Co widzimy?
#plaga
Co widzimy?
ciesz się że nie mieszkasz na dalekim kacapowie...
Ministerstwo rolnictwa Somalii nazwało wczoraj inwazję szarańczy poważnym zagrożeniem dla bezpieczeństwa żywnościowego kraju oraz ogłosiło stan nadzwyczajny.
Szarańcza, przemieszczająca się w rojach o powierzchni porównywalnej z dużymi miastami, dotknęła również części Sudanu, Dżibuti i Erytrei, gdzie resorty rolnictwa do walki z inwazją zaangażowały zarówno wojsko, jak i ogół społeczeństwa.
Minister rolnictwa Kenii przyznał, że władze nie były przygotowane na taką sytuację. Nie jest to zaskakujące, biorąc pod uwagę, że minęły dziesięciolecia od ostatniej porównywalnej inwazji tych owadów w kraju - tłumaczą przedstawiciele ONZ cytowani przez Associated Press.
W jednym kilometrze kwadratowym roju może być 150 milionów owadów i w ciągu dnia są one w stanie zjeść tyle, co 35 tys. osób. Jeden szczególnie duży rój w północno-wschodniej Kenii mierzył 60 kilometrów długości i 40 kilometrów szerokości.
Naukowcy sądzą, że inwazja przynajmniej częściowo spowodowana jest przez zmiany klimatyczne.
Ulewne deszcze w Afryce Wschodniej sprawiły, że rok 2019 był jednym z najbardziej mokrych w historii regionu - cytuje eksperta Associated Press. Wywołane jest to gw🤬townie ocieplającymi się wodami Oceanu Indyjskiego u wschodnich wybrzeży Afryki, co w ubiegłym roku zaowocowało tam nadzwyczaj wysoką liczbą cyklonów tropikalnych.
Intensywne opady deszczu i wyższe temperatury to warunki sprzyjające rozmnażaniu się szarańczy. Nawet obecnie opady deszczu utrzymują się w niektórych częściach regionu, a rozwijająca się pod ich wpływem roślinność stanowi dodatkowe pożywienie dla szkodników.
W sobotę stan nadzwyczajny z powodu inwazji szarańczy ogłosił także rząd Pakistanu.
Inwazje szarańczy mogą być katastrofalne w skutkach. Według Organizacji Narodów Zjednoczonych do spraw Wyżywienia i Rolnictwa w latach 2003-2005 jedna z nich dotknęła 20 krajów Afryki Północnej i zanim została zatrzymana kosztem ponad 500 mln dolarów, spowodowała straty w zbiorach w wysokości ponad 2,5 mld dolarów.
Link do orginalu londynek.net/wiadomosci/Plaga+szaranczy+pustoszy+uprawy+w+Kenii+wiadom...
Członkowie pierwszej parafii uznali to wydarzenie za wolę Boga i wiewiórki zostały.
W drugiej parafii wyłapano delikatnie wszystkie wiewiórki co do sztuki i wywieziono do lasu, ale po trzech dniach wróciły.
Tylko w trzeciej parafii znaleziono właściwe rozwiązanie. Wiewiórki zostały ochrzczone i wpisane do rejestrów parafialnych. Od tamtej pory w kościele bywają tylko w Wielkanoc i Boże Narodzenie.
.
.
.
Niniejszym oznajmiam, że owczarek niemiecki leczy cygaństwo błyskawicznie. Cygan pogubił klapki jak sp🤬alał... Jeszcze nigdy w życiu nie widziałem tak pięknej sytuacji. Nawet się baran do tabliczki na płocie nie stosuje
Przez wrocławski Rynek nie sposób przejść nie będąc zaczepionym przez żebrzących Cyganów. - To prawdziwa plaga. Tak wielu ich tu jeszcze nie było. Wyzywają, plują, oblewają kelnerów i klientów ogródków letnich jakimiś dziwnymi płynami - wylicza Sławomir Onufrejów, właściciel dwóch restauracji na wrocławskim Rynku.
Cyganie zaczepiają wrocławian i turystów na różne sposoby. Jedni starają się wcisnąć zwiędłe kwiatki (za odpowiednią opłatą), inni próbują wzbudzić litość karteczką z informacją o chorobie dziecka, a jeszcze inni nachalnie zaczepiają gości restauracyjnych ogródków. - To prawdziwa zmora - mówi Onufrejów. - Gdy wchodzą do ogródka i atakują moich gości, obsługa stara się reagować. Wtedy moi pracownicy są opluwani, wyzywani. A zdarza się też, że oblewani jakimś płynem z butelki. Ręce opadają - skarży się restaurator. Dziś w południe w jednym tylko momencie na Rynku naliczyliśmy łącznie dwunastu żebrzących Cyganów. Nie licząc zespołu, która tradycyjnie już przygrywa wędrując od ogródka do ogródka. Andrzej Dobek, właściciel trzech lokali gastronomicznych i szef stowarzyszenia Nasz Rynek, które zrzesza restauratorów z centrum Wrocławia, rozkłada ręce. - Nie wiemy już, jak sobie z nimi radzić. Są nachalni, a czasami bardzo agresywni. Nie tylko wobec obsługi, ale i gości. Nie da się prowadzić normalnego biznesu w takich warunkach - denerwuje się Dobek. - Jak to możliwe, że ponoć na Rynku jest jakimś parkiem kulturowym. Mandaty dostają Polacy którzy roznoszą ulotki, a Cyganie bezkarnie mogą żebrać i atakować ludzi - zżyma się. Straż miejska wie o problemie żebrzących Cyganów. Jednak przyznaje, że niewiele może zrobić. - Możemy karać ich mandatami, ale nawet gdy opuszczą Rynek, to zaraz wracają z powrotem - mówi Sławomir Chełchowski, rzecznik prasowy straży miejskiej. Oburzeni zachowaniem Cyganów są też mieszkańcy. - Zawsze myślałem, że to taki żart... A jednak nie. Jadłem obiad w ogródku, gdy podeszła Cyganka wsadziła w talerz palca i zapytała, czy będę to jadł - mówi Arkadiusz Młynarczyk, wrocławianin. - Uważam, problem Cyganów powinno się jakoś rozwiązać i to szybko, zanim do Wrocławia przyjadą turyści. Wtedy będzie obciach - dodaje.
To k🤬a nie może być prawdą
się w grobie przewraca
Oświadczam iż jestem osobą pełnoletnią i wyrażam zgodę na ukrycie oznaczeń wiekowych materiałów zamieszczonych na stronie