wizerunek miasta i odstraszać turystów – zaznaczył szef rady miejskiej. - Na Piotrkowskiej jest bezpiecznie, widać patrole policji i straży miejskiej. Do pracy tych służb nie mam żadnych zastrzeżeń – stwierdził. Jak dodał, rzekome patrolowanie reprezentacyjnej ulicy miasta to na razie głównie zapowiedzi medialne. - Patrole ONR są jak Yeti. Nikt ich nie widział, ale wszyscy o nich mówią. Dotąd na Piotrkowskiej nikt takiego patrolu, na szczęście, nie zaobserwował – podsumował Kacprzak.
Policja apeluje, aby dbanie o ład i porządek pozostawić jednak w jej gestii. Jak podkreślili przedstawiciele służb, ONR straszy bez pokrycia, bo na Piotrkowskiej oraz w ośrodku dla azylantów w Grotnikach jest bezpiecznie i nie doszło do ani jednego incydentu na tle rasistowskim, wymierzonego w Polaków.
Dla PiS-u problemu nie ma
Radni PiS żadnych zagrożeń w zapowiedziach narodowców nie widzą. Więcej, sprawa zasługuje na potraktowanie w kategoriach żartu.
- W ogóle nie powinniśmy o tym rozmawiać, te patrole powstały głównie w "domniemaniu" radnych PO – mówił Tomasz Głowacki z PiS-u. - Radni powinni szukać innego zagrożenia dla mieszkańców Łodzi. W dodatku rozmowa o ONR bez obecności jego przedstawicieli nie powinna mieć miejsca, a skoro temat już się pojawił, ONR powinien być zaproszony do dyskusji – dodawał.
"ONR nie chodził z gołymi rękami"
Zdaniem Platformy, plany ONR-u można odbierać jako realne zagrożenie. Głównie, nasileniem nastrojów ksenofobicznych.
- Żyjąc w Europie, powinniśmy walczyć z ksenofobią i taką formą nienawiści, działaniami sprzecznymi z ideą zjednoczonej Europy – mówił szef rady miejskiej. A Mateusz Walasek z PO przypomniał, że zapowiedzi narodowców przypominają złe czasy z początków XX wieku.
- Pamiętajmy, że wtedy ONR nie chodził z gołymi rękami. Nie muszę tłumaczyć historii ONR i tradycji, do których się odwołuje - dodawał.
Inicjatywę ONR-u z dużym dystansem potraktowały władze miasta. Rzecznik prezydent, Marcin Masłowski w rozmowie z Onetem podkreślił, że żadne organizacje nie mają prawa wkraczać w kompetencje służb, bo to one mają monopol na dbanie o bezpieczeństwo i porządek prawny.
Tymczasem łódzki wojewoda, nominowany przez PiS, w patrolach ONR nie widzi żadnego problemu. Jak mówił kilka dni temu w radiu Łódź: "Jeśli młodzi ludzie dla dobra wspólnego chcą się organizować i uznają, że bezpieczeństwo może być zagrożone, to jest kapitał, na którym możemy budować".
Dodajmy, że służby nie odnotowały ani jednej sytuacji, w której to przebywający w ośrodku w Grotnikach uchodźcy byliby stroną atakującą Polaków, zwłaszcza na tle rasistowskim. Wręcz przeciwnie, na terenie Łodzi doszło do kilku werbalnych ataków na osoby, których wygląd wskazywał na pochodzenie arabskie. Palestyńczyk, student reżyserii w łódzkiej "filmówce" został zwymyślany w sklepie na Piotrkowskiej. Kilkanaście dni później, w tramwaju, grupa młodych Polaków wulgarnie wyzywała Egipcjanina, który wykłada na łódzkim uniwersytecie.
