Strona wykorzystuje mechanizm ciasteczek - małych plików zapisywanych w przeglądarce internetowej - w celu identyfikacji użytkownika. Więcej o ciasteczkach dowiesz się tutaj.
Obsługa sesji użytkownika / odtwarzanie filmów:


Zabezpiecznie Google ReCaptcha przed botami:


Zanonimizowane statystyki odwiedzin strony Google Analytics:
Brak zgody
Dostarczanie i prezentowanie treści reklamowych:
Reklamy w witrynie dostarczane są przez podmiot zewnętrzny.
Kliknij ikonkę znajdującą się w lewm dolnym rogu na końcu tej strony aby otworzyć widget ustawień reklam.
Jeżeli w tym miejscu nie wyświetił się widget ustawień ciasteczek i prywatności wyłącz wszystkie skrypty blokujące elementy na stronie, na przykład AdBlocka lub kliknij ikonkę lwa w przeglądarce Brave i wyłącz tarcze
Główna Poczekalnia Dodaj Obrazki Dowcipy Soft Szukaj Ranking
Zarejestruj się Zaloguj się
 

#obóz

Polski Katon
O................ń • 2025-03-21, 19:50
Braun tłumaczy mało znane fakty z historii.

MAŁY OŚWIĘCIM
JoSeed • 2025-02-22, 10:31
Pod pretekstem potrzeby „izolacji małoletnich Polaków i wychowywania ich poprzez pracę, aby nie demoralizowali niemieckich dzieci”, w 1942 r. Niemcy stworzyli w Łodzi przy ul. Przemysłowej obóz. Nie chodziło jednak o demoralizację, lecz to, że byli Polakami. Przez Kinder-KL Litzmannstadt przeszło od 2 do ponad 3 tys. polskich dzieci. Ze względu na dużą śmiertelność miejsce to nazywano „Małym Oświęcimiem”.

Koncepcja obozu wg pomysłu kierownika Krajowego Urzędu ds. Młodzieży w Katowicach Alvina Brockmanna pojawiła się latem 1941 r., a projektem zainteresowali się główny inspektor niemieckich obozów koncentracyjnych Oswald Pohl oraz Heinrich Himmler. Niemcy wzorowali się na funkcjonującym od 1941 r. obozie dla nieletnich Niemców w Moringen w Dolnej Saksonii, gdzie więziono również młodzież z Czechosłowacji oraz Polski.
a potrzeby obozu w czerwcu 1942 r. Niemcy wyłączyli z Litzmannstadt Ghetto 5-hektarową działkę. Zamkniętą strefę wyznaczono w kwartale ul. Górniczej, Emilii Plater, Brackiej i Przemysłowej, a teren otoczono trzymetrowym płotem zwieńczonym drutem kolczastym....



Pierwszych więźniów przywieziono na początku grudnia 1942 r.; oficjalnie obóz został otwarty 11 grudnia. Mali więźniowie mieli mieć 12–16 lat, ale w transportach coraz częściej były umieszczane kilkuletnie dzieci. W ocenie Niemców dzieci te były potomstwem „niebezpiecznych bandytów”, co oznaczało, że ich rodzice lub opiekunowie należeli do ruchu oporu. Posługiwano się również terminem „element aspołeczny”, którym określano m.in. przestępców kryminalnych, włóczęgów, ulicznych handlarzy, chuliganów, złodziei czy osoby nieprzestrzegające godziny policyjnej i unikające pracy. Oprócz dzieci z Łodzi w obozie umieszczono te ze Śląska, Kujaw, Wielkopolski czy Pomorza Gdańskiego.

Obóz podzielono na dwie części. Strefa dla chłopców stanowiła ok. 75 proc. obszaru, zaś część dla dziewcząt oraz najmniejszych dzieci obojga płci zajmowała resztę przestrzeni i powstała dopiero wiosną 1943 r. Dzieci od 2 do 8 lat znajdowały się w dwóch budynkach i nie były zatrudniane do żadnej pracy, ponieważ, jak mówi Jerzy Jeżewicz, były przeznaczone na zniemczenie. Natomiast dzieci od 8 do 16 lat pracowały na terenie obozu, a także były wywożone do pracy poza obóz, do majątku rolnego w Dzierżąznej.





