Główna Poczekalnia Dodaj Obrazki Dowcipy Soft Szukaj Ranking
Zarejestruj się Zaloguj się
 

#zabójstwo

WAMPIR Z WARSZAWY
JoSeed • 2025-07-10, 21:56
Warszawa w latach powojennych nie była przyjaznym miejscem. Jej lewobrzeżna część leżała w gruzach. Hitlerowcy dopilnowali, by na Żoliborzu, w Śródmieściu czy na Woli nie został kamień na kamieniu. Większość budynków zrównali z ziemią.
Nad ruinami jeszcze przez wiele lat unosił się smród spalenizny i trupi odór. W upalne dni wiatr wzbijał tumany ceglanego pyłu, które podczas deszczów zmieniały się w rzeki błota. Nie było kanalizacji, ani dostępu do czystej, bieżącej wody do picia.
Nieco lepiej sytuacja miała się na prawym brzegu Wisły. Powstanie na Pradze skończyło się szybko, toteż dzielnica, przynajmniej częściowo, ocalała z pożogi. To tu powstawały pierwsze urzędy, zarówno te miejskie, jak i państwowe. W podwórkach praskich kamienic i na ulicach kwitło powojenne życie.

Powojenna Warszawa była miastem wyjątkowo niebezpiecznym. Trwało w niej polowanie na żołnierzy AK, których nowa władza uznawała za zdrajców. Wśród cywilnych mieszkańców pełno było straumatyzowanych wojną mężczyzn, którzy nie wiedzieli, co ze sobą zrobić w czasie pokoju.
Te zagubione dusze łączyły się w bandy trudniące się napadaniem na przechodniów. Podnoszące się z wojennego koszmaru ulice przeważnie nie są dostatecznie oświetlone, co stwarzało idealne warunki dla kradzieży i rozbojów.
Przestępstwa były na porządku dziennym, a złoczyńców nie miał kto ścigać. Milicja Obywatelska była w powijakach. Brakowało jej sprzętu i odpowiedniej infrastruktury. Ludzie, którzy zgłaszali się do służby, sami nierzadko mieli już na koncie jakiś konflikt z prawem. Ich motywacja pozostawiała wiele do życzenia.

W takich warunkach kwitła przestępcza działalność wyjątkowo niebezpiecznego osobnika.

TADEUSZ OŁDAK.
Urodził się 22.07.1925 roku w powiecie radzymińskim. Kolejne klasy szkoły podstawowej powtarzał po 2-3 razy, edukację skończył na klasie IV.
Ojciec alkoholik, stosujący przemoc wobec bliskich. Tadeusz przyznał, że przygody z kobietami rozpoczął w 16 roku życia, głównie były to prostytutki. Na alkohol i rozrywki potrzebne były pieniądze więc kradł, co popadło.
W 1946 roku w czasie jazdy tramwajem, na stopniach pojazdu, mocno pijany Ołdak uderzył w słup mijany przez tramwaj. Upadł tak nieszczęśliwie, że koło pojazdu obcięło mu dwa palce u lewej ręki.
W 1948 roku rozpoczął pracę w firmie budowlanej oraz ożenił się. z Zofią. Jednak wkrótce w związku coś się zaczęło psuć.
Jak zeznawał później w czasie rozprawy:
- Podobała mi się. Lepiej nie mogłem dostać. Urodziła mi dziecko. Szybko jednak przestała mi odpowiadać fizycznie. Spotykałem się znów z prostytutkami. Ona chyba o tym wiedziała, bo zaraziłem ją syfilisem... Dużo wtedy piłem.

Wśród sąsiadów Tadeusz uchodził za człowieka spokojnego, nieco zgorzkniałego. On sam zaś uważał się za kogoś bardzo ważnego, szczególnego wybrańca, który będzie sprawował władzę nad losem innych ludzi, zwłaszcza kobiet.
Stąd może strój, który zawsze nosił w czasie ataków - zawsze był ubrany w wojskową bluzę polową oraz zniszczoną pelerynę. Na głowie nosił rogatywkę z orzełkiem. Przy spodniach pas z charakterystyczną klamrą z napisem Gott mit uns...
Ubranie zostało mu z pracy - 2 miesiące pracował jako strażnik w obozie pracy na Służewcu.


Jest to jedyne zdjęcie, jakie znalazłam - wycinek ze zdjęcia ślubnego.

MORDERSTWA

WALERIA Ł. (40 lat)
Kobieta nie miała łatwego życia. Była wdową i matką dwójki dzieci. Rozpaczliwie starała się zapewnić byt rodzinie, najmowała się więc do rozmaitych prac dorywczych. W godzinach wieczornych dorabiała jako praczka w prywatnych mieszkaniach.
6 kwietnia 1950 roku skończyła pracę późnym wieczorem. Chciała jak najszybciej wrócić do domu, do dzieci. Musiała w tym celu pokonać pogrążoną w ciemnościach ulicę Podskarbińską. Waleria nie lubiła tej trasy. Zebrała się jednak w sobie i ruszyła szybkim krokiem, myśląc o tym, że za chwilę będzie już bezpieczna.
Zwłoki znaleziono następnego dnia, rano. Na kompletnie zmasakrowanej twarzy widoczne były ślady obuwia. Na szyi liczne zadrapania i sińce. Odzież podarta. Ciało było obnażone, pokryte krwią. Pod pośladkami leżały kamienie - celowo umieszczone przez sprawcę, do jednego z nich przylepione były włosy Walerii.
Niedaleko ciała znaleziono pas wojskowy z charakterystycznym napisem na klamrze... Należał do sprawcy.

