Główna Poczekalnia Dodaj Obrazki Dowcipy Soft Szukaj Ranking
Zarejestruj się Zaloguj się
 

#duszenie

WAMPIR Z WARSZAWY
JoSeed • 2025-07-10, 21:56
Warszawa w latach powojennych nie była przyjaznym miejscem. Jej lewobrzeżna część leżała w gruzach. Hitlerowcy dopilnowali, by na Żoliborzu, w Śródmieściu czy na Woli nie został kamień na kamieniu. Większość budynków zrównali z ziemią.
Nad ruinami jeszcze przez wiele lat unosił się smród spalenizny i trupi odór. W upalne dni wiatr wzbijał tumany ceglanego pyłu, które podczas deszczów zmieniały się w rzeki błota. Nie było kanalizacji, ani dostępu do czystej, bieżącej wody do picia.
Nieco lepiej sytuacja miała się na prawym brzegu Wisły. Powstanie na Pradze skończyło się szybko, toteż dzielnica, przynajmniej częściowo, ocalała z pożogi. To tu powstawały pierwsze urzędy, zarówno te miejskie, jak i państwowe. W podwórkach praskich kamienic i na ulicach kwitło powojenne życie.

Powojenna Warszawa była miastem wyjątkowo niebezpiecznym. Trwało w niej polowanie na żołnierzy AK, których nowa władza uznawała za zdrajców. Wśród cywilnych mieszkańców pełno było straumatyzowanych wojną mężczyzn, którzy nie wiedzieli, co ze sobą zrobić w czasie pokoju.
Te zagubione dusze łączyły się w bandy trudniące się napadaniem na przechodniów. Podnoszące się z wojennego koszmaru ulice przeważnie nie są dostatecznie oświetlone, co stwarzało idealne warunki dla kradzieży i rozbojów.
Przestępstwa były na porządku dziennym, a złoczyńców nie miał kto ścigać. Milicja Obywatelska była w powijakach. Brakowało jej sprzętu i odpowiedniej infrastruktury. Ludzie, którzy zgłaszali się do służby, sami nierzadko mieli już na koncie jakiś konflikt z prawem. Ich motywacja pozostawiała wiele do życzenia.

W takich warunkach kwitła przestępcza działalność wyjątkowo niebezpiecznego osobnika.

TADEUSZ OŁDAK.
Urodził się 22.07.1925 roku w powiecie radzymińskim. Kolejne klasy szkoły podstawowej powtarzał po 2-3 razy, edukację skończył na klasie IV.
Ojciec alkoholik, stosujący przemoc wobec bliskich. Tadeusz przyznał, że przygody z kobietami rozpoczął w 16 roku życia, głównie były to prostytutki. Na alkohol i rozrywki potrzebne były pieniądze więc kradł, co popadło.
W 1946 roku w czasie jazdy tramwajem, na stopniach pojazdu, mocno pijany Ołdak uderzył w słup mijany przez tramwaj. Upadł tak nieszczęśliwie, że koło pojazdu obcięło mu dwa palce u lewej ręki.
W 1948 roku rozpoczął pracę w firmie budowlanej oraz ożenił się. z Zofią. Jednak wkrótce w związku coś się zaczęło psuć.
Jak zeznawał później w czasie rozprawy:
- Podobała mi się. Lepiej nie mogłem dostać. Urodziła mi dziecko. Szybko jednak przestała mi odpowiadać fizycznie. Spotykałem się znów z prostytutkami. Ona chyba o tym wiedziała, bo zaraziłem ją syfilisem... Dużo wtedy piłem.

Wśród sąsiadów Tadeusz uchodził za człowieka spokojnego, nieco zgorzkniałego. On sam zaś uważał się za kogoś bardzo ważnego, szczególnego wybrańca, który będzie sprawował władzę nad losem innych ludzi, zwłaszcza kobiet.
Stąd może strój, który zawsze nosił w czasie ataków - zawsze był ubrany w wojskową bluzę polową oraz zniszczoną pelerynę. Na głowie nosił rogatywkę z orzełkiem. Przy spodniach pas z charakterystyczną klamrą z napisem Gott mit uns...
Ubranie zostało mu z pracy - 2 miesiące pracował jako strażnik w obozie pracy na Służewcu.


