Strona wykorzystuje mechanizm ciasteczek - małych plików zapisywanych w przeglądarce internetowej - w celu identyfikacji użytkownika. Więcej o ciasteczkach dowiesz się tutaj.
Obsługa sesji użytkownika / odtwarzanie filmów:


Zabezpiecznie Google ReCaptcha przed botami:


Zanonimizowane statystyki odwiedzin strony Google Analytics:
Brak zgody
Dostarczanie i prezentowanie treści reklamowych:
Reklamy w witrynie dostarczane są przez podmiot zewnętrzny.
Kliknij ikonkę znajdującą się w lewm dolnym rogu na końcu tej strony aby otworzyć widget ustawień reklam.
Jeżeli w tym miejscu nie wyświetił się widget ustawień ciasteczek i prywatności wyłącz wszystkie skrypty blokujące elementy na stronie, na przykład AdBlocka lub kliknij ikonkę lwa w przeglądarce Brave i wyłącz tarcze
Główna Poczekalnia Dodaj Obrazki Dowcipy Soft Szukaj Ranking
Zarejestruj się Zaloguj się
 

#okultyzm

Archeolodzy odkryli, że w starożytnej jaskini w Jerozolimie uprawiano nekromancję. W grocie odnaleziono ponad 120 lamp olejnych, różnego rodzaju artefakty, a także ludzkie czaszki.



Nekromancja już od starożytności była postrzegana jako czarna magia, w której czarownik wykorzystywał siły zła do swych tajemnych praktyk lub w celu poznania przyszłości. Uważano, że nekromanta przyzywał duchy zmarłych, a niekiedy wskrzeszał do życia przerażające stworzenia.



Archeolodzy z Izraela prowadzili badania w jaskini Te’omim. To duża jaskinia, znajdująca się w regionie Wyżyny Judzkiej. Grota od 2009 roku jest badana przez ten sam zespół w ramach wspólnego projektu Uniwersytu Bar-Ilan oraz Centrum Badań Jaskiniowych na Uniwersytecie Hebrajskim w Jerozolimie. Podczas wykopalisk z lat 2010–2016 znaleziono tu ponad 120 nienaruszonych lamp olejnych. Większość z nich datowano na II–IV wiek n.e, czyli okres cesarstwa rzymskiego.



Wszystkie lampy zostały celowo umieszczone w wąskich, głębokich szczelinach w ścianach głównej komory, a niektóre były zasypane gruzem. W niektórych zagłębieniach umieszczono je wraz z bronią i naczyniami ceramicznymi, monetami, a w niektórych odkryto również ludzkie czaszki. W 2023 roku badacze przedstawili wnioski ze swoich badań. Okazuje się, że artefakty te były używane jako część ceremonii nekromancji, które odbywały się w czasach rzymskich.
– Jaskinia mogła służyć jako miejsce lokalnej wyroczni (nekyomanteion). Umieszczenie starożytnych ukrytych lamp i czaszek sugeruje praktykę nekromantyczną w Izraelu – napisali autorzy w artykule opublikowanym na łamach czasopisma naukowego „Harvard Theological Review”.



A team of researchers explores the "Portal to Hades" in the Teomim Caves near Beit Shemesh during a recent expedition. (courtesy Boaz Zissu)

Naukowcy zwracają uwagę na to, że jaskinia Te’omim przez ponad 200 lat funkcjonowała jako miejsce kultu. Uczeni już w poprzednich badaniach sugerowali, że grota mogła być poświęcona bóstwu chtonicznemu (podziemnemu). – Lampy zostały celowo zdeponowane w wąskich, głębokich szczelinach, z których większość była bardzo trudno dostępna. Musieliśmy użyć długich tyczek z żelaznymi hakami, aby wydobyć wiele z nich, a długie tyczki zostały prawdopodobnie użyte do ich pierwotnego włożenia – podkreślają archeolodzy.