Źródło: Onet.pl
mode może zwinąć w spojler, jeszcze tego nie ogarnąłem

Niezależni twórcy tworzą dokument o młodej działaczce ONR który później zostaje sprzedany do angielskiego "the guardian". Wszystko wydawało by się nawet całkiem w porządku lecz niestety to wydawnictwo jest bardzo lewicowe (coś ala gw w Polsce). Niestety również do roli głównej wybrano bardzo młodą dziewczynę z małym doświadczeniem w kręgach narodowych. Przynajmniej jak już wylazła z kuchni to w dobrym kierunku swoje zainteresowania skierowała

Źródła.
theguardian
narodowcy
fanpage: ruch narodowy, wipler, marsz niepodległości i kilka innych...
nie wiem czy było ale świeża sprawa
PS nie jestem z ONR ale popieram ich w większości założeń.



Aktywiści WL pojawili się na marszu z hasłem przewodnim „Wolność narodom! Śmierć imperiom!”, które, jak piszą na swojej stronie internetowej, „wyraża zrozumienie konieczności wspólnej walki wszystkich uciskanych narodów za ich oswobodzenie z ucisku państwowej, imperialistycznej polityki, niezależnie od kogo ona pochodzi”. W tym przypadku, aktywiści WL przez imperializm rozumieją, rzecz jasna, rosyjskie zapędy na Krymie oraz putinowską chęć zdławienia ukraińskiej rewolucji.
Owa agresja, jak niejednokrotnie zauważano, nie ma nic wspólnego z propagandową wizją „ochrony rosyjskiej mniejszości na Krymie”, jest jedynie skutkiem putinowskiej zachłanności i ma na celu dalsze bogacenie się rosyjskiej kasty oligarchów.
Stąd też, jak można się dowiedzieć z relacji WL, na marszu wyrażano poparcie dla wciąż trwającej walki narodu ukraińskiego o wolność, gdyż „miejsce tamtego złodziejskiego klanu usiłuje teraz zająć liberalna opozycja”.
Aktywiści skandowali między innymi: „Za wolny naród bez władzy panów”; „Państwo wrogiem narodu”; „Precz z ministrami, precz z kapitalistami”; „Sława Rusi! Bohaterom sława!”; „Wolność narodom! Wolność ludowi!”.
Oddano również cześć ukraińskim powstańcom. Na moskiewskich ulicach, co jest rzadkością, dało się słyszeć „Sława Ukrainie! Bohaterom sława!”; „Sława bohaterom Niebiańskiej Sotni!”; „Ręce precz od Ukrainy!”; „Rosjanie i Ukraińcy – bracia na zawsze!”.
Łączna liczba uczestników marszu, według różnych szacunków, osiągnęła od 50 000 do 100 000 głów, co było niemiłą niespodzianką dla okupacyjnego reżimu i dowiodło, że w Rosji w dalszym ciągu funkcjonują wolni obywatele, nie ogłupieni szowinistyczną, kłamliwą propagandą nienawiści, siejącą wrogość pomiędzy słowiańskimi, bratnimi narodami.
„To początek. Ukraińska zima przeradza się w ruską wiosnę i tylko od nas zależy wprowadzenie w życie rewolucyjnego hasła „Dzisiaj – Kijów, jutro – Moskwa!” – kończą swoją relację aktywiści Woli Ludu.
na podstawie /zdjęcia: ru.narvol.org




autonom.pl/?p=8551


Przez cały wiek XIX inteligencja rosyjska dzieliła się na zachodowców (zapadników) i słowianofilów. Dzisiejsi Eurazjaci są doskonałymi spadkobiercami słowianofilów. Łączność z Europą i odrębność Rosji stanowiły tu tezy sprzeczne. Czym jest bolszewizm - zapadniczestwem czy słowianofilstwem?