Jest to jedyne zdjęcie, jakie znalazłam - wycinek ze zdjęcia ślubnego.

MORDERSTWA

WALERIA Ł. (40 lat)
Kobieta nie miała łatwego życia. Była wdową i matką dwójki dzieci. Rozpaczliwie starała się zapewnić byt rodzinie, najmowała się więc do rozmaitych prac dorywczych. W godzinach wieczornych dorabiała jako praczka w prywatnych mieszkaniach.
6 kwietnia 1950 roku skończyła pracę późnym wieczorem. Chciała jak najszybciej wrócić do domu, do dzieci. Musiała w tym celu pokonać pogrążoną w ciemnościach ulicę Podskarbińską. Waleria nie lubiła tej trasy. Zebrała się jednak w sobie i ruszyła szybkim krokiem, myśląc o tym, że za chwilę będzie już bezpieczna.
Zwłoki znaleziono następnego dnia, rano. Na kompletnie zmasakrowanej twarzy widoczne były ślady obuwia. Na szyi liczne zadrapania i sińce. Odzież podarta. Ciało było obnażone, pokryte krwią. Pod pośladkami leżały kamienie - celowo umieszczone przez sprawcę, do jednego z nich przylepione były włosy Walerii.
Niedaleko ciała znaleziono pas wojskowy z charakterystycznym napisem na klamrze... Należał do sprawcy.

W czasie już przesłuchań Ołdak zeznawał:
- Mocno się podniecałem widokiem kobiet, ale miałem trudność w nawiązywaniu kontaktu i to mnie złościło. Po zabójstwie wróciłem do domu, żona nie spała. Spytała mnie, czy nie spotkałem po drodze matki, bo niedawno wyszła od nich. Gdy to usłyszałem opadłem na łóżko i płakałem, darłem włosy z głowy i gryzłem palce do krwi. Pomyślałem bowiem, że kobieta, którą zatłukłem kamieniem i zgw🤬ciłem to mogła być moja matka...

IRENA L. (24 lata) - ofiara przeżyła.
Atak miał miejsce 6.05.1950 roku na ul. Żymierskiej.
Ołdak zaatakował znienacka, bił kobietę po twarzy tak długo, aż straciła przytomność. Zaciągnał ją na pobliskie pole, tam podarł odzież i zgw🤬cił.
Gdy Irena doszła do siebie, siadł obok niej i rozpoczął rozmowę - o swoim życiu, o ojcu i perwersyjnych zachciankach. Zmusił kobietę by szła w kierunku jeziorka Gocławskiego. Tam ponownie ją zaatakował, powalił na ziemię, gryzł, bił pięściami, ponownie zgw🤬cił. Wyciągnął z kieszeni kawałek linki i zaczął dusić kobietę. Nie udawało mu się więc podniósł się w poszukiwaniu kamienia. Ten moment wykorzystała Irena - ostatkiem sił rzuciła się w wodę i zanurkowała. Odpłynęła od brzegu ciągle słysząc groźby oprawcy. Nad ranem, naga, dotarła do komisariatu milicji. Opisała co jej się przydarzyło, a także wygląd napastnika i opowiedziane przez niego historie. Zwróciła milicjantom uwagę na brak palców u lewej dłoni...

MARIA W. (20 lat)
7.05.1950 rok. Ofiara była panną, pracowała w sklepie WSS na Woli. Po zamknięciu sklepu poszła do koleżanki, u której była do godz. 22.00, a następnie tramwajem linii „24” pojechała na Grochów. Gdy do rana następnego dnia nie wróciła do domu, zaniepokojona matka udała się na poszukiwania. Od ludzi, których napotkała, dowiedziała się o znalezieniu w pobliskich ogródkach zwłok kobiety. Tam też poszła i rozpoznała w zabitej córkę.
Maria była bita, kopana, aż do utraty przytomności, następnie kilkakrotnie zgw🤬cona i uduszona. Jej odzież sprawca zabrał ze sobą.
Ołdak zeznawał:
- Wracałem z żoną do domu, zachciało mi się jakiejś kobiety. Skłamałem żonie, że idę na zabawę, na Gocławek. Zauważyłem ją na Żymierskiego, nie mogłem popuścić. Udusiłem ją i zgw🤬ciłem. Ubranie zabarałem ze sobą i sprzedałem następnego dnia.