Źródło materiału: national-geographic.pl/artykul/odkrycie-ktore-mrozi-krew-w-zylach-odna...
Zdjęcie pod koniec: www.timesofisrael.com/possible-portal-to-underworld-discovered-near-beit-shemesh/amp/
Nie samym MRU polsza podziemna stoi. Fotorelacja z nocnej wycieczki do trzewi miasta, okraszona odrobiną literackiej bredni (choć tytuł to nie bait - opisane wydarzenia są autentico fantastico)
_______________________________

Klik.
Żarnik latarki mógłby w tym momencie zalać fasadę budynku jaskrawym, pięciusetlumenowym snopem światła, lecz to byłoby cokolwiek nierozsądne. Stojąc na wąskim pasie wykarczowanej zieleni, z nieuchronną karą grzywny przed sobą i złowrogim szczekaniem psa za plecami, zdecydowanie nie powinienem rzucać się w oczy. Świecę więc tyle, ile potrzebuję, by widzieć czubki butów, jednocześnie macając ceglany mur w poszukiwaniu wejścia. Kątem oka zerkam na zegarek. Kilka minut temu wybiła północ, ciemność zalała już przestwór nieba całą swą okazałością. Witaj ponownie, przyjaciółko, dawno nie mieliśmy okazji do spotkania tylko we dwoje. Dzisiejszej nocy oswoję się z tobą na nowo.

Dłoń nie natrafia na zimną fakturę ściany, niemal tracę przy tym równowagę. Oświetlam latarką coś, co w założeniu architektów najprawdopodobniej miało być oknem, a dziś posłuży mi jako drzwi. Jasna plama rozmywa czerń w promieniu pięciu, może sześciu metrów, głębiej nie sięga. Po karku przebiega dreszcz. Czy przyjemny? Zaraz się okaże.
Wchodzę.



Odczuwam chłód. Tu, gdzie roczna amplituda temperatur waha się najwyżej o kilka kresek na termometrze, nawet przy trzydziestostopniowym upale panującym na zewnątrz można szybko zatęsknić za cieplejszą bluzą. Sam nie wiem, ile w tym cyrkulacji powietrza, a ile strachu. Od ostatniej samotnej wyprawy w podziemia minęły mi już dwa lata, a lęk ciemności – ciężko temu zaprzeczyć – lubi zapuszczać korzenie na nowo.

Cichną, a po chwili zupełnie milkną szczekanie psa i dźwięki aut wjeżdżających z dużą prędkością w głębokie kałuże. Zastępują je odgłosy rytmicznie kapiących kropli i całych strug wody, spływających w głąb podziemnego systemu szczelinami zasypanych wywietrzników i transzejami pęknięć w posadzce. TAP…Tap…tap… Spadają w synchronicznej zmowie, cierpliwie żłobią wiekowy beton, drążą otwory w moim umyśle z mocą wiertarki udarowej. I jeszcze to echo – powtarza każdy dźwięk, każdy najmniejszy szmer, wysyłając w odmęt zakodowaną informację o mojej obecności.
– HALO…Halo…halo… JEST TU KTO…Tu kto…kto…?
Cisza. I dobrze. Gdybym usłyszał teraz jakiś niestandardowy hałas, moja podróż zdecydowanie skończyłaby się w tym miejscu.




Pierwszy poziom to istny labirynt. W każdej sali trafiam na co najmniej parę drzwi prowadzących do dalszych pomieszczeń. Ów system rozgałęzia się kilkukrotnie, nim doprowadza do ślepego zaułku. Z żeliwnych rur zwisają strzępy waty przemysłowej, przeżarty rdzą kocioł ukrywa się gdzieś w rogu przed światłem, gromady pająków przemykają po ścianach, po suficie. Poza tym nic szczególnego, tylko nieprzyjemny odór stęchlizny w powietrzu, chmury pyłu i wilgoć pod podeszwą. W obawie o drogi oddechowe, zakładam maskę.

A skoro już tak nie śmierdzi, to sprawdźmy, co kryje się na niższym poziomie.




Wydaje mi się, czy temperatura naprawdę spadła znacząco, gdy pokonałem zaledwie kilkanaście stopni spiralnych schodów prowadzących głębiej pod ziemię? Tu, będąc całkowicie niewidocznym z zewnątrz, pozwalam sobie na włączenie najsilniejszego trybu latarki, by rozejrzeć się po tym, co wygląda mi na oszałamiająco dużą, pustą przestrzeń. Snop światła utwierdza mnie w przypuszczeniach.