Mógłbym tu odpowiedzieć, że całe to pytanie jest zbyt literackie, zbyt burżuazyjne i kontrrewolucyjne, aby się nad nim zastanawiać. Chwilkę jednak pozostańmy z literaturą. Oto genialny pisarz, katorożnik carski i genialny prorok i propagator rosyjskiego monarchizmu (duchowy ojciec czarnej sotni - jak go zdaje się Stanisław Brzozowski pierwszy nazwał). Dostojewski w Bratiach Karamazowych daje nam starego Karamazowa: szlachcica rosyjskiego, pijaka i łajdaka. W towarzystwie innych pijaków idzie Karamazow przez ulice i spotyka wałęsającą się po rynsztokach żebraczkę - karlicę, potworną w swym nieludzkim kalectwie, prócz tego histeryczkę i kretynkę. Pijane towarzystwo zastanawia się, czy z taką mógłby kto spełnić czyn miłosny. Stary Karamazow odpowiada, że gotów podjąć taki zakład.
Z tej cuchnącej sodomii, ze związku starego zdegenerowanego szlachcica z obrzydliwą karlicą rodzi się Smierdiakow, który jest starego Karamazowa synem, lokajem i mordercą.
Bolszewizm jest niewątpliwie zapadniczestwem. - Ojcem jego był Marks i książki niemieckie czytane przez studentów w niebieskich mundurach i z guzikami o dwugłowych orłach. Lecz bolszewizm jest przede wszystkim Smierdiakowem, zjawiskiem, zrodzonym z sodomii pijanego intelektu z histerią chamstwa.
- - -
Stanisław Mackiewicz „Myśl w obcęgach. Studia nad psychologią społeczeństwa Sowietów” 1931
zermatia1920.tumblr.com/


MATEUSZ RAWICZ: – Pałkarze z ONR – taki stereotyp utrwalił się w okresie PRL, czego przykładem był film „Zezowate szczęście”. Czy może być coś ciekawego dla historyka w historii takiej organizacji?
WOJCIECH J. MUSZYŃSKI: - Cechą stereotypów jest to, że mają niewiele wspólnego z rzeczywistością. Propaganda PRL uczyniła wiele, aby zohydzić tę formację polityczną. ONR to był przez komunistów i lewicę szczególnie znienawidzony. O pałkarstwie jeszcze powiem, warto jednak zwrócić uwagę na sentencję „jest ONR-u spadkobiercą partia”, która wydaje się dominować nad tym tematem. Wielu ją cytuje, jednak mało kto rozumie jej sens.
Miłosz miał bowiem na myśli kilku swoich kolegów z Wilna na czele z Putramentem, którzy w latach 30. z endeków przedzierzgnęli się w komunistów. Fakt, że nie mieli nic wspólnego z ONR nie miał dla niego specjalnego znaczenia – chodziło o rzucenie na PZPR najgorszej w jego mniemaniu inwektywy.
Bo nazwę ONR lewica traktuje jako inwektywę wobec wszystkich politycznych przeciwników – rzucając ją jednym tchem z epitetami w rodzaju „faszystowski” czy „rasistowski”. Do tej pory było to łatwe, bo mało kto zdawał sobie sprawę czym był ONR i kto do niego należał. Mam nadzieję, że wydanie przez IPN mojej książki „Duch Młodych” utrudni takie pseudointelektualne harce.
MATEUSZ RAWICZ: - Jak należy się odnosić do zarzutów o „faszyzm” i „rasizm” ONR? Z czego wynikają te zarzuty?
WOJCIECH J. MUSZYŃSKI: - ONR, jak zresztą cały polskich ruch narodowy, nie głosił haseł rasistowskich. Owszem, występowano przeciwko Żydom, głoszono hasła o przymusowej emigracji tej mniejszości z Polski, ale nie można tego stawiać na jednej szali z niemieckim nazizmem czy Holokaustem.
Zresztą w czasie wojny wielu narodowych radykałów ratowało Żydów, a kilku otrzymało nawet medal „Sprawiedliwego wśród narodów Świata”.
