Strona wykorzystuje mechanizm ciasteczek - małych plików zapisywanych w przeglądarce internetowej - w celu identyfikacji użytkownika. Więcej o ciasteczkach dowiesz się tutaj.
Obsługa sesji użytkownika / odtwarzanie filmów:


Zabezpiecznie Google ReCaptcha przed botami:


Zanonimizowane statystyki odwiedzin strony Google Analytics:
Brak zgody
Dostarczanie i prezentowanie treści reklamowych:
Reklamy w witrynie dostarczane są przez podmiot zewnętrzny.
Kliknij ikonkę znajdującą się w lewm dolnym rogu na końcu tej strony aby otworzyć widget ustawień reklam.
Jeżeli w tym miejscu nie wyświetił się widget ustawień ciasteczek i prywatności wyłącz wszystkie skrypty blokujące elementy na stronie, na przykład AdBlocka lub kliknij ikonkę lwa w przeglądarce Brave i wyłącz tarcze
Główna Poczekalnia Dodaj Obrazki Dowcipy Soft Szukaj Ranking
Zarejestruj się Zaloguj się
 

#prostytutki

Niewolnice w Tajlandii
C................a • 2015-03-31, 15:50
Dokument o ciężkim losie kobiet zmuszanych do prostytucji.

Kierownik Budowy
d................e • 2014-10-13, 16:12
kierownik budowy zmartwiony spóźnionym terminem robót idzie na miasto by się odstresować i napotyka dz🤬ke ,więc się pyta jej :
KB-Czy zrobisz wszystko?
dzifka-tak
kb-a za ile?
dzifka-za stówe
kb-to wylej mi k🤬a beton
MPK Łódź
NeverLie2Me • 2014-05-16, 14:49
Historia z czasów jak mieszkałem w mieście absurdu - Łodzi.

Kilka lat temu po mieście Łodzi w określonych godzinach poruszał się autobus linii "L" jak lotnisko do którego zmierzał. Był to bardzo dobry środek transportu, bo można było dostać się z okolic Dworca Fabrycznego na Retkinię w około 15 minut (z centrum do dzielnicy na krańcu miasta). Dworca już nie ma, autobusu chyba też, ale został park, przy którym owy autobus zaczynał swój "bieg".

No i właśnie pewnego pięknego razu, gdy jechałem do mojej obecnej żony na Retkinię chciałem skorzystać z usług autobusu "L". Pech chciał, że się trochę spóźniłem i nie wiedziałem czy już był autobus czy nie. Stoję 5 min. czekam. Nic, ale jakieś kobiety siedzą na przystanku, myślę sobie - czekają tak jak ja. Następne 5 min. - nic. No k🤬a, trzeba się zapytać, może coś wiedzą. I taki dialog:
- Przepraszam.
- Tak?
- "eLka" już była?
Pani wygląda na zamyśloną i krzyczy w głąb parku:
- Majka, tu jakaś Elka przychodzi?!
- Ja żadnej nie znam - odpowiada p. Majka. I znów do mnie:
- Tu taka nie przychodzi, ale dziewczyny za 50 op🤬lą gałę koncertowo, na pewno będzie pan zadowolony jak u Elki.

...
Donald na panienkach
MadMag • 2014-03-01, 12:47
Donald zapragnął wyrwać się na chwilę z sejmowych pieleszy i zapomniawszy o ciążących na nim obowiązkach odrobinę się zabawić. Skierował się więc w stronę jednej z ulicy płatnych uciech i ledwie zatrzymał auto, już podbiegły trzy kuso ubrane panienki:
- Ooch, popatrzcie! To pan Donald Tusk!
- Zgadza się, mała. Ile liczysz sobie za noc? - zapytał pierwszą z brzegu dziewczynę?
- Jak dla pana, to tylko 100 złotych, odpowiedziała blondynka.
- A ty? - zwrócił się do rudej?
- Dla pana posła tylko 50 zł...
Hmmm... to brzmi coraz ciekawiej, pomyślał lubieżnie i zapytał o taryfę trzecią panienkę. Ta zaś odparła:
- Panie Donaldzie, jeśli pan podniesie mi spódnicę tak wysoko, jak podatki, opuści majtki tak nisko, jak pensje, pana k🤬s podniesie się tak szybko jak ceny i będzie mnie pan r🤬ał tak ostro jak pan r🤬a cały naród, to będzie pan miał tę noc za darmo.
Emerytura
m................i • 2014-02-18, 9:47
Stoją prostytutki w kolejce do komisji emerytalnej.
Wchodzi pierwsza.
- Jak pani pracowała?
- Od przodu.
- 600 zł emerytury.
Wchodzi druga.
- Jak pani pracowała?
- Od przodu i od tyłu.
- 1.000 zł emerytury.
Wchodzi trzecia.
- Jak pani pracowała?
- Od przodu, od tyłu i do buzi.
- 400 zł emerytury.
- A to czemu?!
- Bo pani była dokarmiana