W czasie już przesłuchań Ołdak zeznawał:
- Mocno się podniecałem widokiem kobiet, ale miałem trudność w nawiązywaniu kontaktu i to mnie złościło. Po zabójstwie wróciłem do domu, żona nie spała. Spytała mnie, czy nie spotkałem po drodze matki, bo niedawno wyszła od nich. Gdy to usłyszałem opadłem na łóżko i płakałem, darłem włosy z głowy i gryzłem palce do krwi. Pomyślałem bowiem, że kobieta, którą zatłukłem kamieniem i zgw🤬ciłem to mogła być moja matka...

IRENA L. (24 lata) - ofiara przeżyła.
Atak miał miejsce 6.05.1950 roku na ul. Żymierskiej.
Ołdak zaatakował znienacka, bił kobietę po twarzy tak długo, aż straciła przytomność. Zaciągnał ją na pobliskie pole, tam podarł odzież i zgw🤬cił.
Gdy Irena doszła do siebie, siadł obok niej i rozpoczął rozmowę - o swoim życiu, o ojcu i perwersyjnych zachciankach. Zmusił kobietę by szła w kierunku jeziorka Gocławskiego. Tam ponownie ją zaatakował, powalił na ziemię, gryzł, bił pięściami, ponownie zgw🤬cił. Wyciągnął z kieszeni kawałek linki i zaczął dusić kobietę. Nie udawało mu się więc podniósł się w poszukiwaniu kamienia. Ten moment wykorzystała Irena - ostatkiem sił rzuciła się w wodę i zanurkowała. Odpłynęła od brzegu ciągle słysząc groźby oprawcy. Nad ranem, naga, dotarła do komisariatu milicji. Opisała co jej się przydarzyło, a także wygląd napastnika i opowiedziane przez niego historie. Zwróciła milicjantom uwagę na brak palców u lewej dłoni...

MARIA W. (20 lat)
7.05.1950 rok. Ofiara była panną, pracowała w sklepie WSS na Woli. Po zamknięciu sklepu poszła do koleżanki, u której była do godz. 22.00, a następnie tramwajem linii „24” pojechała na Grochów. Gdy do rana następnego dnia nie wróciła do domu, zaniepokojona matka udała się na poszukiwania. Od ludzi, których napotkała, dowiedziała się o znalezieniu w pobliskich ogródkach zwłok kobiety. Tam też poszła i rozpoznała w zabitej córkę.
Maria była bita, kopana, aż do utraty przytomności, następnie kilkakrotnie zgw🤬cona i uduszona. Jej odzież sprawca zabrał ze sobą.
Ołdak zeznawał:
- Wracałem z żoną do domu, zachciało mi się jakiejś kobiety. Skłamałem żonie, że idę na zabawę, na Gocławek. Zauważyłem ją na Żymierskiego, nie mogłem popuścić. Udusiłem ją i zgw🤬ciłem. Ubranie zabarałem ze sobą i sprzedałem następnego dnia.

BARBARA F. (18 lat). - ofiara przeżyła.
12.05.1950 rok. Późny wieczór, Barbara szła od kolejki elektrycznej. Czuła, że ktoś za nią podąża. W pewnej chwili mężczyzna doskoczył do niej, chwycił za szyję i pociągnął w las. Tam zaczął ją dusić, dopóki nie straciła przytomności.
Po odzyskaniu świadomości stwierdziła, że napastnika już nie było. Zauważyła brak odzieży, teczki z książkami, zegarka i butów. Samodzielnie dotarła do domu.

MODUS OPERANDI
- ofiary wybierał przypadkiem, żadnej nie znał,
- napaści dokonywał późnym wieczorem i w nocy,
- teren działania: Grochów - Gocławek - Saska Kępa,
- sposób pozbawienia życia ofiar - duszenie rękoma (zadławienie), raz sznurem (zadzierzgnięcie), uderzanie kamieniami,
- cechy nekrofilne - 1 i 3 ofiarę zgw🤬cił po śmierci,
- prowizoryczne ukrycie zwłok,
- nieudaolne zacieranie śladów,
- stan upojenia alkoholowego w trakcie dokonywania zbrodni,
- "wojskowy" strój.


ŚLEDZTWO

Milicjanci skupili się na odnalezieniu wszystkich lokatorów baraków, które przed wojną stały przy Jeziorku Gocławskim. W ten sposób namierzyli 48 letniego Józefa Ołdaka - inwalidę bez nogi, który poruszał się na wózku inwalidzkim ( o nim opowiadał Tadeusz w czasie rozmowy z Ireną). Mężczyzna miał dwóch synów: Jerzego i Tadeusza.
Obu wezwano na przesłuchanie. Jako pierwszy na komisariacie stawił się Jerzy. Było oczywiste, że nie jest mordercą, gdyż u jego lewej dłoni nie brakowało palców. Zapytany o brata potwierdził, że Tadeusz pracuje jako funkcjonariusz więzienny i faktycznie, jego lewa dłoń jest okaleczona.
Tadeusz nie zgłosił się na wezwanie milicjantów. Zamiast tego zaszył się w kryjówce, do której jedzenie i ubranie przynosiły mu matka i żona.
Przez 28 dni morderca ukrywał się przed wymiarem sprawiedliwości. Milicji udało się zidentyfikować miejsce jego pobytu dzięki przechwyceniu listów, które wysyłał do żony. 10 czerwca został zatrzymany w miejscowości Tchórznica w domu jego kuzyna Jana B. Początkowo udawał, że nie wie, z jakiego powodu został aresztowany, jednak po pewnym czasie dał za wygraną i przyznał się.