BARBARA F. (18 lat). - ofiara przeżyła.
12.05.1950 rok. Późny wieczór, Barbara szła od kolejki elektrycznej. Czuła, że ktoś za nią podąża. W pewnej chwili mężczyzna doskoczył do niej, chwycił za szyję i pociągnął w las. Tam zaczął ją dusić, dopóki nie straciła przytomności.
Po odzyskaniu świadomości stwierdziła, że napastnika już nie było. Zauważyła brak odzieży, teczki z książkami, zegarka i butów. Samodzielnie dotarła do domu.

MODUS OPERANDI
- ofiary wybierał przypadkiem, żadnej nie znał,
- napaści dokonywał późnym wieczorem i w nocy,
- teren działania: Grochów - Gocławek - Saska Kępa,
- sposób pozbawienia życia ofiar - duszenie rękoma (zadławienie), raz sznurem (zadzierzgnięcie), uderzanie kamieniami,
- cechy nekrofilne - 1 i 3 ofiarę zgw🤬cił po śmierci,
- prowizoryczne ukrycie zwłok,
- nieudaolne zacieranie śladów,
- stan upojenia alkoholowego w trakcie dokonywania zbrodni,
- "wojskowy" strój.


ŚLEDZTWO

Milicjanci skupili się na odnalezieniu wszystkich lokatorów baraków, które przed wojną stały przy Jeziorku Gocławskim. W ten sposób namierzyli 48 letniego Józefa Ołdaka - inwalidę bez nogi, który poruszał się na wózku inwalidzkim ( o nim opowiadał Tadeusz w czasie rozmowy z Ireną). Mężczyzna miał dwóch synów: Jerzego i Tadeusza.
Obu wezwano na przesłuchanie. Jako pierwszy na komisariacie stawił się Jerzy. Było oczywiste, że nie jest mordercą, gdyż u jego lewej dłoni nie brakowało palców. Zapytany o brata potwierdził, że Tadeusz pracuje jako funkcjonariusz więzienny i faktycznie, jego lewa dłoń jest okaleczona.
Tadeusz nie zgłosił się na wezwanie milicjantów. Zamiast tego zaszył się w kryjówce, do której jedzenie i ubranie przynosiły mu matka i żona.
Przez 28 dni morderca ukrywał się przed wymiarem sprawiedliwości. Milicji udało się zidentyfikować miejsce jego pobytu dzięki przechwyceniu listów, które wysyłał do żony. 10 czerwca został zatrzymany w miejscowości Tchórznica w domu jego kuzyna Jana B. Początkowo udawał, że nie wie, z jakiego powodu został aresztowany, jednak po pewnym czasie dał za wygraną i przyznał się.

W czasie przesłuchania Tadeusz Ołdak zachowywał się normalnie. Nie przejawiał żalu czy skruchy. Popełnione przestępstwa opisywał tak, jak gdyby chodziło o rzeczy zwykłe, codzienne. Mówił o nich, pozwalając sobie niejednokrotnie na uśmiechy i żarty z pewną dozą cynizmu. ..

PROCES I WYROK
Proces rozpoczął się 29 stycznia 1951 roku. Ołdak nie przyznawał się do popełnionych zbrodni, zasłaniał się niepamięcią, stanem upojenia w czasie zdarzeń oraz urazem głowy, którego doznał w przeszłości.
Na wniosek obrony sąd powołał biegłych psychiatrów. Wezwani do oceny jego stanu zdrowia biegli stwierdzili, że w czasie popełniania przestępstw Ołdak całkowicie kierował swym postępowaniem, ponadto, że przejawia cechy psychopatyczne. Motywy jego przestępstw miały charakter patologiczny - zbrodnie dokonane były zarówno w celu zaspokojenia popędu płciowego jak i z chęci rabunku. Jednocześnie biegły zaznaczył, że nie stwierdził u oskarżonego żadnych zboczeń seksualnych.