Kolejna sprawa, to twierdzenie, że przed wojną „ONR-owcy bili Żydów”, które jest głupawym antysemickim prymitywizmem: młodzież żydowska to nie była banda herlaków z ilustracji w antysemickim pisemku. Umieli się bronić, a nawet atakować. Na uniwersytetach, czy na ulicach dochodziło niekiedy do bójek: bili się ONRowcy z Żydami, endecy z piłsudczykami, bejtarowcy z bundystami, a socjaliści z komunistami. Bito się, bo takie były polityczne temperamenty i ówczesny duch czasów. Można nad tym ubolewać. Ale nie można też popadać w przesadę, bo dojdzie się do absurdu, że lata 30. to okres ulicznej wojny domowej. Burdy miały miejsce, ale niezbyt często, a winę za nie ponosiły różne ugrupowania polityczne. W każdym razie działacze ONR nie byli bardziej winni niż BUND czy socjaliści.

ONR-owcy na pielgrzymce akademickiej w 1934 r.
MATEUSZ RAWICZ: - W swojej książce „Duch młodych” postawił pan tezę, że ONR był jedynie ekspozyturą tajnej Organizacji Polskiej.
WOJCIECH J. MUSZYŃSKI: - Ściśle to ujmując, ONR nie był samodzielnym bytem politycznym. Stanowił rodzaj parawanu, który osłaniał działalność tajnej, wewnętrznie zakonspirowanej Organizacji Polskiej. Celem mojej książki było pokazanie, kim byli ludzie tworzący OP i ONR. OP miała charakter elitarny, skupiała ludzi dojrzałych, niemal zawsze po studiach i o ugruntowanej pozycji zawodowej. Byli wśród nich liczni inżynierowie – należy pamiętać, że Politechnika Warszawska była domeną wpływów narodowych-radykałów – następnie prawnicy, ekonomiści, lekarze, ale także profesorowie, księża, ziemianie oraz przemysłowcy, którzy dodatkowo finansowali działalność. Była to po prostu elita ówczesnej polskiej inteligencji. A oenerowski kamuflaż okazał się dość skuteczny. Przedwojenna polska policja ani śledczy z gestapo nie wpadli na trop OP, choć podejrzewano, że w strukturze ONR jest jakieś „drugie dno”. Organizacja została zdemaskowana i rozpracowana dopiero przez NKWD i UB pod koniec 1945 r.
Tymczasem przedwojenny ONR – zarówno w krótkim okresie działalności legalnej, jak i później, w drugiej połowie lat 30, gdy działał w konspiracji – była to organizacja młodzieżowa. Tworzyli go studenci, którzy organizowali demonstracje, wydawali nielegalne gazetki i ulotki, a niekiedy też prowadzili akcje bojówkarskie. W porównaniu z OP nie miało to specjalnego znaczenia, choć dziś szczególnie bojówkarstwo się podkreśla. Tego rodzaju działalność była, jak to nazywam „przedszkolem do OP”: w ONR poznawano kandydatów, sprawdzano ich wartość oraz ideowość, a także czy są odporni na szykany lub pobyt w policyjnym areszcie. Ci, którzy się wykazali w ONR, byli później wprowadzani do struktur OP, czyli do elity.
Ponadto działacze OP uważali narodowy radykalizm za dobry szyld polityczny. Byli oni polskimi nacjonalistami, co łączyli z radykalizmem, czyli z programem szybkiej modernizacji Polski pod względem gospodarczym, społecznym i politycznym. Opracowano plany reformy rolnej, industrializacji i elektryfikacji kraju, rozwoju prywatnej przedsiębiorczości. Taki był prawdziwy sens istnienia OP i ONR, a nie rzekome burdy antyżydowskie.

Oddział kobiecy ONR
MATEUSZ RAWICZ: - Historycy określają mianem Obozu Narodowo-Radykalnego zarówno ONR „ABC” jak i „Falangę”. Czy to określenie zgodne z prawdą?