W czasie przesłuchania Tadeusz Ołdak zachowywał się normalnie. Nie przejawiał żalu czy skruchy. Popełnione przestępstwa opisywał tak, jak gdyby chodziło o rzeczy zwykłe, codzienne. Mówił o nich, pozwalając sobie niejednokrotnie na uśmiechy i żarty z pewną dozą cynizmu. ..

PROCES I WYROK
Proces rozpoczął się 29 stycznia 1951 roku. Ołdak nie przyznawał się do popełnionych zbrodni, zasłaniał się niepamięcią, stanem upojenia w czasie zdarzeń oraz urazem głowy, którego doznał w przeszłości.
Na wniosek obrony sąd powołał biegłych psychiatrów. Wezwani do oceny jego stanu zdrowia biegli stwierdzili, że w czasie popełniania przestępstw Ołdak całkowicie kierował swym postępowaniem, ponadto, że przejawia cechy psychopatyczne. Motywy jego przestępstw miały charakter patologiczny - zbrodnie dokonane były zarówno w celu zaspokojenia popędu płciowego jak i z chęci rabunku. Jednocześnie biegły zaznaczył, że nie stwierdził u oskarżonego żadnych zboczeń seksualnych.

Wyrok ogłoszono 31.01.1951 roku. Wojskowy Sąd Rejonowy w Warszawie skazał go na karę śmierci. Ołdak zwrócił się do Prezydenta RP z prośbą o łaskę, jednak Prezydent decyzją z dnia 2 kwietnia 1951 r. odmówił zastosowania prawa łaski.
10 kwietnia 1951 roku o godzinie 20.20 Tadeusz Ołdak zawisł na szubienicy.
ZABÓJCY Z AUGUSTOWA
JoSeed • 2025-06-29, 17:19
Pod koniec lat 60. i na początku lat 70. w Augustowie i okolicach znajdowano ciała martwych mężczyzn, w większości były to ciała wyławiane z rzeki Netty, jezior i kanałów. Przypadki te były traktowane jako nieszczęśliwe wypadki, sekcje zwłok ujawniały wyraźne ślady utonięć, a u denatów wykrywano duże stężenie alkoholu. Na ciałach nie było wyraźnych oznak pobicia, zwłaszcza że przeważnie były w stanie rozkładu. Przy ofiarach znajdowano również niewielkie kwoty pieniędzy czy zegarek, trudno było podejrzewać zabójstwa na tle rabunkowym...

Czas i działania milicji ujawniły, że za zabójstwami stała tzw. BANDA TROJANKI:
Wiesława Trojan, Alicja Czajewska, Jan Wołyniec oraz Jan Dąbrowski.


KIM BYLI SPRAWCY?


WIESŁAWA TROJAN

przyszła na świat w 1949 r. Jej matka Irena była uzależniona od alkoholu. Aby zdobyć niezbędną do życia używkę, trudniła się prostytucją. Oddawała się nawet za butelkę piwa. Mała Wiesia od najmłodszych lat nasiąkała patologią. Jako pierwszoklasistka zupełnie nie radziła sobie z nauką i musiała zostać przeniesiona do szkoły specjalnej.
Ojciec dziewczynki (funkcjonariusz milicji) próbował zapewnić jej lepszą. Rozwiódł się z Ireną i wyjechał do Łodzi, zabierając ze sobą córkę. Posłał dziecko do szkoły krawieckiej, żeby nauczyło się zawodu. Wiesława nie skorzystała jednak z tej szansy - w niewiele ponad rok później porzuciła edukację i wróciła do matki, do Augustowa.
Pierwszym partnerem kobiety był jej własny wujek - Jan Dąbrowski... Miała dwoje dzieci, ojcami był Dąbrowski (starsze) oraz Wołyniec (młodsze dziecko).





JAN DĄBROWSKI

urodził się w 1940 roku. Podstawówkę ukończył z trudem, potem pracował jako robotnik niewykwalifikowany. Z każdej pracy zwalniany był dyscyplinarnie z powodu nadużywania alkoholu. Miał żonę, nad którą regularnie się znęcał, i dwójkę dzieci. W przeszłości planował karierę wojskową, ale został wydalony z armii ze względu na tendencje sadystyczne. Przejawiał agresję wobec młodszych kolegów. Bił ich i poniżał, aż w końcu zaczęli go nazywać Czarnym Szatanem.
Dąbrowski dużo czasu spędzał z Trojanką. Ich głównym zajęciem było picie wódki, a w międzyczasie zdobywanie na nią funduszy. Pewnego dnia, kiedy pieniądze się już skończyły, doszedł do wniosku, że jedynym sposobem na kontynuowanie libacji będzie okradzenie kogoś bogatego...





ALICJA CZAJEWSKA
( z domu Maciejewska)
urodziła się w 1950 roku, zdążyła wyjść za mąż w wieku 20 lat, jednak porzuciła małżonka, wybierając rozrywkowy tryb życia. Twierdziła, że wychodząc za mąż... pomyliła się. Była przyjaciółką Wiesi, poznały się w zakładach tytoniowych, gdzie przez czas jakiś obie pracowały. Podobnie jak Wiesława, Alicja również się prostytuowała i lubiła wypić.