Ze wspomnień Urszuli Grendy (miała 10 lat, kiedy trafiła do obozu wraz z rodzeństwem):
- „Jak tam przyjechaliśmy, to trudno to sobie wyobrazić – dziecko zabrane z normalnej rodziny, a tutaj łóżka piętrowe, dzieci pogolone, wychudzone. To było coś strasznego. Na drugi dzień poszliśmy do zdjęć – mam je zrobione w sukience, w której zostałam aresztowana – a potem obcinano nam włosy i dano szare mundurki. Dzieci w obozie pracowały od rana do wieczora. Rano był apel, potem szliśmy do pracy, w szeregach szliśmy następnie na stołówkę, gdzie mieliśmy zupę, a potem znowu szliśmy do pracy. Na pewno pracowaliśmy do godz. 18. Potem znowu był apel. Strugaliśmy ziemniaki, prostowaliśmy igły, z celofanu pletliśmy sznurki, starsze dzieci robiły torby oraz sztuczne kwiaty. Kiedy w 1944 r. trafiłam do Dzierżąznej, to pracowaliśmy w polu”.

Obóz na Przemysłowej niczym nie różnił się od obozów dla dorosłych w innych miejscowościach. Warunki bytowania, praca oraz znęcanie się i mordowanie było takie same. Obóz łódzki różnił się tylko tym, że nie było w nim komór gazowych, ale dzieci mordowano głodem...







Najmniejsze dzieci wysyłano z łódzkiego obozu do niemieckich ośrodków germanizacyjnych Lebensborn w Ludwikowie, w Puszczykowie oraz do tzw. Gaukinderheim w Kaliszu. Niekiedy starsze dzieci przewożono do innych ośrodków pracy, jak obóz w Potulicach lub, gdy ukończyły 16. rok życia, do niemieckich obozów koncentracyjnych, m.in. do Gross-Rosen, Ravensbrück lub Auschwitz.

Ostatnim dniem funkcjonowania obozu był 18 stycznia 1945 r. Gdy dzieci wyszły na wolność, okazało się, że poza granicami obozu czeka na nie nowy ból i rozczarowania. Były wygłodzone, chore, przerażone, nie znały drogi do domu, a świat, jaki zastały, był skuty lodem srogiej zimy. Część z tych dzieci była już sierotami, bez środków do życia i wiedzy, od czego zacząć. Wojna odebrała im rodziny, zdrowie, edukację, wiarę...
Tuż po wojnie państwo polskie nie pomogło dzieciom przepracować wojennej traum, nikt nie pochylił się nad sprawą dzieci z łódzkiego obozu, którego istnienie deprecjonowano i umniejszano. Dzieci, nawet jeśli próbowały na komisariatach milicji swą historię opowiedzieć, były wyśmiewane i posądzane o kłamstwo. Przestały więc mówić i budowały nowe życie.

Dane historyczne sugerują, że przez niemiecki obóz dla dzieci w Łodzi przeszło od 2 do ponad 3 tys. polskich dzieci, natomiast liczba zmarłych i zamordowanych nie przekroczyła 200 osób, choć z imienia i nazwiska ustalono jedynie jedną trzecią ofiar...

Na początku lat 60tych, wraz z budową osiedla mieszkaniowego zostały zatarte granice dawnego obozu, a do dziś zachowała się jedynie siedziba dawnej komendantury przy ul. Przemysłowej 34.
Pamięć o obozie jednak przetrwała. Nieopodal terenu w 1971 r. stanął Pomnik Martyrologii Dzieci, nazywany również Pomnikiem Pękniętego Serca, autorstwa Jadwigi Janus i Ludwika Mackiewicza.