Korytarz o łukowym sklepieniu ciągnie się przez dobre sto metrów. Muszę przejść nim w tę i z powrotem, by zbadać wszystkie zakamarki; gdy stoję w jednym punkcie i świecę wokoło, znaczna część tunelu pozostaje w cieniu. Jest tu dużo śmieci – wygląda to tak, jakby pracownicy zakładów działających na powierzchni traktowali wywietrzniki oraz częściowo odsłonięty szyb windy towarowej jako dodatkowe śmietniki. Walają się roztrzaskane świetlówki, gumowe węże pozbawione miedzianych wnętrzności, metalowe obejmy beczek, których drewniane struktury dawno już spróchniały, tu i ówdzie zalega plastikowy zbiornik z niewiadomego pochodzenia cieczą albo obudowa lampy zerwanej ze ściany. Poza tym jest pusto. Żadnych maszyn, mebli, wyposażenia. Z ciemności wyłania się pustka.




Staram się nieprzerwanie fotografować i szukać dobrych scenerii do zdjęć, by tłumić obrazy zakrzywionej rzeczywistości, które rozstrojone instynkty usiłują wepchać mi do głowy z siłą prasy hydraulicznej. Gdy patrzę w głąb jednej z wielu hal, słyszę urojone dźwięki dobiegające z korytarza za moimi plecami. Odwracam się gw🤬townie, dając przy tym słowo, że po po drodze przez ułamek sekundy oświetliłem jakiś kształt, lecz gdy nieco wolniej powtarzam ruch, nie znajduję niczego wyróżniającego się.

TAP…Tap…tap…TUP…Tup…tup…
To jeszcze odgłos kapiących kropli, czy stawianych kroków?

Zamieram, gdy z przeciwległego końca korytarza wydobywa się metaliczny dźwięk, jakby zderzenie dwóch prętów. A przynajmniej tak go odbieram, zniekształconego wielokrotnym rykoszetem. Krzyczę. Nie, jednak uciekam. Może lepiej zawołać? Chyba zdecydowanie lepiej uciec. Krzyczę. Uciekam. Krzyczę. Uciekam. Krzyczę. Krzyczę. Krzyczę…
– KTO TAM JEST?!…Tam jest…jest…




Raz. Dwa. Dziesięć. W sumie milion. Mam wrażenie, że tyle sekund stałem w bezruchu, nasłuc🤬jąc pożądanej/niepożądanej (niepotrzebne skreślić) odpowiedzi. Na wszystkich bogów i bożków, w których nie wierzę, dlaczego przychodzą mi do głowy sceny z tych wszystkich filmów grozy?! Pszczółka maja! Pszczółka maja! PSZCZÓŁKA MAJA, DO JASNEJ CHOLERY!

I tak stąd nie wyjdę, nie minąwszy miejsca, z którego rozległ się tamten dźwięk. Chyba, że szybem windy towarowej… Zaglądam w ciasną wyrwę między stropem, a szczytem hałdy śmieci, i natychmiast oceniam szanse jako znikome. Nie mam pojęcia, ile czasu wytrzyma jeszcze latarka, ale mając na uwadze fakt, że prawie nie zmieniam najjaśniejszego trybu świecenia, mogą to być minuty. Redukuję z piątki na trójkę, przeklinam mocno ograniczony zasięg widzenia, z olbrzymim oporem stawiam pierwszy krok.




Po drodze niepewnie patroszę snopem światła trzewia kolejnych hal. Każda jest długa na co najmniej czterdzieści metrów, wyraźnie widzę może na jedną trzecią tego dystansu. Przeciwległe ściany skutecznie ukrywają się w mroku. Pierwsza – nic szczególnego, kilka lamp zwisa na kablach z łukowego sklepienia. Druga – to samo. Trzecia – rzucone w nieładzie palety niszczą schemat poprzednich sal. Czwarta – nic nowego. Piąta…

Chwileczkę! Dziesięć kroków w tył, obrót o dziewięćdziesiąt stopni, uruchomienie żelaznych rezerw światła, potocznie zwanych piątym trybem. Latarka gaśnie gw🤬townie, choć powinna najpierw redukować stopnie, podobnie jak biegi w samochodzie. Jasność nie trwała nawet sekundy, ale tyle wystarczyło, by oczy przetworzyły obraz i wysłały do mózgu propozycję przeprowadzenia nieplanowanego zawału serca. I sam już nie wiem, czy wolałem widzieć, czy nie widzieć.