JAN WOŁYNIEC
urodzony w 1948 roku, człowiek z tzw. marginesu społecznego, wielokrotnie karany, brutalny.
Był robotnikiem budowlanym, który przybył do Augustowa za pracą. Młody człowiek miał skłonność do kieliszka i spędzał dużo czasu w barze “Gastronomicznym”. Wiesława Trojan zakochała się w uchodzącym za przystojnego blondynie i już po dwóch dniach znajomości zaproponowała mu wspólne mieszkanie. Mężczyzna znęcał się nad kochanką, ta była jednak wobec niego bezwzględnie lojalna.





JERZY BENICKI

urodził się w 1949 roku, większość życia spędził z Warszawie. Do Augustowa przyjechał, bowiem poznał pewną kobietę i chciał do niej dołączyć. Niestety kobieta zmarła. Po jej śmierci podejmował pracę, jednak szybko nawiązał znajomość z Dąbrowskim i Wołyńcem.
Dołączył do bandy w 1970 roku, w czasie, gdy szef Dąbrowski odbywał karę za znęcanie się nad żoną.


MORDOWNIA

Cały półświatek ówczesnego miasta spotykał się w barze o nazwie "Gastronomiczny". Jednak nikt nie używał jego prawowitej nazwy, dla każdego była to Mordownia. Nasi bohaterowie również spędzali tam czas, m.in. wyławiając potencjalne przyszłe ofiary...





SPOSÓB DZIAŁANIA GRUPY
Dziewczyny miały za zadanie zagadywać i zapraszać do swojego stolika albo przysiadać się do innych. Typowali mężczyzn, którzy mogli posiadać więcej gotówki. Pijani panowie w ich towarzystwie wychodzili z knajpy. W umówionym miejscu czekała męska część grupy Trojanki. Bili najczęściej pięściami, ile tylko mieli sił. Zdarzało się, że tłukli swoje ofiary cegłami, butelkami i tym, co mieli pod ręką.
Ofiarami bandy padali wszyscy, których dało się oskubać. Przekrój społeczny był bardzo szeroki – od bezrobotnych, robotników i alkoholików, przez rolników, urzędników, kacyków partyjnych. Pijani i pobici nie mieli żadnych szans na przeżycie, tym bardziej, że kilku denatów grupa wrzuciła zimą prosto w przerębel. Cynizm i bezwzględność przywódcy grupy objawiały się m.in. tym, że kazał pozostawiać część pieniędzy w kieszeniach ofiar, zegarek lub element biżuterii, aby nie zachodziło podejrzenie o napad rabunkowy.

OFIARY

Morderstwa miały miejsce na przestrzeni kliku lat - 1967 - 1972.

1. Aleksander Fortuniewicz 66l.
2. Bronisława Fortuniewicz 64l.
3. Wenancjusz Stankiewicz 36l.
4. Franciszek Kalinko 56l.
5. Ryszard Zawistowski 38l.
6. Jan Sadowski
7. Stefan Turowski 29l.
8. Leszek Pretko 23l.
9. Wiktor S.

UPADEK

Oprócz podobnych okoliczności śmierci wszystkie morderstwa miały jedną wspólną cechę: w ostatnich godzinach życia ofiary piły alkohol w miejscowym barze lub restauracji „Albatros”. Śledczy w wyniku swoich działań i narastającej presji społeczeństwa zaczęli się przyglądać 4-osobowej grupie stałych bywalców tych miejsc. Śledczy owr dwie kobiety i dwóch mężczyzn nazywali grupą Trojanki - od nazwiska jednej z pań.
Zazwyczaj grupa siedziała przy osobnym stoliku i między kolejnymi kieliszkami wódki uważnie obserwowali resztę gości...

Zatrzymano obie damy (maj 1973rok).
Tuż po zatrzymaniu, Trojan i Czajewska zeznawały tak, jak wcześniej ustaliły z resztą grupy.. Z czasem jednak pojawiła się u nich skr🤬a, a przede wszystkim strach. Ucieczki spod szubienicy poszukały w szczerych zeznaniach.

Głównym świadkiem okazała się pani Trojan. Przerażona wizją kary śmierci zdecydowała się współpracować z organami ścigania. Wkrótce za kratkami wylądowała również reszta bandy. Mężczyźni szli w zaparte, twierdząc, że są niewinni. Po długim i wyjątkowo trudnym śledztwie prokuratura w Białymstoku postawiła całej piątce zarzut zabójstwa 9 osób i usiłowania dalszych 9 zabójstw.
Podejrzewano, że grupa Trojanki, jak ją nazywano, mogła ponosić odpowiedzialność również za inne morderstwa w okolicy Augustowa, jednak w tych przypadkach nie udało się znaleźć wystarczających dowodów winy oskarżonych.

PROCES

Wszyscy podsądni zostali zbadani psychiatrycznie. Specjaliści wykryli u każdego cechy psychopatyczne. Jednak każdy członek bandy był w chwili popełniania przestępstwa poczytalny.

Fragmenty zeznań panów:

Nie wiem, dlaczego Czajewska i Trojan mnie obciążają. Uważam, że po prostu kogoś kryją- utrzymywał Benicki.

[...]Ja wódkę piję tylko czasem, przy okazji. Gdy ktoś mnie raz, drugi zaczepi, nic nie zrobię, dopiero za trzecim uderzę. Nie jestem skłonny do awantur- twierdził Wołyniec.