Wyrok ogłoszono 31.01.1951 roku. Wojskowy Sąd Rejonowy w Warszawie skazał go na karę śmierci. Ołdak zwrócił się do Prezydenta RP z prośbą o łaskę, jednak Prezydent decyzją z dnia 2 kwietnia 1951 r. odmówił zastosowania prawa łaski.
10 kwietnia 1951 roku o godzinie 20.20 Tadeusz Ołdak zawisł na szubienicy.
PĘTLARZ
JoSeed • 2025-04-14, 16:44
W latach 1970 -1972 mieszkańcy województw krakowskiego i katowickiego byli poruszeni powtarzającymi się napadami na samotnie idące kobiety. Sprawca działał w późnych godzinach wieczornych. Z zaskoczenia zarzucał ofiarom od tyłu na szyję sznur lub przewód elektryczny. Niekiedy też je wiązał oraz kneblował, potem przeciągał w ustronne miejsce i gw🤬cił. Łącznie jego ofiarą padło 17 kobiet...
Śledztwu prowadzonemu przeciw gw🤬cicielowi nadano kryptonim "Pętlarz".

KRZYSZTOF PLEWA

Jeden z mniej poznanych zbrodniarzy PRL-u, niewiele jest też dostępnych zdjęć Plewy. Wiadomo, że był mieszkańcem Sosnowca, pochodził z biednej rodziny, ojciec był alkoholikiem. Miał 5 rodzeństwa. Dzieci były zaniedbane i zestresowane, często kradły. W końcu w wyniku interwencji szkoły i milicji cała szóstka rodzeństwa została odebrana rodzicom i trafiła do domu dziecka.
Był żonaty, żona cierpiała na epilepsję, Krzysztofa fascynowały i podniecały jej napady... Miał syna.





Pierwszy raz zaatakował 13 września 1970 roku w okolicach Ząbkowic Będzińskich. W tamtych czasach panowały wielkie poszukiwania „Wampira z Zagłębia”. Jednak prawie w tym samym czasie zaczął atakować tak zwany wtedy „Pętlarz”.

20-letnia Teresa D. poczuła na swojej szyi zaciskający się sznur i straciła przytomność. Ocknęła się dopiero w lesie. Atakujący kazał liczyć jej do dwudziestu i uciekł. Kilka minut później kobieta znalazła się na komisariacie i zdała szczegółową relację z tego zdarzenia.

Ze względu na sposób atakowania i wygląd napastnika, którym milicja dysponowała już po kilku atakach (niski około 160 cm wzrostu, brunet o szczupłej budowie) wykluczyła, że za atakami stoi „Wampir z Zagłębia”. Następca tego przestępcy atakował przez dwa lata na terenie śląska i małopolski. Mężczyzna atakował tylko w określone dni miesiąca oraz tylko gdy było ciepło. Nigdy nikogo nie zabił, tylko podduszał. Mężczyzna używał sznura, albo kabla elektrycznego.

38 dni po ataku na Teresę D., 21 października doszło do kolejnej napaści „Pętlarza” w Klimontowie, niedaleko Sosnowca. Ofiarą była 22-letnia Czesława G., która około północy wracała z pracy do domu. „Pętlarz” zaatakował ją na ulicy, poddusił, a następnie zaciągnął w ustronne miejsce.

Przez kolejne pół roku „Pętlarz” nie dawał o sobie znać. Swoją przestępczą działalność rozpoczął na nowo wiosną 1971 roku. W sumie od marca do października dokonał 11 napaści. Atakował w województwie katowickim (Sosnowiec, Dąbrowa Górnicza, Łazy) oraz w województwie krakowskim (Tenczynek, Szczakowa, Trzebinia) zazwyczaj 13 i 21 dnia miesiąca.
Mieszkańcy terenów, na których pojawiał się przestępca, byli zniecierpliwieni przedłużającym się śledztwem, tym bardziej, że z każdym kolejnym atakiem sprawca był jeszcze bardziej bezwzględny. "Pętlarz" wyszukiwał coraz młodsze ofiary - najmłodsza z nich miała 13 lat.