WOJCIECH J. MUSZYŃSKI: - Zupełnie niezgodne. „Falanga” to Bolesław Piasecki i oddani mu ludzie, którzy byli przez pewien czas w ONR. Jednak w 1935 r. wywołali rozłam i utworzyli odrębną organizację. Miała ona charakter bojówki, którą tworzyła młodzież z przedmieść, robotnicy oraz nieliczna grupa inteligencji, głównie studentów. To oni byli odpowiedzialni za większość zamieszek oraz wystąpień antyżydowskich, które przypisuje się ONR. Hasła nacjonalistyczne mieszały się tam z populizmem i uwielbieniem dla Piaseckiego, jako przyszłego wodza narodu. Nie można więc porównywać „Falangi” do ONR czy OP. „Falanga” to nie była poważna formacja polityczna, co zresztą pokazała praktyka, gdyż zakończyła swój żywot na kilka miesięcy przed wybuchem wojny.

Plakat Falangi
MATEUSZ RAWICZ: - Podobno do ONR należał m.in. Janek Bytnar „Rudy”, bohater powieści „Kamienie na szaniec”?
WOJCIECH J. MUSZYŃSKI: - Tak rzeczywiście było – Jan Bytnar należał do Grup Szkolnych ONR, które skupiały młodzież szkół średnich. W liceum Batorego, gdzie chodził Bytnar, struktura ta była bardzo prężna. Podobne grupy działały w innych liceach warszawskich: Reya, Czackiego, Poniatowskiego czy Zamoyskiego. To ostatnie było w pewnym sensie matecznikiem środowisk narodowo-radykalnych, gdyż ukończyło je wielu czołowych działaczy ONR i OP, w tym Jan Mosdorf i Jan Jodzewicz. Na początku wojny Bytnar wbrew radom kolegów poszedł do Małego Sabotażu, później znalazł się w Szarych Szeregach, ale nie oznaczało to, że zerwał kontakty z ONR, czy zmienił poglądy polityczne.
W szeregach ONR było wielu wybitnych ludzi: ks. prof. Jan Salamucha, jeden z czołowych polskich filozofów, pisarz Leszek Prorok, prof. Jerzy Regulski autor reformy samorządowej III RP, prof. Bolesław Sobociński – przed wojną wykładowca UW, po wojnie w Uniwersytecie Notre Dame w USA, prof. Felicjan Loth – znany warszawski lekarz pediatra, a z wywiadem NSZ był związany inny pisarz Jan Józef Szczepański. To tylko przykłady, gdyż takich ludzi były setki.

Jan Bytnar
MATEUSZ RAWICZ: - Druga wojna światowa była kresem działalności ONR/OP?
WOJCIECH J. MUSZYŃSKI: - Wręcz przeciwnie – wybuch wojny zmobilizował działaczy OP do walki zbrojnej i działalności politycznej. To z ich inicjatywy powstał podziemny Związek Jaszczurczy, organizacja wojskowa, która w późniejszym czasie dała początek Narodowym Siłom Zbrojnym.

Symbol Związku Jaszczurczego na odznace żołnierzy NSZ
Środowisko OP pierwsze rzuciło hasło powrotu Polski nad Odrę i Nysę Łużycką. Uporczywie, początkowo samotnie, lansowali to hasło przez kolejne lata wojny, pisali o prawach Polski do Dolnego Śląska, Pomorza i Prus Wschodnich.
Ostatecznie społeczeństwo polskie zaczęło się z tą ideą identyfikować. W 1945 r. komuniści z pomocą Sowietów jedynie nieudolnie ją splagiatowali chcąc uwiarygodnić się jako polscy patrioci. A także dać Stalinowi alibi na zagrabienie wschodnich województw Polski. Tymczasem środowisko OP nigdy nie dopuszczało możliwości wyrzeczenia się Kresów Wschodnich – Wileńszczyzna i Małopolska Wschodnia były dla nich integralną częścią Rzeczypospolitej.