Momentalnie wyostrzają się zmysły, w szczególności słuch.

TAP…Tap…tap…TUP…Tup…tup… – słyszę teraz znacznie wyraźniej, niż wcześniej. Mam omamy. Miałem. Chyba. Czy na pewno zobaczyłem to, co myślę, że zobaczyłem? Sylwetka człowieka. No… chyba człowieka. Ale jeśli nie, to czego innego? Myśl racjonalnie, myśl racjonalnie, MYŚL RACJONALNIE! Ktoś robi sobie jaja, specjalnie hałasował i nie odpowiadał na wołanie. Musiał widzieć błysk, nie ma innej opcji. A ja po omacku i tak stąd nie wyjdę, więc…

I stała się jasność. Światło bez zapowiedzi znów uczyniło czwartą halę widzialną. Jednak anormalny sposób działania latarki wzbudza we mnie nie tak duże uczucie zakłopotania, co fakt, że owa hala jest zupełnie pusta. Choć wytężam wzrok, na pierwszy rzut oka nie widzę niczego, co mogłoby BYĆ tamtym tajemniczym kształtem, lub co mogłoby rzucać tak specyficzny cień.
– HALO!…Halo…halo… – wołam, ale nikt nie odpowiada.




Chyba najwyższa pora opuścić to miejsce. Nim jednaj zbieram się do drogi, zauważam coś leżącego w oddali, jakby klapa albo wieko jakiegoś zbiornika. Kierowany ciekawością, powstrzymywany strachem, przestępuję próg sali w duchu sprzecznych emocji, smagając wszystko wokół snopem światła, niczym latarnia morska na wybrzeżu. Po dziesięciu krokach dostrzegam, że wokół niezidentyfikowanego przedmiotu nakreślone jest białe koło, a cień na przeciwległej ścianie przypomina odwrócony krzyż.

PIP. Pierwszy sygnał ostrzegawczy.

Po dwudziestu krokach nasiąkam obawami, iż może to być coś, czego zdecydowanie nie chciałbym znaleźć w TAKIM miejscu i o TAKIEJ porze.

PIPIP! Drugi sygnał ostrzegawczy.

Po trzydziestu krokach jestem pewny dwóch rzeczy. Pierwsza – dobrze, że wypróżniłem się przed wyjściem, bo w przeciwnym razie zrobiłbym to teraz. Druga – niewiedza bywa zbawienna, zdecydowanie nie warto było oglądać tylu horrorów.

Stoję na skraju białego okręgu, a dwa metry przede mną leży improwizowana plansza „Ouija”. Groteskowości dodaje fakt, że została wykonana z kartonu od pizzy, lecz wcale mnie to nie uspokaja. Strach, jakkolwiek irracjonalny, jest ciężki do opisania. W przypływie adrenaliny zaczynam szybkim krokiem wycofywać się, byle jak najdalej od tej planszy, jak najdalej od tego miejsca, już pal licho zdjęcia. Wykorzystam to, co mam. Nie chcę tu być ani minuty dłużej.



Przyśpieszone kroki echo potęguje do odgłosu biegnącego tłumu. Narastająca panika generuje proporcjonalne nasilenie fantasmagorii, teraz nie zauważam już pojedynczych kształtów, lecz nieskończoność wyimaginowanych straszydeł wyciągających z ciemności swoje łapska i próbujących dosięgnąć mnie nimi. Na ostatnim poziomie już niemal biegnę, nie troszcząc się nawet o rozwiązane sznurowadło. Dopiero, gdy mogę odetchnąć powietrzem nienasiąkniętym zapachem stęchlizny, gdy w oddali ukazują się światła ulicznych latarni, a uszu dobiega hałaśliwe szczekanie czujnego psa, wraca względny spokój, uspokaja się bicie serca, słabną skrajne emocje. Dopiero teraz decyduję się spojrzeć na zegarek. Podświetlona tarcza wskazuje osiem minut po trzeciej. Nie wierzę w coś takiego, jak „godzina demonów”, mimo to zbieżność jest zastanawiająca.