Losy tych dzieci będą trwać, dopóki trwać będzie pamięć o nich...
MIŁOŚĆ W PIEKLE AUSCHWITZ
JoSeed • 2025-02-14, 11:46
Jako że dziś mamy Święto Zakochanych, chciałabym Wam przybliżyć parę, która znalazła miłość w nieludzkich warunkach i czasach, dali przykład, że miłość silniejsza jest od okrucieństwa i nadaje wszystkiemu wartość...
Mala Zimetbaum i Edek Galiński to bohaterowie tej opowieści.

MALA



Mala, pochodziła z Brzeska, gdzie urodziła się w styczniu 1918 roku. Była pięć lat starsza od Edka. Była jednym z pięciorga dzieci Pinkusa i Chai. Wraz z rodzicami w 1928 roku wyemigrowała do Antwerpii w Belgii. Z zachowanych wspomnień wynika, że była niezwykle uzdolniona. Porozumiewała się w wielu językach: polskim, niemieckim, flamandzkim, rosyjskim, angielskim i francuskim. Działała w młodzieżowej organizacji Hanoar Hatzioni.
Mala została aresztowana 22 lipca 1942 na głównym dworcu w Antwerpii, gdy wracała z Brukseli, gdzie szukała kryjówki dla siebie i rodziców. Początkowo trzymano ją wraz z setką innych kobiet w obozie przejściowym w Fort Breendonk. Kilka dni później została przetransportowana do Mechelen, gdzie była zatrudniona do prac administracyjnych. Dała się poznać jako osoba troszcząca się nie o siebie, ale o inne współwięźniarki.
15 września 1942 roku Mala wyjechała z Mechelen ostatnim transportem Żydów kierowanych do Auschwitz-Birkenau. W transporcie tym jechało ponad tysiąc osób. Większość z nich w czasie selekcji na rampie kolejowej natychmiast skierowano do komory gazowej.
Mala była jedną ze 101 kobiet uznanych za zdolne do pracy. Otrzymała numer 19880.

Dzięki znajomości języków, co było bardzo przydatne w wielonarodowym tłumie więźniów, szybko zwróciła uwagę krwawych nadzorczyń: Marii Mandel i Margot Drechsler. Została obozowym posłańcem (gońcem). W porównaniu z innymi więźniarkami miała lepsze warunki bytowe, cieszyła się względną swobodą poruszania po podobozach Auschwitz. Mogła odkładnie przyglądać się stworzonej przez nazistów machinie śmierci, widziała upodlenie ludzi, kolejne transporty kierowane do gazu, nieludzkie znęcanie się na więźniami. To rodziło w niej wewnętrzny bunt i sprzeciw. Z jednej strony udało jej się wzbudził zaufanie nadzorców, z drugiej jak mogła pomagała współwięźniarkom.

EDEK




Edward Galiński urodził się 5 października 1923 roku. Różnie podawane jest miejsce urodzenia, w niektórych materiałach spotykamy się z Jarosławiem, w innych z podjarosławskimi Tuligłowami, w dokumentach obozowych figuruje zaś wieś Więckowice.
W Jarosławiu chodził do szkoły średniej i tu został aresztowany przez Niemców wraz z dużą grupą kolegów, podejrzewanych o przynależność do Związku Walki Zbrojnej. W czerwcu 1940 roku trafił do pierwszego transportu ponad 700 aresztowanych wywożonych do Oświęcimia z więzienia w Tarnowie. 14 czerwca znalazł się za drutami Auschwitz. Otrzymał numer 531.

Jak wspominał później Wiesław Kielar, kolega Edka jeszcze z czasów przedobozowych, chłopak w obozie szybko zmężniał. W nieludzkich warunkach stał się dojrzałym mężczyzną. Wraz z upływem czasu i kolejnymi transportami więźniów, jego pozycja jako “starego numeru” rosła zarówno w oczach innych współwięźniów jak również członków załogi SS. Edek trafiał do lepszych komand, cieszył się swobodą ruchów, utrzymywał kontakt z cywilnymi, polskimi pracownikami, miał dostęp do lepszego wyżywienia. Znalazł pracę m.in. w obozowej ślusarni, którą kierował esesman z Bielska Edward Lubusch. Młody chłopak miał szczęście, Lubusch był jednym z nielicznych obozowych nadzorców w ludzki sposób traktujących uwięzionych.
Później odegrał istotną rolę w historii Edka i Mali.