Karle ekscesy
t................4 • 2014-02-15, 14:10
Dwóch karłów poszło do baru, gdzie poderwali sobie po prostytutce. Zabrali je do hotelu do dwóch oddzielnych pokojów. Pierwszy z nich nie był w stanie "stanąć na wysokości zadania", a zażenowania
dodawał fakt, że z pokoju obok słychać było, RAZ, DWA,TRZY, UHH, UHH.... i tak przez całą noc. Rano rozmawiają ze sobą i ten drugi pyta, jak było?
-żenująco, odpowiada pierwszy, za nic nie mogłem osiągnąć wzwodu.
Na to drugi,
- to było żenujące? Ja przez całą noc nie mogłem wleźć na p🤬lone łóżko!
Prostytucja w Auschwitz
B................3 • 2014-01-12, 13:20
W największym niemieckim obozie funkcjonował dom publiczny dla więźniów. Do niedawna był to temat tabu, o którym nie wolno było głośno mówić. Pracowały w nim Polki i Niemki, które zgłaszały się na ochotnika. Dla kobiet znajdujących się na granicy śmierci głodowej, wyczerpanych z powodu katorżniczej pracy, prostytucja była sposobem na przetrwanie. Kilkanaście kobiet obsługiwało do 150 klientów w ciągu kilku godzin. Po wojnie były jak ludzkie wraki, mimo to zostawiono je bez pomocy.
Cena: 2 marki.
Czas: 15 minut.
Pozycja: klasyczna.
Zabezpieczenie: brak.
Tak wyglądały wizyty w burdelu na terenie Auschwitz. Jeżeli można je z czymś porównać, to chyba tylko z pracą na taśmie w fabryce. Przed drzwiami pokojów ustawiali się w kolejkach więźniowie. Rozlegał się dzwonek - pierwszy szereg wchodził do środka. Mężczyźni zdejmowali spodnie i robili swoje. Po kwadransie rozlegał się kolejny dzwonek, mężczyźni wciągali spodnie i wychodzili na zewnątrz. Do wejścia szykował się kolejny szereg.

W drzwiach każdego z pokojów znajdował się wizjer, przez który na wszystko patrzyli esesmani. Chodziło o to, by więźniowie nie rozmawiali z prostytutkami i przypadkiem nie kopulowali z nimi w różnych pozycjach. Każda pozycja poza klasyczną uznawana była bowiem za przejaw seksualnego rozwydrzenia niezgodnego ze zdrowym narodowo-socjalistycznym światopoglądem. Strażnicy czuwali również nad tym, by więźniowie zdejmowali buty.

Wizyta w obozowym burdelu, nazywanym przez Niemców "puffem", nie miała więc na celu intymnego zbliżenia kobiety i mężczyzny, ale raczej mechaniczne rozładowanie napięcia seksualnego. Gdy sześć lat temu po raz pierwszy pisałem o tej sprawie, udało mi się dotrzeć do jednego z więźniów Auschwitz, który korzystał z usług obozowych prostytutek i zgodził się o tym opowiedzieć. Mężczyzna ten od roku już nie żyje.

- Na dole stał wyznaczony więzień funkcyjny - mówił w roku 2007. - Wręczało mu się talon. Potem szybka kontrola weneryczna i dyżurujący esesman wyznaczał odpowiedni pokój. Dostawało się numerek i szło na piętro. Każda dziewczyna miała swoje pomieszczenie. Pokoje urządzone były tak jak w normalnym domu. Łóżko, jakiś stolik, firanki. Dziewczyny były ubrane bardzo ładnie, w cywilne przyzwoite ubrania. Nikt, kto nie spędził kilku lat za drutami, nie zrozumie, jakie wrażenie mógł wywoływać w nas taki widok. Po stosunku sanitariusz dezynfekował członka jakimś płynem i szło się z powrotem do baraku.