Mogę odhaczyć pierwszą nocną eksplorację, która tylko w połowie zakończyła się powodzeniem. Najwyraźniej przyjaciółka nie miała tej nocy ochoty na spotkanie. Mi natomiast wystarczy wrażeń na długo i nieprędko podejmę się kolejnej próby pokonania lęku przed ciemnością. Na szczęście już niebawem niebo wytraci detale odległych gwiazdozbiorów, a bladoróżowy świt wyjrzy zza horyzontu, tłamsząc wspomnienia tej bądź co bądź „ekscytującej” nocy.

KONIEC.

Wincyj na mojej strone: www.sojer.pl oraz na facebook'u
Hitler i wiedza tajemna
C................a • 2015-03-22, 15:14
Ezoteryka i okultyzm w III Rzeszy.

Aleister Crowley - diabeł w ludzkiej skórze



Aleister Crowley uznawany jest za zło wcielone - jedną z najmroczniejszych i najbardziej zdemoralizowanych postaci pierwszej połowy XX wieku. Wierząc w nadejście nowej ery, którą zwiastowały mu byty z innego wymiaru, zamierzał przebudzić ludzkość i przygotować ją na wielki skok w eon Horusa. Niedługo minie 65. rocznica śmierci słynnego maga, demonologa i skandalisty. Czym tak bardzo gorszył… i dlaczego nadal gorszy?

O Crowleyu mówi się rzadko, dlatego obrósł wieloma mitami. Jeśli już łamie się tabu, wspomina się go zwykle jako satanistę, którym naprawdę nie był. Ten angielski mistyk-okultysta kontaktował się rzekomo z bytami z innych wymiarów, od których przyniósł wieści o początku nowej, lepszej epoki w dziejach. Dzięki magii ludzie mieli osiągnąć w niej wyżyny duchowego rozwoju. Samego siebie Crowley widział w roli „proroka”, ale ci - jak mówiła znana mu dobrze Biblia - nie zawsze są szanowani wśród swoich... szczególnie, gdy są obrazoburcami.

Dzieciństwo antyboga



Postaci Aleistera Crowleya - okultystycznego mistyka, literata i jednego z największych skandalistów w dziejach Wielkiej Brytanii - nie można zrozumieć bez cofnięcia się do jego dziecięcych lat. Urodzony w 1875 r. Edward Alexander (bo tak brzmiało jego prawdziwe imię) wychował się w rodzinie radykalnych protestantów. Dzieciństwo, w którym zmuszano go do uczenia się na pamięć „Pisma Świętego”, określał jako „piekło”. Surowy ojciec - bogaty browarnik - zmarł na raka języka, gdy chłopiec miał 11 lat. Rygoryzm matki, która od dziecka nazywała go „bestią”, wzbudzał w nim niechęć, która potem przeszła w nienawiść. Ze smyczy zimnego i surowego domu nastoletni Crowley zerwał się w szerszy świat wiktoriańskich szkół, z których często relegowano go za złe zachowanie.

Dobry start w dorosłość umożliwiała mu odziedziczona po ojcu fortuna. Młody Crowley wydawał się nie mieć pomysłu na życie (albo miał ich za dużo naraz). W okresie studiów z taką samą lubością oddawał się niepohamowanej (także homoseksualnej) rozpuście, co zdobywaniu wiedzy. Cierpiał wtedy na „głód książek” - czytał wszystko, co wpadło mu w ręce i stawiał pierwsze literackie kroki. Rozwijał też umiejętności wspinaczkowe - jedną z wielkich życiowych pasji. W międzyczasie zmienił imię na Aleister - gaelicki odpowiednik Alexandra. Imienia nadanego przez rodziców, jak twierdził, nie znosił.

Pierwsze doświadczenia mistyczne i zbliżenie do okultyzmu nastąpiły u niego pod koniec XIX wieku. W 1898 r. wstąpił w Londynie do magiczno-okultystycznego Hermetycznego Zakonu Złotego Brzasku, którego członkowie zgłębiali kolejne stopnie sztuk tajemnych - od astrologii i Tarota, po umiejętność komunikowania się z „istotami wyższymi”, którą osiągali ponoć adepci najwyższych szczebli. Była to pierwsza z wielu organizacji i lóż, w których działał. W młodości Crowley był też w ciągłej podróży - zwiedził m.in. USA, Meksyk, Cejlon, Indie i Chiny, gdzie wspinał się i zgłębiał różne tradycje mistyczne.