MIŁOŚĆ
Mala i Edek poznali się za drutami Auschwitz na przełomie 1943 i 1944 roku. Szybko między nimi nawiązała się nić sympatii, a wkrótce wielkie uczucie, surowo w obozie zabronione. Korzystając z możliwości swobodnego poruszania się po kompleksie starali się spędzać z sobą jak najwięcej czasu. Miejscem potajemnych spotkań zakochanych było laboratorium rentgenowskie. Na co dzień było to ponure miejsce wykorzystywane do pseudonaukowych badań na ludziach. Dla zakochanych była to chwilowa przystań, gdzie chociaż krótkie momenty mogli być razem. W książce "Pozostał po nich ślad" historyk oświęcimskiego muzeum Adam Cyra cytuje słowa dziewczyny skierowane do współtowarzyszki niedoli: "Kocham i jestem kochana". Ze swej miłości kolegom z obozu zwierzał się także Edek. Oboje marzyli o wydostaniu się na wolność i ułożeniu sobie życia z dala od koszmaru wojny. Widząc co wokół nich się dzieje zdawali sobie sprawę, że mogą nie przeżyć obozu. Zwłaszcza Mala jako funkcyjna Żydówka wiedziała, co ją czeka.

UCIECZKA
Początkowo Edek Galiński miał uciekać z obozu z Wiesławem Kielarem. Zaczęli przygotowywać plan. Wtajemniczony, był weń cywilny pracownik. Uznali, że najlepszy sposób to wyjście z obozu w przebraniu esesmańskich. Zaczęli szukać uniformów. Z pomocą przyszedł Edward Lubusch, dostarczając mundur i broń.

Gdy plany stawały się coraz konkretniejsze Edek zaczął nalegać, by uciekała z nimi także Mala. Po długich dyskusjach ustalono, że najpierw uciekną zakochani. Wiesław miał do nich dołączyć później. Zdecydowali, że Edek będzie udawał esesmana wyprowadzającego z obozu więźniarkę. Był to częsty widok, nie wzbudzający specjalnych podejrzeń. W ucieczkę wtajemniczonych było kilka najbliższych osób z otoczenia obojga. Mimo nasycenia obozu szpiclami nikt nie doniósł nadzorcom czy obozowemu Gestapo. Termin wyjścia z obozu ustalono na 24 czerwca 1944 roku przed południem.

Mala Zimetbaum i Edek Galiński uciekli z obozu Aushwitz umówionego dnia. Mala założyła kombinezon roboczy, a Edek otrzymany od Lubuscha mundur SS z pistoletem. Wcześniej dziewczyna ukradła przepustki. Wyszli z obozu jako więźniarka niosąca muszlę klozetową (inne źródła podają, że umywalkę) i jej stróż. Udało się, wartownicy podnieśli szlaban. Po kilku godzinach zawyły syreny oznajmiające ucieczkę.
Wszyscy się cieszyli, wiedząc, że to Mala i Edek.
Wiesław Kielar wspomina:
-Edek puścił Malę przodem. sam zaś szedł parę kroków za nią, normalnie, jak nieraz widziało się esesmana konwojującego więźnia. Stopniowo oddalali się od obozu. Prowadziłem ich wzrokiem jeszcze dobrych trzysta metrów, dopóki nie straciłem z oczu, gdyż szosa lekko skręcała w prawo, chowając się za budynkiem kartofelbunkra. A więc najgorsze poszło gładko. Teraz jeszcze pozostało im przejść dużą postenkietę, gdzie był szlaban, a za nim czekała ich już wolność.