Ważnym wkładem środowiska OP było opracowanie koncepcji powojennej odbudowy Polski w ramach Służby Cywilnej Narodu. Strukturę tę tworzyli inżynierowie i kadra naukowa różnych dziedzin. To oni byli autorami szeregu opracowań dotyczących powojennej odbudowy i rozbudowy przemysłu, reformy rolnictwa, systemu prawnego, szkolnictwa, rozwoju samorządu terytorialnego i administracji cywilnej oraz zintegrowania ziem zachodnich z resztą kraju. Część z tym opracowań przekazano Delegaturze Rządu, za pośrednictwem której niektóre rozwiązania udało się wcielić w życie. Niestety większość dorobku SCN przepadła w zniszczonej Warszawie.

Wojciech J. Muszyński
Innym istotnym wkładem OP w walkę o niepodległość był konsekwentnie głoszony program zwalczania z bronią w ręku podziemia komunistycznego. Stanowisko Komendy Głównej AK i Polskiego Państwa Podziemnego było w tym względzie chwiejne – próbowano z komunistami negocjować, kiedy indziej zwalczano ich politycznie, lecz przypadki fizycznej likwidacji należały do rzadkości.
Działacze OP głosili, że PPR oraz GL/AL to agentury Sowietów, jednego z dwóch wrogów Polski w tej wojnie i należy je niszczyć na równi z niemieckim aparatem okupacyjnym, a komunistów traktować jak zdrajców-folksdojczów. Partyzantka NSZ zwalczała komunistów z bronią w ręku do początku lat 50.

Rozmawiał Mateusz Rawicz, wywiad ukazał się w tygodniku „Nasza Polska”, nr 1, 03.01.2012 r.

Bartosz Bekier: Czerwono-czarni, czyli raport z Ukrainy
Poranne ulice przedmieść Kijowa nie różnią się niczym od zapracowanych arterii innych aglomeracji. Dopiero ścisłe centrum miasta nieomylnie przypomina o impasie politycznym, który stał się udziałem Ukrainy. Głęboko zakorzeniony konflikt wciąż trwa. Państwo reprezentowane przez prezydenta Janukowycza powoli wycofuje się przed wspieranymi przez Zachód siłami o zróżnicowanej proweniencji – od wiecowych liberałów, po zmilitaryzowany aktyw narodowosocjalistyczny.
Dziwna wojna
Centrum Kijowa przypomina miasto frontowe. Jest to strefa, która znajduje się całkowicie poza jurysdykcją państwową, o czym przypominają uliczne punkty kontrolne obsadzone przez opozycję. Pomiędzy wzgórzami usypanymi z worków wypełnionych piaskiem, swoją służbę pełnią wartownicy sterujący ruchem. Wzgórza zwieńczone są czerwono-czarnymi sztandarami ukraińskiego nacjonalizmu i zostały wzniesione na wszystkich rogatkach przejętego obszaru miasta. Tymczasem państwowe formacje mundurowe są obecnie całkowicie niewidoczne – najwyraźniej zostały celowo wycofane ze strefy rewolucyjnej, co jednak na pierwszy rzut oka wygląda na ich pełną kapitulację. Dostrzegamy jedynie kilku funkcjonariuszy „Berkutu” ściśniętych w bramie pałacu prezydenckiego, oraz milicjanta pilnującego wejścia przed niezbyt gwarną siedzibą Partii Regionów.