– O zabójstwach, które są mi obecnie zarzucane, nic nie wiedziałem, mimo że przez cały czas mieszkam w Augustowie. Uważam, że jestem człowiekiem spokojnym, chyba żeby ktoś mnie zaatakował. Oskarżona Trojan obciąża mnie dlatego, że kogoś kryje, ale kogo i dlaczego – nie wiem - przekonywał z kolei Dąbrowski

Sąd Wojewódzki w Suwałkach wyrokiem z dn, 8 czerwca 1978 roku skazał:
- 37 letniego Jana Dąbrowskiego - na karę śmierci i pozbawienie praw publicznych na zawsze
- 29 letniego Jana Wołyńca - na karę śmierci i pozbawienie praw publicznych na zawsze
Wskazał jako uzasadnienie na ich wysoce naganny tryb życia, brak stałej pracy, nadużywanie alkoholu, utrzymywanie kontaktów z prostytutkami. Podkreślał, że ich działanie charakteryzowała bezwględność i okrucieństwo, a życie ludzkie nie przedstawiało dla nich żadnej wartości.
Zdaniem Sądu, nie istniała żadna realna szansa na resocjalizację obu skazanych i jako niebezpieczni dla społeczeństwa powinni zostać poddani eksterminacji.
Głównie Wołyniec wielokrotnie apelował, za pośrednictwem swego adwokata, twierdząc, że został obciążony kłamliwymi pomówieniami przez dwie współoskarżone prostytutki i psychopatki, zaś dowody zostały dopasowane do jego osoby.

- 29 letnią Wiesławę Trojan - na karę 25 lat pozbawienia wolności (wówczas najwyższa kara terminowego więzienia, Wiesława Trojan zagrożona była wyrokiem kary śmierci, ale za nieocenioną pomoc w śledztwie karę złagodzono)
- 28 letnią Alicję Czajewską - na karę 15 lat pozbawienie wolności
- 28 letniego Jerzego Benickiego - na karę 15 lat pozbawienia wolności.

13 listopada 1978 r. Sąd Najwyższy utrzymał wyroki w mocy. Rada Państwa nie skorzystała z prawa łaski.
Wyrok na obu mężczyznach wykonano 18 października 1979 roku w więzieniu przy ul. Rakowieckiej 37 w Warszawie.

Wiesława Trojan zmarła w Augustowie (po odbyciu całości kary) w 2010 roku.
Los pani Czajewskiej i pana Benickiego jest mi nie znany.
DZIECI W BECZKACH
JoSeed • 2025-03-15, 15:07
ZWŁOKI ZAMORDOWANYCH DZIECI znalezione w beczkach - 2003 rok.

Od makabrycznej zbrodni, do której doszło w centrum Łodzi mijają dziś 22 lata... Polska pewnie zapomniała, w Łodzi temat nadal jest pamiętany.
Parę słów o tej tragedii...

RODZINKA
Jadwiga i Krzysztof poznali się w 1990 roku na łódzkim rynku. Krzysztof, pochodzący z patologicznej rodziny, właśnie przyjechał z Warszawy i założył na łóżku polowym stoisko z kasetami. Jadwiga, przedostatnia z siedmiorga rodzeństwa, pracowała w tkalni. Wprawdzie już na początku znajomości zauważyła, że Krzysztof staje się agresywny po alkoholu, ale myślała, że to się zmieni. W końcu po każdej interwencji policji czule ją przepraszał...

W 1992 roku na świat przyszła Monika, dwa lata później bliźniaki Kamil i Adaś. Krzysztof pił coraz więcej. W 1997 roku kazał partnerce usunąć kolejną ciążę.Regularnie stosował wobec niej przemoc: bił, dusił aż traciła przytomność, katował również dzieci. Bił je, bo sikały do łóżka, a ich nie stać było na pieluchy. Uważał, że to taka metoda wychowania, takiej samej używali wobec niego rodzice.


Kamienica przy ul. Radwańskiej 47

Kiedy złamał Kamilowi nogę, Jadwiga zawiozła dziecko do szpitala i skłamała, że wypadł z łóżeczka na klocki. Obrażenia wskazywały jednak na długotrwałe maltretowanie.
Krzysztof N. za znęcanie się nad synem dostał dwa lata w zawieszeniu na pięć. Na jakiś czas zapanował spokój. Kiedy opieka społeczna zabrała dzieci do domu dziecka, Krzysztof i Jadwiga nawet wzięli ślub, żeby je odzyskać. Jak wspominała w rozmowie z policjantami Jadwiga N.:
-Przez pewien czas się poprawił. Szefowa w pracy załatwiła mu nawet wszywkę, ale sobie wydłubał.

ZBRODNIA
W 1999 roku Kamilek narzekał na ból brzucha. Ojciec dał mu tabletkę przeciwgorączkową i czekoladę. Rano chłopczyk był martwy. Kiedy ciało w łóżeczku zaczęło się rozkładać, Krzysztof wpadł na pomysł, by schować je do beczki. Po namyśle uznał, że najlepiej będzie, jeśli umrze cała rodzina. Jednak środki nasenne z apteki podziałały tylko na dzieci. Adaś, który po zażyciu tabletek przestał oddychać, a jeszcze ojciec dodatkowo przydusił go w misce z wodą, został zamknięty w kolejnej beczce. W sumie było ich cztery, bo Krzysztof kupił okazyjnie po dwie w cenie jednej. Córka, zakneblowana kłębem waty trafiła do trzeciej beczki. Czwarta została dla Maciusia, którego narodziny były dla małżonków N. zaskoczeniem. Poród odbył się bez świadków ani pomocy medycznej. Krzysztof N. sam odebrał dziecko i od razu schował do beczki.