Do Kielara trafił gryps Edka napisany niedługo po ucieczce: - Bez przeszkód dotarliśmy na miejsce. Mala niosła muszlę parę kilometrów – dzielna! Za Budami porzuciliśmy ją wraz z kombinezonem w zbożu. Polami doszliśmy do Kóz pod wieczór. Nocowaliśmy w kopie siana na skraju wsi. Mala czuje się dobrze, bolą ją tylko ramiona. Wieczorem idziemy dalej. Serwus!

Jednak zakochani nie mieli szczęścia... Zostali schwytani. Wzbudziło to w zaprzyjaźnionych więżniach przerażenie, bo wiedzieli, co czeka uciekinierów... Schwytanie uciekinierów wywołało zrozumiały popłoch również wśród osób wtajemniczonych w ucieczkę, zwłaszcza o swój los drżał – co jak najbardziej zrozumiałe – Lubusch, dla którego ujawnienie jego roli oznaczało niechybny wyrok śmierci poprzedzony zapewne torturami. Obawy nie ustawały także mimo pierwszego, uspokajającego grypsu Edka. Więźniowie doskonale znali metody śledcze Gestapo. Sam Edek w kolejnym grypsie przyznawał, że Niemcy “przestali się bawić”, że jest bity metalowym prętem po stopach, że bita jest również Mala.

ŚLEDZTWO
Zakochanych uciekinierów przetransportowano z powrotem do Auschwitz. Śledztwo w sprawie ucieczki prowadził sam Wilhelm Boger, zastępca szefa Wydziału Politycznego (Politische Abteilung) w Auschwitz. Wyjątkowy sadysta określany mianem “Krzycząca Śmierć”, z racji tego, że głośno krzyczał na maltretowanych i zabijanych więźniów.
Trwały próby wysondowania co planowane jest z uciekinierami i czy można im jakoś pomóc. Próbowano dojść do łasej na kosztowności żony gestapowca Bogera, poprzez kapo “Bloku Śmierci”, zaopatrywano nawet Malę i Edka w dodatkowe jedzenie. Po intensywnym śledztwie gestapowcy uznali, że więcej z uciekinierów nie wyciągną. Sprawa została przekazana do Wrocławia (według innych relacji nawet do samego Berlina), gdzie miała zapaść ostateczna decyzja o losie zakochanych. W kolejnym grypsie Edek zapewniał przyjaciela, że oboje trzymają się dzielnie, nikogo nie wydali, uspokajał Lubuscha, aby ten nie martwił się ale z treści listu wynikało jasno, że są przygotowani na śmierć. Oboje trzymani byli w odrębnych celach. Według relacji jednego z więźniów Edek nucił przez drzwi ukochanej włoską piosenkę, której melodii od niej się nauczył.