Dyktujący demon Aiwass


Na przełomie XIX i XX wieku, wraz z rosnącą popularnością seansów spirytystycznych zapanowało przekonanie, że człowiek o odpowiednich predyspozycjach - tzw. medium - może tymczasowo użyczyć ciała eterycznym istotom, które w ten sposób zyskują zdolność do kontaktu z żyjącymi. Tą dziwną drogą powstało wielkie dzieło Crowleya „Liber AL vel Legis” znane też jako „Księga prawa”.

W 1903 r. Crowley pojął za żonę Rose Kelly, z którą na początku następnego roku wybrał się na mistyczną „pielgrzymkę poślubną” do Egiptu. Ciężarna Rose (która za kilka lat rozwiedzie się z magiem i wpadnie w alkoholizm) doświadczyła wówczas serii transów, w których głosy z zaświatów wołały do jej męża: „Oni na ciebie czekają”. Dopiero po odprawieniu pradawnych rytuałów jako nadawca sygnału ujawnił się Ozyrys, który ustami kobiety przekazał zdanie-klucz: „Nadchodzi równonoc bogów” - przełom dla ludzkości.

Crowley utrzymywał, że 8 kwietnia 1904 r., koło pierwszej w nocy, usłyszał dobiegający z kąta głos, który pochodził od Aiwassa. Był to „nieczłowiek” w ludzkiej formie - posłaniec trójcy egipskich bóstw mający podyktować magowi „Liber AL vel Legis”. Przez trzy kolejne noce nieznana siła kierowała ręką Crowleya, spisując dzieło. W tym czasie Aiwass stał ponoć cały czas za jego plecami: „Wyglądał jak ciemny, wysoki mężczyzna - krzepki i zdrowy trzydziestolatek o twarzy dzikiego władcy. Oczy miał przysłonięte, gdyż mogły unicestwić wszystko, na co spojrzy. Nie był ubrany po arabsku - wyglądał raczej na przybysza z Persji lub Asyrii”. Crowley nie wiedział, kto to był - mówił, że „albo anioł, albo demon, albo Bóg”

Poglądy i Thelema

Głównymi hasłami mistycznej filozofii-religii jaką stworzył, znanej jako Thelema, zapisanymi w Liber AL vel Legis, były:
Każdy mężczyzna i każda kobieta to gwiazda. (I:3)
Czyń wedle swej woli będzie całym Prawem. (I:40)
Miłość jest prawem, miłość podług woli. (I:57)
Nie ma prawa poza Czyń wedle swej woli. (III:60)

Thelema błędnie rozumiana jest jako zachęta do robienia co się chce. Crowley wyraźnie w swoich pracach tłumaczy, iż nie powinno się jej tak pojmować. Przez słowo „wola” rozumie pewien cel (to, co w innych systemach nazywane jest geniuszem, kamieniem filozoficznym, summum bonum, czyli Wiedzą Świętego Anioła Stróża) w życiu człowieka, który powinien przez niego zostać odkryty, a gdy to się stanie powinno się zgodnie z nim żyć:
Takoż i ty cały; nie masz żadnego prawa poza czynieniem swej woli. Czyń tak, a nikt nie powie nie. Albowiem czysta wola, nieukojona celem, wolna od żądzy wyniku, jest na każdy sposób doskonała. (AL I:42-44)

Zgodnie z jego naukami człowiek żyjący zgodnie ze swoją wolą nie napotka w życiu żadnych przeciwieństw, i z łatwością wolę tę będzie mógł wypełnić, bez obaw, że może się to kłócić z wolą innych; albowiem jeśli on znajdzie się we właściwym dla siebie miejscu, inni ponoszą winę za wchodzenie mu w drogę:
Bądź silny, o człecze! pożądaj, raduj się wszelkimi rzeczami zmysłu i zachwytu i nie obawiaj się, iż jakiś Bóg za to cię odrzuci. (AL II:22)

Każdą zmianę można wywołać przez zastosowanie właściwej siły, gdyż wszechświat jest powiązany wewnętrznie i doskonale zrównoważony.

Crowley twierdził, że prawdziwe odrodzenie magii nastąpiło właśnie 8, 9 i 10 kwietnia 1904 roku, kiedy to zgodnie z instrukcjami Rose spisywał Liber AL vel Legis. Zainicjowanie tego okultystycznego prądu wywołało wir, bóle porodowe nowego eonu, a kres starego (Równonoc Bogów). Zdarzenie takie pojawia się w odstępach mniej więcej 2000 lat. W Liber AL vel Legis Aiwass uznał Crowleya za „logos nowej ery Horusa”.