ZATRZYMANIE

6 lipca 1972 r. po kolejnym ataku "Pętlarza", do jakiego doszło w Tarnowie, na milicję zgłosił się kilkunastoletni chłopiec. Świadek zeznał, że w pobliżu miejsca, gdzie doszło do ataku "Pętlarza" widział zaparkowaną syrenkę. Chłopiec dokładnie opisał samochód i co więcej podał jego numery rejestracyjne - była to syrenka o numerze rejestracyjnym SP z kombinacją cyfr 48-11 lub 41-18.
Jak okazało się później, ta informacja miała kluczowe znaczenie dla toczącego się śledztwa.

Miesiąc później, 1 sierpnia, około godz. 22, funkcjonariusze służby drogowej w Oświęcimiu dokonali zatrzymania kierowcy syrenki, który poruszał się ulicami miastami niedozwoloną prędkością, mając przy tym włączone światła drogowe. Kiedy okazało się, że samochód posiada te same numery rejestracyjne, co poszukiwany pojazd "Pętlarza", milicjanci nakazali kierowcy, aby udał się z nimi komendę. Zatrzymanym okazał się 26-letni Krzysztof Plewa z Sosnowca, z zawodu kierowca. Podejrzany był żonaty, miał syna. Wygląd mężczyzny zgadzał się z rysopisem "Pętlarza" podawanym przez ofiary i świadków.

Na komendzie Plewę poddano natychmiast rewizji osobistej. Stopniowo sprawdzano jego ubranie, opróżniano kieszenie, później zażądano zdjęcia odzieży. Okazało się, że na prawej nodze, pod skarpetą, miał owinięty wokół kostki sznur bawełniany o długości 80 cm. Wszystko wskazywało, na to, że zatrzymany jest poszukiwanym przestępcą.

WYJAŚNIENIA PLEWY
W trakcie przesłuchania Krzysztof Plewa nie krył zdenerwowania, jednocześnie stanowczo utrzymywał, że jest niewinny. - Milicja zawsze bierze mnie za "pętlarza" i stale mam z tego powodu nieprzyjemności - wyjaśniał. Pytany o powód, dlaczego nosi przy sobie sznur bawełniany, odpowiadał, że planował popełnić samobójstwo. Jednak 80 cm. sznur nie nadawał się do tego celu.

Plewa nie przyznawał się do żadnej z zarzucanych mu 17 napaści; jedynie wyjawił śledczym, że w przeszłości był niesłusznie - jego zdaniem - skazany za gw🤬t na nieletniej. 8 sierpnia złożył pierwsze szczegółowe wyjaśnienia na temat przebiegu pierwszej napaści, jaką dokonał w Ząbkowicach Będzińskich. W toku dalszego śledztwa Plewa nie wypierał się żadnego z zarzucanych mu napadów.
Nie zgadzał się jedynie z zarzutem, że jakoby miał godzić się na ewentualny zgon swoich ofiar w wyniku odniesionych obrażeń.
- Miałem gwarancję, że żadnej ze swoich kobiet nie zabiję, bo miałem przepracowaną metodę działania - mówił. W przeszłości już raz podjął próbę samobójczą - zawisnął na pętli ze sznura, która w pewnym momencie urwała się.
Pytany, dlaczego nie atakował w zimie, odpowiadał: - W zimie dziewczyny otulają się szalikami i podnoszą kołnierze palt. Pętla mogła się nie zacisnąć, dlatego wolałem nie ryzykować.