WYROK
Edek i Mala zostali skazani na śmierć.
Prawdopodobnie egzekucja obojga nastąpiła 22 sierpnia, chociaż we wspomnieniach współwięźniów podawane są różne, nawet bardzo różniące się od siebie daty. Tak samo różnice występują jak chodzi o szczegóły wykonania wyroku.
Wiesław Kielar wspominał te dramatyczne chwile:
-Stanąłem możliwie najbliżej komórki z której miał być wyprowadzony Edek. Po pewnym czasie drzwi od komórki otworzyły się, ukazał się w nich Edek. Nastała zupełna cisza. Słychać było tylko skrzyp żwiru pod butami idącego w kierunku szubienicy Edka – skazańca i podążającego w ślad za nim Juppa – kata. W miejscu gdzie stanąłem, otworzyło się przejście. Wysunąłem się do pierwszego szeregu, pragnąc, by mnie Edek zobaczył. Szedł wyprostowany, blady, o twarzy jakby lekko obrzmiałej. Oczyma szukał znajomych postaci. Byłem pewny, że pragnie mnie dostrzec. Ja stałem tuż, prawie że otarł się o mnie. Wystarczyło tylko szepnąć: -Edek!... - Ale i na to nie mogłem się zdobyć w tej chwili. Stałem jak sparaliżowany! Ta okropna bezsilność! Edek minął mnie, nie zauważając. Zobaczyłem teraz jego wyprostowane plecy i ręce wykręcone do tyłu, związane drutem. Dzieło Juppa, podążającego za nim truchcikiem. Edek śmiało wstąpił na podium, po czym od razu stanął na taborecie ustawionym pod szubienicą. Pętla dotykała jego głowy. Rozległa się komenda: Achtung! - i po chwili w zupełnej ciszy, wysunął się jeden z esesmanów z grupy stojącej od strony wartowni. Z kartki trzymanej w ręku zaczął czytać wyrok w języku niemieckim. W tym momencie Edek stojąc na taborecie poszukał głową otworu pętli i odbiwszy się mocno nogami, zawisł. Dotrzymał słowa. Żywy nie odda się w ręce kata!... Esesmani nie pozwolili jednak-na taką demonstrację. Podnieśli krzyk, a lagerkapo w porę się zorientował. Złapał Edka wpół, postawił na taborecie, rozluźnił pętlę, Niemiec skończył czytanie wyroku w języku niemieckim i zaczął czytać w języku polskim. Czytał szybko i niewyraźnie. Spieszył się. Edek odczekał aż skończy. W momencie zupełnej ciszy krzyknął nagle zdławionym głosem: - Niech żyje Polsk... - Ale nie skończył. Jupp nagle poderwał taboret, pętla tym razem zacisnęła się mocno. Ciało Edka wyprężyło się konwulsyjnie, po czym zawisło bezwładnie, głowa opadła na bok. Już nie żył. Ciało, lekko huśtając się na grubym postronku, powoli okręcało się w koło. Promienie zachodzącego słońca odbijały krwawe refleksy na masywnym czarnym zbiorniku. Nie mogłem oderwać oczu od tego widoku. Żeby nie szczękać zębami, zacisnąłem je aż do bólu. Obóz stał nieporuszony. Milczący tłum tysięcy więźniów zamazywał się w zapadającym mroku. Panowała martwa cisza. Grupa esesmanów wycofała się w kierunku wyjścia z obozu. - Czapki zdjąć!! - rozległa się nagle niespodziewanie polska komenda od strony czworoboku, gdzie był ustawiony blok 4. Zdawało mi się, że był to głos Tadka P. Cały obóz oddawał hołd zmarłemu.

Tego samego dnia, na podobnym apelu w podobozie żeńskim przygotowywano się do egzekucji Mali. Kaźni asystowała sama kierowniczka obozu kobiecego Maria Mandel.
Egzekucję widziało kilka tysięcy więźniarek. Zachowało się wiele relacji, niestety duża część z nich jest sprzeczna z sobą. Najczęściej jest powtarzana wersja, że przed szubienicą Mala wyjęła nagle schowaną żyletkę i przecięła sobie nadgarstek. Miała też skrwawionymi rękami uderzyć Niemca o nazwisku Ruiters. Według jednych Mala miała rzucić w kierunku SS-mana: “Umieram jak bohaterka, ty umrzesz jak pies”.
Na dziewczynę mieli rzucić się SS-mani, połamać jej ręce, dotkliwie pobić do nieprzytomności. I znów pojawia się szereg wersji. Jest mowa o przewiezieniu jej do obozowego szpitala, gdzie ponoć zakazano udzielania pomocy. Później miano ją na wózku transportować w kierunku krematorium.