Według Crowleya, ludzkość ma za sobą dwa eony: Eon Izydy i Eon Ozyrysa. Eon Izydy stanowił okres, w którym ludzie żyli zgodnie z rytmem natury, na Ziemi panował matriarchat, wierzono, że wszystkim kieruje przeznaczenie. Był to czas niewinności, ale i nieświadomości. Tę niewinność ludzkość utraciła wraz z nadejściem Eonu Ozyrysa, kiedy to patriarchalne struktury zaprowadziły przymus i prawo. Eon Ozyrysa to dyktatura świadomości, która tłumi ludzkie popędy i ustanawia konflikt między ludzkością a światem natury. Eon Ozyrysa to wreszcie wiek wielkich monoteistycznych religii, podpierających struktury państwowe. Crowley twierdził, że w naszym stuleciu rozpocznie się okres przechodzenia do kolejnego Eonu – Eonu Horusa. Nowy Eon narodzi się w bólu i cierpieniach, gdyż ludzkość będzie musiała porzucić dogmaty, z których budowała swoją rzeczywistość. W Eonie Horusa znikną struktury dominacji, matriarchalne i patriarchalne. Każdy przejmie odpowiedzialność za własne życie. Kobiety odnajdą mężczyznę w sobie i mężczyźni odnajdą kobietę w sobie. Ciało znowu stanie się całością. Crowley, jako Bestia (Słońce, 666, męska zasada, Logos, Wola), miał dążyć do świętego zjednoczenia z żeńską zasadą, „nierządnicą Babilonu”

Ksiega Praw - Liber AL vel Legis(po polsku)
czarymary.pl/liberal.html


żródełko; onet, wikipedia, wujaszek google
Jeden prosty dowód: Satanizm w przemyśle muzycznym
l................8 • 2013-08-25, 15:38
Prosty przykład powolnej satanistycznej indoktrynacji przez przemysł muzyczny.



Szczególnie wyostrzony wręcz prostacki przykład uwikłania ludzi z kręgów satanistycznych przemyśle muzycznym znajdziemy tu wszystko: nawiązanie do orgii, okultyzmu, homoseksualizmu, buntu wobec chrześcijańskiej moralności itp. na wyróżnienie zasługuje moment, kiedy piosenkarka jest "zdejmowana" z krzyża.
Proroctwo satanisty Nikolasa Schreck'a właśnie się spełnia ludzie z tychże kręgów wyłaniają się coraz śmielej na arenie muzyki rozrywkowej z dumą pokazując swoje przekonania tu ważne jest zadanie sobie pytania, kto jest największym odbiorcą muzyki współczesnej muzyki pop?
Oczywiście, że młodzież to właśnie wszelakiej maści celebryci dzisiaj są autorytetem często większym niż sami rodzice i często są niestety wzorem do naśladowania już dzisiaj można zauważyć w internecie głosy obruszonych internautów, że "zła opinia nt. satanizmu to wynik kłamliwej propagandy kościoła KK a tak naprawdę jest to niegroźna filozofia stawiająca człowieka na pierwszym miejscu" tak sprawa ma się dzisiaj, a co będzie jutro? Tego typu materiały są niczym wielkim w największych stacjach muzycznych niszcząc umysły dzieci za plecami niczego nie świadomych rodziców.
Mógłbym podać tutaj wiele innych materiałów, ale, jeżeli ktoś jest tak głupi, że nie widzi co się dzieje za jego plecami ostatnią rzeczą jaką bym zrobił to oczekiwanie, że sięgnie po książkę albo, chociaż artykuł i zacznie myśleć, bo, po co robić na siłę krzywdę komuś, kto woli żyć w świecie wykreowanym przez mass-media i marionetkowych polityków?
Natanek w wersji pisanej?
Nav • 2013-05-21, 20:44
Taką ankietę do wypełnienia dostałem ostatnio od swojego "lekko" przyj🤬ego sąsiada w akademiku.
Podobno rozdawali im to w kościele, po mszy.



To co Sadole? Rozwiązujemy?