Tymczasem na Placu Niezależności, zwanym u nas z ukraińska „Majdanem”, a także w jego szeroko pojmowanym sąsiedztwie, sytuację wydaje się całkowicie kontrolować umundurowana milicja nacjonalistów, z wyraźną słabością do kamuflażu niemieckiego typu Flecktarn, uzbrojona w koktajle Mołotowa, kije bejsbolowe, tarcze, pałki wzmacniane metalowymi okuciami, karabiny pneumatyczne i granaty hukowe. Młodzi rekruci biorą udział w warsztatach odbywających się na świeżym powietrzu, gdzie pod okiem instruktorów uczą się pałować milicję. Ten, kto oglądał zamieszki, wie, iż nie jest to tylko pusta przechwałka. Nacjonaliści uczą się walczyć w formacji, taktycznie wycofywać się pod osłoną szeregu tarcz, oraz skutecznie kontratakować. Ukraińskie służby państwowe, które mogłyby mieć chociaż nieśmiałe pretensje wobec tego typu jawnych warsztatów społecznych w centrum stolicy, nie reagują. W centrum Kijowa panuje spokój, ale to już nie jest ich ziemia.
Szturm na instytucje
Nacjonaliści ukraińscy w walce o władzę realizują drogę rewolucyjną, w dosłownym tego słowa znaczeniu. Ich taktyka polega na „leninowskim” atakowaniu terenowych struktur administracji państwowej, a następnie ich przejmowaniu i tworzeniu tam swoich sztabów. Również w samej stolicy Ukrainy część urzędów znajduje się obecnie pod kontrolą narodowych rewolucjonistów. Taki los spotkał Kijowską Radę Miejską, gdzie po przymusowej eksmisji radnych, swój komitet utworzyła nacjonalistyczna partia „Swoboda”.
Z gmachu Rady spogląda na nas portret Tarasa Szewczenki w rysunkowej stylizacji graficznej. Przed wejściem wartownicy dokonują kontroli dokumentów, jednak sam widok polskiego paszportu działa niczym przepustka. Wartownicy na zewnątrz sprawiają wrażenie milicji „ludowej”, o czym świadczą ich futrzane czapy i kolorowe, ortalionowe spodnie, jednak wewnątrz budynku od razu napotykamy na umundurowany batalion nacjonalistów. Na kamuflażu i kamizelkach taktycznych można dostrzec „Czarne Słońca”, oraz symbolikę neobanderowską. Budynek sali obrad Rady został przekształcony w coś pomiędzy świątynią grekokatolicką, ołtarzem Stiepana Bandery, a sztabem zarządzania obszarem rewolucyjnym. W ustawionych rzędami krzesełkach zwolennicy rewolucji modlą się o jej pomyślne zakończenie, a przy okazji mogą się trochę ogrzać. Przy długich ławach ustawionych pod ścianą pracują umundurowani sztabowcy w kominiarkach. Pomiędzy zebranymi przemyka kapłan grekokatolicki w niemieckiej kurtce wojskowej narzuconej na czarny habit. Mównica została zamieniona w ołtarz, nad którym dominuje wielki portret Bandery.
Budynki zajęte przez rebeliantów połączone są kablami sieci wewnętrznej, co ułatwia kontakt i czyni go pewniejszym. Kable instalowane są na bieżąco i dyskretnie przeciągane przez mury, oraz rozwieszane ponad ulicami. Przy komputerach ktoś nieustannie pracuje, zbierane są komunikaty z terenu, sytuacja monitorowana jest również poprzez Internet. Oddziały ukraińskich nacjonalistów operujące na ulicach utrzymują kontakt poprzez krótkofalówki.
Narodowa rewolucja za obce pieniądze
Dzienny kosztorys rewolucji jest zatrważający. Strefa kontrolowana przez opozycję przypomina miejscami sprawnie zarządzaną powstańczą fortecę. Ulice prowadzące koncentrycznie z eksterioru ku obszarowi kontrolowanemu przez rebeliantów, zostały umocnione barykadami, sięgającymi niekiedy na wysokość drugiego piętra. Zdobią je ukraińskie flagi narodowe, sztandary nacjonalistów, emblematy partyjne, symbole białoruskiej opozycji, druty kolczaste, pręty żelbetonowych zbrojeń. Nie brakuje też flag unijnych i amerykańskich, a także barw rebeliantów syryjskich i czeczeńskich. Banner „Gazety Polskiej” wisi obok namiotu z wyrysowanym napisem „UPA”, naprzeciwko portretu Bandery.