NA PAMIĄTKĘ...
Po tym niezwykłym związku Mali i Edka pozostały namacalne dowody. Wacław Kielar otrzymał – niejako w spadku – pamiątkę niezwykłą. Niedługo po egzekucji dotarło do niego zawiniątko: na karteczce były nazwiska Edka i Mali i ich numery obozowe: Edward Galiński nr 531, Mali Zimetbaum nr 19 880, a w złożonym papierku kępka włosów: krótkie Edka i zwinięte w pukiel o złotym kolorze Mali. Dzisiaj tą ostatnią przesyłkę można oglądać w Muzeum Auschwitz...
Zwiedzający teren byłego obozu mogą także zobaczyć inny ślad tej niezwykłej miłości. W celach Bloku Śmierci, gdzie przebywał skazany, na ścianie wyskrobane pozostały ręką Edka nazwiska kochanków i ich obozowe numery: Mala Zimetbaum nr 19890, Edek Galiński: nr 531.
MISTRZ WSZECHWAG Z AUSCHWITZ
JoSeed • 2025-02-04, 15:17
Pierwszy masowy transport do Auschwitz to więźniowie z zakładu karnego w Tarnowie. Transport ten w dniu 14 czerwca 1940 został skierowany przez okupantów niemieckich do nowo otwartego obozu koncentracyjnego Auschwitz. Tarnowski transport był pierwszym mającym masowy charakter. Znalazło się w nim 728 mężczyzn, z czego zdecydowaną większość stanowili polscy więźniowie polityczni. Wojnę przeżyło co najmniej 325 więźniów z pierwszego transportu...
Jednym z mężczyzn, którzy trafili owego dnia do KZL Auschwitz był Tadeusz Pietrzykowski (nr obozowy 77), pseudonim Teddy.
Tadeusz ur. się 8 kwietnia 1917 roku w Warszawie, pochodził z rodziny inteligenckiej. Karierę bokserską rozpoczął jako gimnazjalista. Od 1934 trenował między innymi pod okiem słynnego Feliksa Stamma w warszawskiej Legii. Jego kategoria wagowa to waga kogucia (ważył ok. 53 kg.)
Po wybuchu II wojny światowej uczestniczył w obronie Warszawy jako podchorąży Centrum Wyszkolenia Kawalerii. Od 8 września walczył w 1. Baterii Obrony Warszawy, a po kapitulacji próbował na wiosnę 1940 przedostać się do Francji i wstąpić do formowanego tam wojska polskiego. Aresztowany przez żandarmerię węgierską w pobliżu granicy węgiersko-jugosłowiańskiej został przekazany Niemcom, po licznych przesłuchaniach i torturach - trafił transportem do obozu...



Tadeusz "Teddy" Pietrzykowski dla świata jest przede wszystkim bokserem – pierwszym szeregowym więźniem, który stoczył walkę bokserską na terenie obozu koncentracyjnego Auschwitz. Boksował tam niemal w każdą wolną niedzielę dla rozrywki esesmanów i dla chleba. Za wygrany pojedynek dostawał jedzenie, którym mógł dzielić się z innymi więźniami.
Nieustannie pytał samego siebie: "Dlaczego ja żyję, choć tylu innych zginęło?". Zawsze podkreślał, jak wiele zawdzięcza kolegom, których poznał w obozie; opowiadał, jak jeden drugiemu pomagał, jak chronili siebie wzajemnie. Należał do ruchu oporu zorganizowanego w obozie Auschwitz przez rotmistrza Witolda Pileckiego, bardzo blisko z nim współpracował.

Do historii przeszedł jako pięściarz toczący pojedynki w obozach koncentracyjnych (Auschwitz-Birkenau, Neuengamme, Bergen-Belsen). Pierwszą walkę w KL Auschwitz stoczył w marcu 1941, wygrywając z niemieckim kapo Walterem Dunningiem, przedwojennym wicemistrzem Niemiec w wadze średniej. Gdy Pietrzykowski stawał do pierwszej walki w KL Auschwitz, ważył niespełna 50 kg – 20 kg mniej niż jego przeciwnik, Walter Dunning.

Tak to po latach wspominał Teddy:
-„Uderzyłem kilka razy lewym prostym, potem poszedłem prawym prostym, następnie lewym sierpem. Nie zdołał go uniknąć. Pod jego nosem ukazała się krew. W tym momencie Polacy zaczęli krzyczeć: Bij go, bij Niemca”. Wówczas Walter, Brodniewicz i inni kapowie rzucili się w tłum, robiąc użytek z pięści i nóg. Ja w tym czasie z obawą czekałem, co będzie ze mną” .