Dwumarkowy talon więźniowie otrzymywali w nagrodę za ofiarną pracę czy dobre sprawowanie. Burdel był bowiem częścią wprowadzonego przez Heinricha Himmlera systemu motywowania więźniów. Seks miał być nagrodą zachęcającą do dalszej pracy. System ten nazywano "Frauen, Fressen, Freiheit", czyli "Kobiety, Żarcie i Wolność". Historyk Agnieszka Weseli podkreśla jednak, że nazwa ta była często przekręcana na "Fressen, Ficken, Freiheit", czyli "Żarcie, Pieprzenie i Wolność".
Jak podkreślają historycy, w całym przedsięwzięciu chodziło nie tylko o zwiększenie wydajności pracy więźniów, ale także o przeciwdziałanie homoseksualizmowi, który szerzył się wśród więźniów niemieckich obozów koncentracyjnych. W sumie burdele działały w około 10 kacetach. Ten w Auschwitz został założony latem 1943 r. Znajdował się na pierwszym piętrze w bloku numer 24. To pierwszy budynek po lewej stronie za bramą z napisem "Arbeit macht frei".

Na parterze znajdowała się kancelaria, na górze zaś było wiele małych pokoików, w których prostytutki przyjmowały klientów. Dom publiczny działał przez dwie-trzy godziny po wieczornym apelu.

Naraz w bloku 24 pracowało kilkanaście kobiet. W sumie przez obóz mogło się ich przewinąć kilkadziesiąt. Kim były? Z pochodzenia były to głównie Niemki i Polki. Oczywiście więźniarki. Teoretycznie, jako nieczyste rasowo, w burdelu nie mogły pracować Żydówki. Praktycznie zdarzały się i kobiety tej narodowości. Część z nich była zawodowymi prostytutkami. Były oznaczone jako ASO, czyli element aspołeczny. Za drutami wykonywały więc tylko swój zawód.

Część z nich jednak wcześniej z prostytucją nie miała nic wspólnego. Kobiety te zgłosiły się dobrowolnie podczas rekrutacji urządzanej w barakach. Dlaczego? Po prostu chciały przeżyć. Znajdowały się na granicy śmierci głodowej, wyczerpane z powodu katorżniczej pracy, zawszone, brudne, bite przez kapo i strażników. Esesmani obiecywali zaś, że w bloku 24 dostaną białe pieczywo, będą mogły odpocząć i wkrótce zostaną wypuszczone na wolność. Prostytucja była sposobem na przeżycie.

Agnieszka Weseli dotarła do następującej relacji byłej więźniarki: "Kiedyś ogłoszono, że poszukują chętnych do lekkiej pracy, ona się zgłosiła. Nie wiedząc, co to jest. Przyjął ją lekarz esesman. Kiedy ją zbadał, powiedział: Czy ty wiesz, gdzie pójdziesz? Ona mówiła: Nie, nie wiem, mówili, że do lekkiej pracy, gdzie będzie dużo chleba. Więc on jej mówił: Słuchaj, ta praca będzie polegała na tym, że będziesz miała do czynienia z mężczyznami, a poza tym jest taka rzecz, że będziesz miała przeprowadzony zabieg, który pozbawi cię możliwości macierzyństwa. Zastanów się, bo istnieje szansa przeżycia obozu, jesteś młoda, zapragniesz być matką - a wtedy to będzie już zupełnie niemożliwe. Ona mówiła - a co tam matką, matką. Ja chcę chleba". Zdarzył się nawet przypadek, że do pracy w bloku 24 zgłosiła się dziewica...
Chociaż obietnica wcześniejszego wypuszczenia na wolność nie została dotrzymana, sytuacja kobiet, które trafiły do obozowego burdelu, rzeczywiście się poprawiła. Dostawały porcje zgodne z przydziałem esesmanów (inni więźniowie nazywali te porcje "k🤬ią michą"), przyzwoitą bieliznę i ubrania. Te ostatnie pochodziły z Kanady. Czyli z miejsca, gdzie trafiały ubrania odebrane na rampie ludziom idącym do komór gazowych. Obozowe prostytutki mogły się malować, palić papierosy i codziennie myć.
Był to więc inny świat i część kobiet nie ukrywała zadowolenia z powodu wyrwania się z baraków oraz raptownej poprawy sytuacji. - Pamiętam, że jak przechodziliśmy koło tego budynku, idąc do pracy, dziewczyny wychylały się z okien. Machały do nas, posyłały nam całusy. Wyglądały bardzo ponętnie. Oczywiście chłopacy odpowiadali tym samym i wkrótce robiło się zbiegowisko - opowiadał mi jeden z byłych więźniów Jerzy Bielecki (numer obozowy 243).