Podczas przeszukania mieszkania podejrzanego znaleziono m. in. rzeczy należące do ofiar "Pętlarza", sznury i kombinerki, które - jak wykazały to specjalistyczne badania kryminalistyczne - zostały użyte do przecięcia kabla "Pętlarza" (dowód dostarczony wcześniej na milicję przez jedną z poszkodowanych kobiet). Ślady obuwia zabezpieczone na miejscu jednej z napaści "Pętlarza" odpowiadały śladom obuwia zabezpieczonym w mieszkaniu Plewy. Po odkryciu dowodów przestępstw Plewa przyznał się do napaści i zgw🤬cenia 17 kobiet.
Plewa aktywnie współpracował z milicją, rysował "mapki napadów" z trasami, którymi podążał na miejsce przestępstwa. W czasie wizji lokalnych potwierdzał wiele faktów znanych milicji. Liczył na zmniejszenie kary.
Natomiast w listach do rodziny nadal utrzymywał, że jest niewinny.

BADANIA PSYCHIATRYCZNE
Na podstawie przeprowadzonych obserwacji podejrzanego i materiałów śledztwa biegli psychiatrzy wydali opinię stwierdzającą, że Plewa był ociężały umysłowo i miał ograniczoną zdolność kierowania swoim postępowaniem w momencie dokonywania czynów zabronionych. Eksperci stwierdzili ponadto, że podejrzany cierpiał na głębokie zaburzenia popędu seksualnego oraz wykazywał głębokie zmiany osobowości o cechach infantylnych i schizoidalnych.
Niektórzy eksperci stali też na stanowisku, że źródło zaburzeń podejrzanego tkwi w chorobie jego żony. Być może w pewnym momencie objawy choroby żony zaczęły go fascynować., a kiedy napady te ustąpiły, on zaczął szukać podobnych objawów u innych kobiet.

Z wyjaśnień Krzysztofa Plewy:
- W domu byłem zupełnie normalny i dopiero jak to coś we mnie weszło, to wtedy musiałem coś zrobić i szukać ujścia i dokonać gw🤬tu. Po dokonaniu gw🤬tu po pewnym czasie byłem zupełnie trzeźwy i na zimno już myślałem jak uciec, żeby nie dać się złapać i byłem normalnym człowiekiem. To pragnienie posiadania kobiety doprowadziło do tego, że ostatnimi czasy nie byłem w stanie żyć z żoną i nie mogłem „jej dogodzić”. Ja nawet z tymi ofiarami nie miałem prawidłowego stosunku.

PROCES
Podczas procesu przed Sądem Wojewódzkim Plewa odwołał pierwotne przyznanie się do wszystkich zarzucanych mu 17 napaści, utrzymywał, że dokonał tylko jednego ataku. Jednakże dowody jego winy przedstawione przez prokuratora, zeznania świadków nie budziły żadnych wątpliwości.
Sąd I instancji uznał oskarżonego za winnego wszystkich zarzucanych mu czynów i skazał na 25 lat więzienia. oraz 10-letnie pozbawienie praw publicznych.
Od wyroku Sądu Wojewódzkiego odwoływał się zarówno prokurator jak i obrońca. Prokurator, podważając zasadność opinii biegłych, którzy uznali ograniczoną poczytalność oskarżonego, domagał się dla Plewy kary śmierci. Z kolei obrona wnosiła o jego uniewinnienie, wskazując jako okoliczności łagodzące stan jego zdrowia psychicznego oraz fakt, że okoliczności popełnienia przez niego przestępstw nie zostały do końca wyjaśnione.

Jednak do rozpoznania sprawy przez Sąd Najwyższy nigdy nie doszło.
5 września 1975 r. Krzysztof Plewa zmarł śmiercią naturalną w zakładzie karnym w Strzelcach Opolskich. Niektóre źródła insynuują, że śmierć mogła nastąpić w wyniku samobójstwa przez powieszenie.
Miał 29 lat.

CIEKAWOSTKA
W czasie przesłuchań, Plewa podał milicjantom szczegóły przestępstw, za które skazano... Z. Marchwickiego.
O tych szczegółach mógł wiedzieć tylko morderca
Indyjskie duszenie
eremce • 2025-04-01, 22:29
Obsranymi palcami


P.S. na sam widok zbiera mi się się wymioty a typ to w ryju trzyma i się nie dławi.