Wewnętrzny obszar rewolucyjny również jest poprzecinany barykadami, pomiędzy którymi rozlokowane są wojskowe namioty, gdzie nocują setki ludzi. Nad Placem Niezależności unosi się zapach palonego drewna, który wydobywa się z kuchni polowych rozmieszczonych co kilkadziesiąt metrów. W menu m. in. barszcz, naleśniki z serem, gotowana kasza. Nie niepokojone przez nikogo ciężarówki nieustannie dowożą zaopatrzenie: tony żywności, drewna, opon. Te ostatnie lądują na barykadach oraz w odwodowych magazynach, w razie gdyby znów trzeba było zorganizować mur ognia, w charakterze zapory przed jednostkami formacji Berkut. Rozbudowany węzeł sanitarny obsługiwany jest przez cysterny, nieustannie działa też wiecowa scena, oraz wielki telebim. Niektórym osobom pełniący służbę, wartownikom, kierowcom, osobom koczującym na Placu Niezależności wypłacane są regularne pensje. Nazwy sponsorów pojawiają się niekiedy w rozdawanych na barykadach i przy kuchniach ulotkach, gdzie znaleźć można logo m. in. unijnej Partii Porozumienia Liberałów i Demokratów na rzecz Europy, należącej do Międzynarodówki Liberałów. Innych sponsorów można się tylko domyślać, biorąc pod uwagę wspólne wiecowanie przywódcy „Swobody” z Johnem McCainem, oraz pojawiające się tu i ówdzie amerykańskie flagi w sąsiedztwie obiektów logistycznych
Sława Ukrainie – bohaterom sława!
Pełne werwy zawołanie nacjonalistów, sięgające swymi korzeniami czasów OUN, przyciąga dziś młodych Ukraińców jak magnes. Atmosferze zbiorowości dali się ponieść nawet polscy politycy neokonserwatywni, choć w ich ustach zawołanie epigonów UPA wybrzmiewało szczególnie perwersyjnie. Nie tylko dlatego, że kiedyś pozdrawiali się nim sprawcy okrutnego ludobójstwa Polaków na Wołyniu, ale także z uwagi na to, iż obecnie jest to hasło ukraińskich idealistów, zawołanie, którym cyniczni politycy wycierają swoje kłamliwe usta. Również ci ukraińscy, a może przede wszystkim oni. Niezależnie od źródeł finansowania i geopolitycznego kontekstu, rewolucja przyciągnęła też ludzi, którzy pragną autentycznego oczyszczenia swojego kraju z podłości, fałszu i brudu. Na manowce prowadzą ich jednak liderzy rewolucji, będący de facto lokajami obcych mocarstw, a także zgubne elementy aksjologii ukraińskiego nacjonalizmu, takie jak szowinizm i nieprzejednana nienawiść do niemalże wszystkich sąsiednich narodów. Obecnie na Placu Niezależności akcentuje się przede wszystkim niechęć do Rosji, co wynika z immanentnego poczucia zagrożenia ze strony Moskwy, natomiast celowo zapomina się o „problemie polskim”, co zbieżne jest ze wsparciem Warszawy dla dążeń ukraińskiej opozycji. Reinterpretacja neobanderyzmu wciąż jest jednak zjawiskiem powierzchownym, fasadowym, o czym powinni pamiętać zarówno establishmentowi decydenci, jak i neokonserwatywni dysydenci w Polsce, którzy bezrefleksyjnie wspierają opozycję w jednym szeregu z odległym Waszyngtonem i Brukselą, pomijając niewygodne dla siebie wątki rewolucji.
Bartosz Bekier (tekst, zdjęcia)