Gdy kobiety zostały sprowadzone do bloku numer 24, Wydział Polityczny obozu kazał zrobić im fotografię. - Przyszły do mnie roześmiane, rozluźnione. Bardzo ładne. Żartowały i piszczały przed obiektywem. Osiem Polek i siedem Niemek - opowiadał zaś Wilhelm Brasse (numer 3444), słynny, nieżyjący już dzisiaj fotograf z Auschwitz. - Rozmawiałem z nimi. Były zadowolone, bo dano im nadzieję - dodał.

Zgodnie z zasadami rasowymi, które obowiązywały nawet w burdelach, Niemcy mogli korzystać tylko z usług niemieckich prostytutek, a Polacy wyłącznie z polskich. - Tak było jednak tylko w teorii. W praktyce więźniowie chętnie wymieniali się numerkami. Szczególnie chętni do takich wymian byli Niemcy. Polki były chyba ładniejsze - opowiada Brasse. Inne relacje potwierdzają te słowa. Niemki były na ogół tłustymi, mało apetycznymi blondynkami. Polki były zaś zgrabne i pociągające.

Praca w obozowym burdelu tylko z pozoru była jednak lekka. Dziennie przez blok 24 w Auschwitz przewijało się od kilku do 150 więźniów. Oznacza to, że kobiety musiały czasami spać nawet z ośmioma klientami w przeciągu kilku godzin. SS nie przejmowało się specjalnie ich zdrowiem i bezpieczeństwem. Więźniom nie rozdawano prezerwatyw, więc często zdarzały się przypadki zajścia w ciążę (nie we wszystkich obozach sterylizowano prostytutki).

Wtedy kobiety poddawano rutynowym aborcjom. Zabiegi przeprowadzane były od niechcenia, w prymitywnych warunkach przez obozowych lekarzy. W efekcie bardzo często kobiety były nieodwracalnie okaleczane. Brutalnie obchodzono się z nimi również wtedy, gdy zarażały się od więźniów chorobami. Błyskawiczne leczenie i z powrotem do pracy. I tak w kółko przez kilka lat. W efekcie kobiety wychodziły z Auschwitz jako ludzkie wraki.

Po wojnie miały problem z ułożeniem sobie życia. Żadna nie miała dzieci. Borykały się z różnymi problemami natury psychicznej. To naprawdę było dla nich tragiczne doświadczenie. To one były największymi ofiarami tego procederu. Niestety, zarówno więźniowie, jak i historycy traktowali je z pogardą oraz lekceważeniem. Na ogól nazywali je dz🤬kami i traktowali jako część załogi obozu. Podobną logikę przyjęły po wojnie władze RFN. Te kobiety, które przełamały wstyd i wystąpiły o odszkodowanie, zostały odprawione z kwitkiem. Uznano bowiem, że pieniądze im się nie należą, bo przecież dobrowolnie zgłosiły się do pracy w obozowych burdelach. Tego, że nie miały wyboru, nie uwzględniono.
Piotr Zychowicz, Historia do Rzeczy
Zwi Migdal, czyli jak Żydzi hańbili swoje kobiety.
t................8 • 2013-10-23, 23:51


Koniec XIX wieku - niewyobrażalna nędza w galicyjskich sztetlach sprawia, że omamione wizją lepszej przyszłości, bogactwa żydowskie rodziny bez namysłu oddają lub sprzedają swoje piękne, nieletnie córki sutenerom przebranym za zamożnych absztyfikantów. Nie spodziewają się, że za wielką wodą dziewczęta będą napychały kiesę swoim opiekunom, obsługując dziennie około trzydziestu klientów.