Wbrew obawom Pietrzykowskiego, że Dunning będzie się mścił, kapo pogratulował mu walki, dał pół bochenka chleba, kawałek mięsa i zaprosił do bloku funkcyjnych. „Znałem ich jako bandytów, którzy bili i mordowali moich kolegów. Tym razem stali łagodni, spokojni, poklepywali mnie. Podszedł do mnie jeden i spytał, gdzie chciałbym pracować. Bez namysłu wymieniłem komando Tierpflegerów (opiekunów krów)” – wspominał po latach bokser. Pracę dostał, jednak nie była to bezinteresowna przysługa. Odtąd jego najważniejszym zadaniem było walczyć w ringu, dostarczając rozrywki funkcyjnym i esesmanom.
W KL Auschwitz Teddy stoczył według różnych szacunków od 40 do 60 walk i przegrał tylko raz z holenderskim mistrzem w wadze średniej Leenem Sandersem, holenderskim żydem.



Jeszcze w obozie w Neuengamme po jednej z wygranych walk bokserskich przyrzekł sobie:
-"Jeżeli przeżyję to piekło, całe swoje życie poświęcę młodzieży. Żeby nie musiała walczyć o życie, żeby nigdy nie była głodna, żeby była zdrowa i silna, żeby mogła ucząc się, uprawiać sport".

Od wspomnień obozowych nigdy się nie uwolnił. Przeplatały się z życiem i troskami dnia codziennego. Przy wielu okazjach nawiązywał do nieludzkich czasów, które tak trudno objąć dziś rozumem komuś, kto ich nie doświadczył. Kultywował pamięć o dobrych i szlachetnych ludziach poznanych w piekle Auschwitz – o Polakach i Niemcach – bez których być może by nie przeżył. W swoim pokoju stworzył przejmującą ścianę pamięci, na której wyrył sześć numerów obozowych swoich najbliższych przyjaciół. Umieścił tam również znak Polski Walczącej, kawałek drutu kolczastego, skrawek pasiaka.
Jeszcze w obozie w Neuengamme po jednej z wygranych walk bokserskich przyrzekł sobie:
-"Jeżeli przeżyję to piekło, całe swoje życie poświęcę młodzieży. Żeby nie musiała walczyć o życie, żeby nigdy nie była głodna, żeby była zdrowa i silna, żeby mogła ucząc się, uprawiać sport".
I słowa swego dotrzymał. W 1946 powrócił do kraju, z powodu trwałej utraty zdrowia w obozach koncentracyjnych nie osiągnął już przedwojennego poziomu w pięściarstwie. 1 marca 1951 został nauczycielem w Technikum Przemysłu Poligraficznego oraz w szkole nr 68 w Warszawie. W 1955 został nauczycielem Wychowania Fizycznego w Liceum w Aninie. Uczył także przedmiotu w Hufcu ZHP Wawer. "Wspaniały wychowawca, przyjaciel, autorytet – nie tylko w dziedzinie sportu" – tak profesora Pietrzykowskiego wspominają do dziś jego dawni uczniowie.



Oprócz sportu miał jeszcze jedną pasję, która może niektórych zaskakiwać. Nawet spośród tych, których szczególnie zainteresowała postać boksera z Auschwitz, nie wszyscy wiedzą, że Tadeusz Pietrzykowski to również wielki talent malarski, pasjonat i znawca malarstwa. Pozostały po nim obrazy, rysunki, szkice piórkiem oddające jego talent i wrażliwość.

Teddy zmarł nagle 17 kwietnia 1991 roku. Został pochowany na cmentarzu parafialnym Opatrzności Bożej w Bielsku-Białej.
Ujawniamy. Gdy większość Polaków ginęła męczeńska śmiercią w KL Auschwitz, niektórzy z polskich więźniów
poszli na współpracę z okupantem. Czy jest jeszcze Polakiem ktoś kto gra radosne marsze w chwili
gdy jego rodacy walczą ze śmiercią z wycieńczenia?
Co dziś robią potomkowie takich Gargulów, Kopycińkich, Antonowiczów, Królów, Sowulów? Jak się czują?

Kot stróż
~Nei • 2017-11-23, 10:02
Koralgol wyp🤬alaj