SPRAWA WYCHODZI NA JAW
Śledczy zainteresowali się rodziną N., gdy wyszło na jaw, że dzieci nie chodzą do szkoły, a kurator ani sąsiedzi od miesięcy ich nie widzieli. Małżonkowie N. nikomu nie otwierali drzwi, nawet listonoszowi. W domu zostawała tylko najstarsza córka, Monika, ale nie mogła nic nikomu powiedzieć, bo ojciec zagroził jej, że wtedy zabiorą ją do domu dziecka, a rodziców do więzienia.

Kiedy 26 kwietnia 2003 roku śledczym udało się wreszcie wejść do mieszkania N. przez okno, okazało się, że Jadwiga znów jest w ciąży. Zeznała, że dzieci przebywają u krewnych.
W trakcie oględzin i przeszukania mieszkania funkcjonariusze znaleźli w szafie niebieskie beczki, uszczelnione, obwiązane sznurkiem i obejmą. Po ich otwarciu funkcjonariusze zobaczyli jasnowłose dziecięce główki.



W jednej beczce były zwłoki dwojga dzieci – starszego i niemowlęcia, kolejną, także z dzieckiem umieszczono w nieco większej. W czwartej był następny noworodek. Jadwiga N. została zatrzymana. Zdążyła jeszcze ostrzec męża, który był z Moniką poza domem, że czeka na niego policja.
Dwa dni później wpadł w ręce funkcjonariuszy.

Oboje zostali oskarżeni o brak pomocy Kamilowi i zabójstwo kolejnych dzieci, by ukryć śmierć chłopca. Krzysztof N. przyznał się do wszystkich zabójstw. Jego żona mówiła, że jedyną jej winą jest to, że nie powiedziała nikomu, co się u nich dzieje. Sąd uznał ją za współsprawczynię.
Śmierci uniknęła tylko najstarsza dziewczynka, Monika, która była najważniejszym świadkiem makabrycznych zdarzeń - podczas przesłuchań szczegółowo opowiadała, jak mordowano jej kolejnych trzech braci i siostrzyczkę:
- Widziałam, jak tata morduje moje rodzeństwo. Widziałam, jak ich chowa do beczek. Kamil sam umarł. Nie mógł oddychać, jęczał. W końcu zrobił się siny. Tata się zdenerwował. Włożył Kamila do beczki, takiej niebieskiej. A potem dał mi i Adasiowi jakieś tabletki. Nie wiedziałam, co to jest, ale je wzięłam. Bałam się, że tata mnie udusi. Zasnęłam. Kiedy się obudziłam, zobaczyłam, że Adaś leży na podłodze. Chyba nie żył, ale tata jeszcze go dusił. Włożył mu na głowę reklamówkę i zacisnął na szyi. Potem włożył Adasia do wersalki. Przeleżał tam kilka dni. Później tata przeniósł go do beczki.





OPIEKA SPOŁECZNA
Wyrodni rodzice latami udawali przed światem, że dzieci trafiły do domu dziecka. Bulwersujący jest fakt, że ŻADEN z urzędników nadzorujących patologiczną rodzinę nie sprawdził, jak jest naprawdę, choć w tej rodzinie już wcześniej dochodziło do przemocy wobec dzieci. Rodzice pobierali na nie zasiłki socjalne, a urzędnicy spisywali tylko fikcyjne raporty z wywiadów środowiskowych. Nawet kuratorka sprawująca nadzór nad dziećmi, przez cztery lata nie potrafiła wejść do mieszkania i sprawdzić, co się z nimi dzieje. Mimo to jej zwierzchnicy uznali, że prawidłowo wywiązała się ze swoich obowiązków...

WYROK
21 czerwca 2004 roku sąd wydał wyrok dożywocia dla małżonków N.
Zdaniem sądu, to jedyna sprawiedliwa kara, biorąc pod uwagę ogrom zbrodni, a szczególnie przerażające jest to, że rodzice zgotowali swoim dziećmi tak okrutny los.
– Nie potraficie kochać i daliście temu wyraz, dokonując tych zbrodni. Nie zasługujecie na miano matki i ojca. Jesteście zbrodniarzami własnych dzieci – mówił po ogłoszeniu wyroku do oskarżonych sędzia Marek Chmiela.

Sąd apelacyjny zamienił go w przypadku Jadwigi N. na 25 lat więzienia.
Podczas pobytu w więzieniu rozwiodła się i zmieniła nazwisko. Najmłodsza córka, Sandra urodziła się w czerwcu 2003 roku w Zakładzie Karnym w Grudziądzu.
Krzysztof N. odsiaduje wyrok dożywotniego pozbawienia wolności. Mężczyzna będzie mógł się ubiegać o przedterminowe zwolnienie po 35 latach odsiadki.

Monika, dziś 31-letnia kobieta, została adoptowana przez małżeństwo Włochów. Mieszka na stałe we Włoszech.

Obecnie w lokalu przy ul. Radwańskiej mieszka nowa lokatorka, p. Marta.

RODZINA MORDERCÓW
JoSeed • 2025-03-11, 12:54
Bohaterem na dziś będzie mordercza rodzinka pochodząca ze wsi Rzepin, nieopodal Starachowic.

ADAM, CZESŁAW i JÓZEF ZAKRZEWSCY


Od lewej: Józef (68 lat), Adam (22 lata), Czesław (40 lat).