Cwi Migdal (Zwi Migdal) to organizacja działająca od lat 60. XIX wieku aż do 1939 roku. Założona w Buenos Aires oficjalnie miała charakter filantropijny i nosiła nazwę Warszawskie Towarzystwo Wzajemnej Pomocy. W rzeczywistości była to organizacja przestępcza. Skupiała stręczycieli, sutenerów i właścicieli domów publicznych, którzy handlowali żywym towarem przede wszystkim z Europy Wschodniej. Pierwszy transport młodych Żydówek dotarł do Brazylii w 1867 roku.



W 1906 roku polski ambasador wystąpił z oficjalną skargą do rządu Argentyny, jako że w nazwie stowarzyszenia używano słowa „Warszawskie”. Po proteście nazwę zmieniono i na cześć jednego z założycieli – Zvi Migdala, zwanego Louisem Migdalem – upamiętniono jego imieniem.

Zrzeszenie swoje złote lata przeżywało po I wojnie światowej. Wówczas około czterystu kryminalistów, przede wszystkim żydowskiego pochodzenia, kontrolowało około dwóch tysięcy domów publicznych z pracującymi w nich czterema tysiącami kobiet w samej Argentynie. Choć centrum znajdowało się w Ameryce Południowej (Argentyna, Brazylia) swoje oddziały siatka miała też w Stanach Zjednoczonych, Polsce, RPA, Indiach i Chinach. Na przełomie wieków jej obroty sięgały pięćdziesięciu milionów dolarów rocznie. Rozwój zawdzięczała przede wszystkim słabemu prawu, skorumpowanej policji i ogólnemu przyzwoleniu na prostytucję.

Jak odbywał się werbunek? W niewielkiej polskiej czy rosyjskiej wiosce, gdzie mieszkała mniejszość żydowska, zjawiał się pewnego dnia posażny i elegancki jegomość. W synagodze lub jakimś innym miejscu ogłaszał, że poszukuje młodych kobiet do pracy w domach zamożnych Żydów w Argentynie. Ogromna bieda i bardzo złe warunki bytowe sprawiały, że ufni rodzice wysyłali z tym mężczyzną swoje córki w nadziei, że czeka je lepsze życie. Niekiedy stręczyciel wybierał najładniejszą pannę w okolicy i oferował ślub, oczywiście fałszywy.

Dziewczyny, na ogół w wieku 13-16 lat, pakowały malutki tobołek, żegnały rodziny i wkrótce wsiadały na statek do Argentyny. Wierzyły, że tam czeka je lepsza przyszłość.
Szybko poznawały gorzką prawdę. Okrutny i brutalny czas przygotowywania do bycia prostytutką zaczynał się już na pokładzie, w trakcie podróży. Gw🤬cone, bite i głodzone powoli odkrywały prawdziwy cel tej wyprawy. Potajemnie przemycane pod pokładami, tygodniami siedziały w zamknięciu, nie widząc światła ni morza. Parowiec opuszczały nocą i od razu trafiały do domów publicznych.

Świeżo przybyłe „polacas” musiały nago paradować przed potencjalnymi klientami w miejscach takich jak Hotel Palestina lub Cafe Parisienne. Z dala od rodzin, bez żadnych przyjaciół ani znajomości języka były niemal skazane na łaskę i niełaskę sutenerów, do których od teraz należały.
Proceder kwitł w najlepsze, tym bardziej, że z usług dziewczyn korzystali rządowi oficjele, sędziowie i dziennikarze. Polityków i policjantów często przekupywano, by przymykali oko na przestępczą działalność. Wpływowi sutenerzy mieli rozległe koneksje i układy.

Żydowskie środowiska w Argentynie odtrącały sutenerów. Artykuły zamieszczane w lokalnej prasie potępiały ich. Zarówno w miastach Ameryki Południowej jak i Europy rozwieszano afisze ostrzegające przed Cwi Migdal.
Niemniej jednak przestępcy aspirowali do bycia częścią zbiorowości i fundowali budowy synagog oraz innych obiektów. Członkowie wspólnoty byli podzieleni. Część uważała, że przyjmowanie darowizn to skryte przyzwalanie na wykorzystywanie kobiet. Innym nie przeszkadzało korzystanie z „brudnych” pieniędzy.