O RODZINIE
Zakrzewscy mieszkali w niewielkiej wsi Rzepin w ówczesnym województwie kieleckim. Głowa rodziny, 68- letni Józef, mąż Haliny, był chorobliwie skąpym tyranem, trzymającym dom w żelaznym uścisku. Wszyscy się go bali.
Mężczyzna miał kilkoro dzieci. Starszy syn Czesław figurował w milicyjnej kartotece m.in. za rozboje i napad. Ojciec miał na niego ogromny wpływ, a Czesław był wobec niego bezwzględnie lojalny. Miał on skłonność do przemocy, długo chował urazę, a za najdrobniejszą nawet zniewagę okrutnie się mścił. Kiedyś złapał sześcioletniego chłopca na kradzieży jabłek z sadu. W ramach kary zamknął dziecko na kilka godzin w chlewie. Maluch przypłacił to doświadczenie traumą, był leczony psychiatrycznie.
Młodsza latorośl imieniem Adam sprawiał wrażenie porządnego człowieka. Pracował w Fabryce Samochodów Ciężarowych „Star”, całą pensję oddawał rodzicom. W istocie niewiele różnił się od ojca i brata. Zadawał się z szemranym towarzystwem, był skazany za napad i pobicie.
Zakrzewscy mieli jeszcze córkę. Dziewczynie jako jedynej udało się wyrwać z patologicznej rodziny. Wyszła za mąż i wyprowadziła się do odległej wsi. Wraz z mężem własnymi siłami zbudowała dom. Miała żal do ojca, że mimo posiadania sporych oszczędności, nie chciał się nimi dzielić. Mówiła o nim, że był chytry, a nadmiar gotówki zakopywał w różnych skrytkach.
Zakrzewscy byli majętnymi gospodarzami. Posiadali duży sad owocowy, najładniejszy w całej okolicy, osiem mórg ziemi, hodowali również konie. Józef dysponował okazałą bryczką, którą czasem wynajmował na różne uroczystości. Jednak rodzina nie była lubiana we wsi, co sam przyznał Czesław...
Rodzina unikała płacenia podatków i odprowadzania na rzecz państwa danin w naturze.

RYTUAŁ
Zakrzewscy, w sytuacji, kiedy ktoś im podpadł, dokonywali pewnego rodzaju rytuału. Po uroczystej kolacji klękali przed stołem, na którym stał krzyż i lichtarz, odmawiając modlitwę do Najświętszej Panienki. Następnie matka Halina (niektóra źródła podają imię Helena) brała gromnicę i przechylając ją mówiła „Na zgubę [nazwisko ofiary] niech skapie”. Pozostali przy stole powtarzali to zdanie trzykrotnie. Matka dodawała jeszcze „Niech zginie marnie”, co również powtarzano. W ten sposób wydawano wyrok, a ojciec z synami mieli rok czasu na jego zrealizowanie...

PIERWSZE ZBRODNIE
1954 rok - Zakrzewscy dopuszczają się kradzieży drzewa z lasu. Służby dokonały kontroli w ich obejściu, zarekwirowali drewno. Zakrzewscy wmówili sobie, że drewno odebrał im funkcjonariusz UB, postanowili się zemścić. Pewnego wieczoru napotkali mężczyznę w mundurze, Czesław był pewien, że to "winny" ubek. Oddał 6 strzałów (do jak się później okazało ) niewinnego człowieka... Ofiarą okazał się Bolesław Hartung ze Starachowic, który owego wieczora zmierzał do domu z zabawy tanecznej.
Drugim zabójstwem (grudzień 1957r) było uśmiercenie Jerzego Żaczkiewicza, którego Józef obwiniał o zarekwirowanie byka w ramach nieopłaconych podatków. Mężczyzna w środku nocy został zaciągnięty na łańcuchu pod studnię, na głowę miał założoną damską spódnicę . Tam Czesław wbił mu nóż w plecy i obaj z ojcem wrzucili ciało do środka. Rano swojego ojca odnalazła sześcioletnia córka.
Na początku lat 60. Józef i Czesław napadli, zabili i okradli Jana Borowca z Rzepina Drugiego, miejscowego dentystę, który trudnił się usuwaniem zepsutych zębów. Mężczyzna był wówczas sołtysem i zbierał pieniądze na podatki. Czesław strzelił do ofiary, a Józef dobił Borowca nożem...

MORDERSTWO LIPÓW
2 listopada 1969 roku Zakrzewscy doszli do wniosku, że Lipów trzeba zabić, aby zemścić się za doświadczone od nich krzywdy (Józef Zakrzewski nie lubił sołtysa, ponieważ ten upominał się wielokrotnie o zaległe należności, a w końcu asystował nawet przy egzekucji komorniczej).
Adam na początku nie chciał brać udziału w napadzie, ale ugiął się pod naciskami ojca i brata. Około 2 nad ranem uzbrojeni mężczyźni dostali się do gospodarstwa ofiar. Zakryli twarze prowizorycznymi maskami, a następnie wypuścili na ze stajni konia, aby ten hałasem wywabił na zewnątrz któregoś z domowników.
Na ganku pojawiła się Zofia z latarką. Adam uderzył ją siekierą w plecy. Kiedy kobieta upadła, zabójcy ruszyli do środka. Adam zaatakował nożem leżącego w łóżku Władysława. Stary Zakrzewski krzyknął do Czesława Bij!, aby ten zaatakował leżącą obok męża Krystynę. Następnie zwyrodnialcy pozbawili życia starą matkę sołtysa. Dopiero w ostatniej kolejności zabrali się i za niego. Kiedy dopadli Mieczysława, najpierw kazali mu oddać pieniądze. Lipa zapewniał, że wpłacił je wcześniej na poczcie. Jednak po chwili wyjął spod siennika, na którym leżała Marianna, zwitek banknotów. Usatysfakcjonowany Józef zabrał pieniądze, a następnie kazał Lipie położyć się na podłodze. Mężczyzna otrzymał cios siekierą od Czesława. Zanim uciekli, mordercy splądrowali gospodarstwo.