Z czasem odium społeczne zaczęło dosięgać rajfurów. Bojkotowano ich: nie wpuszczano do teatru, później synagogi, a wreszcie zaczęto odmawiać pochówku na żydowskim cmentarzu. Zuchwałość sutenerów nie miała jednak granic i w końcu doprowadziła ich do upadku.
Rachel Lieberman przez 5 lat była prostytutką. Dzięki uzbieranym oszczędnościom udało jej się otworzyć sklep z antykami. Dawni „opiekunowie” stale nękali kobietę, nie chcąc dopuścić, by stała się niezależną, przedsiębiorczą businesswoman. Zdesperowana Lieberman skontaktowała się z inspektorem policji federalnej w Buenos Aires – Julio Alsogaray. Słyszała o nim, że jako jeden z niewielu nie bierze łapówek od mafii.

Rzeczywiście ten przedstawiciel władzy był wolny od korupcji, a dodatkowo od dawna szukał sposobu, by zniszczyć Cwi Migdal. Lieberman opowiedziała o wszystkich układach w kartelu. Jej zeznania pozwoliły po długim procesie, w 1930 roku zamknąć 108 członków grupy. Niestety już rok później przestępcy odwołali się od surowych wyroków i większość z nich została uwolniona.

Takie posunięcie władz spotkało się z oburzeniem. By pozbyć się problemu, jakiś czas potem setki sutenerów deportowano do Urugwaju. Niestety na przestrzeni lat powoli, jeden po drugim zaczęli wracać.
Morderca z Alaski
Mitico • 2013-09-28, 1:44
Tak dzisiaj obejrzałem świetny film pt. "The Frozen Ground " który był oparty na prawdziwych faktach i pomyślałem sobie że podzielę się z wami informacjami o tym człowieku



27-lat temu morderca R. Hansen został skazany na 461 lat więzienia. Zamordował na Alasce co najmniej 21 kobiet


Robert Christian Hansen (ur. 15 lutego 1939 r. w Estherville, w stanie Iowa) – amerykański seryjny morderca. W latach 1980 – 1983 zamordował na Alasce co najmniej 21 kobiet.

Przez cały okres dzieciństwa i dojrzewania, Hansen był samotnikiem z wiecznym trądzikiem na twarzy oraz uporczywym jąkaniem się. Często padał też ofiarą brutalnego ojca i despotycznej matki.

W 1960 roku wziął ślub. W grudniu tego samego roku, Hansen podpalił garaż dla autobusu szkolnego za co trafił na 20 miesięcy do więzienia. W czasie pobytu w więzieniu, Hansen rozwiódł się, jednak w 1963 ponownie wziął ślub. Przez kilka następnych lat, Hansen wielokrotnie trafiał do więzienia za kradzieże. W 1967 roku razem z drugą żoną wyjechał na Alaskę, gdzie osiadł na stałe. Wkrótce stał się znanym w okolicy myśliwym. W 1977 roku zdiagnozowano u niego depresję maniakalną, jednak nigdy nie skierowano go na żadne leczenia. Pod koniec lat 70. otworzył piekarnię.

Pierwszych morderstw dokonał w 1980 roku. Jego ofiarami padały głównie prostytutki. Hansen porywał kobiety, gw🤬cił i wywoził do lasów w okolicach rzeki Knik River, gdzie dokonywał rytualnego polowania na kobiety. Gdy wytropił ofiarę, mordował ją strzałem z karabinu Ruger Mini-14.

13 czerwca 1983 roku na policję zgłosiła się Cindy Paulson – prostytutka, która twierdziła, że Hansen porwał ją i zgw🤬cił. Hansen zaprzeczał wszelkim zarzutom. Wówczas detektywi skojarzyli porwanie Cindy Paulson z morderstwami kobiet w okolicach rzeki Knik River. Śledczy już wcześniej podejrzewali, że zabójca jest myśliwym i co więcej jako trofea zabiera rzeczy osobiste ofiar. Niebawem Hansen stał się głównym podejrzanym w sprawie morderstw. Policjanci w czasie przeszukania jego domu znaleźli biżuterię należącą do ofiar, wycinki z gazet na temat morderstw oraz kilkanaście sztuk broni palnej w tym Rugera Mini-14.

Gdy Hansenowi przedstawiono dowody jego winy, przyznał się do czterech morderstw. Wkrótce zawarł ugodę z policją i ujawnił 17 miejsc ukrycia zwłok w dolinie rzeki Knik River.

27 lutego 1984 roku, Robert Hansen został skazany na 461 lat więzienia, bez możliwości zwolnienia warunkowego.