Po wszystkim wpadli na pomysł, aby zamaskować przestępstwo płomieniami. Zaprószyli więc ogień. Około 3:20 nad ranem mieszkańców Rzepina obudził alarm. Ludzie w panice wybiegali z domów, próbując zorientować się, kto potrzebuje pomocy. Na miejsce została wezwana straż pożarną.
Z pogorzeliska wyciągnięto ciała: 45-letniego Mieczysława – sołtysa Rzepina, jego 54-letniej bratowej Zofii, 81-letniej matki Marianny, 27-letniego bratanka Władysława oraz 18-letniej Krystyny, żony Władysława, która była w zaawansowanej ciąży.

Na miejsce zdarzenia przyjechała grupa operacyjno-śledcza. Śledczy od razu założyli, że pożar został wzniecony przez osoby trzecie. Ze względu na liczbę ofiar i zidentyfikowane rany, które powstały na skutek różnych narzędzi wnioskowano, że sprawców było, co najmniej dwóch.
Biegli ustalili, iż pożar wybuchł poprzez podpalenie snopków słomy wewnątrz domu. Ponadto, niemal wszystkie osoby zostały zamordowane we własnych łóżkach. Jedynie ciało Zofii zostało znalezione przy drzwiach wejściowych. Narzędziem sprawców były najprawdopodobniej siekiery, noże oraz motyki.





Śledczy przyjęli dwa motywy. Pierwszy to rabunek. Tego dnia Mieczysław jako sołtys wsi zbierał podatki, w związku z czym w domu znajdowało się około 20 tys. zł. Ponadto, jak wynika z relacji sąsiadów, Wiesław w ostatnich dniach zaciągnął kredyt w kwocie 60 tys. zł. Niestety tych pieniędzy nie znaleziono. Drugim motywem miała być zemsta. Przy tak brutalnej zbrodni i tylu ofiarach można było wnioskować, że sprawcy musieli mieć ogromny uraz do rodziny Lipów.

ŚLEDZTWO
Milicyjne tropy wiodły do rodziny Zakrzewskich, szczególnie na celowniku śledczy mieli Czesława... Milicjanci podejrzewali go o kradzież drewna z lasu. Był to jednak jedynie pretekst. W trakcie przesłuchań okazało się, że podejrzany nie miał alibi na noc z 2 na 3 listopada 1969 r.
Czesław jednak wypierał się udziału w zabójstwie Lipów.



Aby uzyskać twarde dowody przeciwko mężczyźnie, dokooptowano do jego celi kompana- agenta służb bezpieczeństwa, który miał od Lipy wyciągnąć przebieg zbrodni. Kiedy usłyszał zwierzenia mordercy, uznał, że jedyne, co może uchronić go od stryczka, to list do radia “Wolna Europa” z prośbą o pomoc. Omotany i wystraszony Czesław faktycznie taki list- wypełniony drastycznymi szczegółami popełnionych czynów- napisał. Przyznał się w nim również do pozbawienia życia Hartunga ze Starachowic, sołtysa Żaczkiewicza oraz dentysty Borowca, którzy “byli złymi ludźmi”.
Na podstawie wyznań najstarszego syna Zakrzewskich oraz informacji pozyskanych z podsłuchu zainstalowanego w ich domu, milicjanci dokonali przeszukania w gospodarstwie upiornej rodziny. Znaleziono słoik z zakrwawionymi banknotami w środku, a w innych skrytkach broń i inne przedmioty użyte w trakcie napadu na Lipów.

Adam i Józef dołączyli do Czesława w areszcie, ten pierwszy oskarżony o pobicie, drugi o nielegalne posiadanie broni. Czesiek namawiał pozostałych do współpracy z milicją, ale ci konsekwentnie odmawiali. W końcu zaczęli mówić, ale pokrętnie i niejasno. Ostatecznie przyznali się do wszystkiego. Józef próbował jednak bronić Adama, mówiąc, że siłą zmusił go do zamordowania Lipów. Czesław potwierdził słowa ojca.



PROCES I WYROK
Czesław symulował chorobę psychiczną. Udawał osłabionego, odmawiał współpracy z prokuratorem i sędzią. Podczas zeznań skoczył w kierunku stołu, na którym znajdowały się m.in. narzędzia zbrodni. Swoje dziwne zachowanie tłumaczył pokrętnie, że “chciał obejrzeć beret”. Adam na rozprawach często płakał i odwoływał wcześniejsze przyznanie się do winy. Józef po przyznaniu się do morderstwa bronił najmłodszego syna Adama, twierdząc, że ten nie chciał iść do Lipów. Został tam zaciągnięty siłą przez niego samego. Tą wersję potwierdził również Czesław twierdząc, że ojciec przyłożył broń Adamowi zmuszając go do wzięcia udziału w morderstwie.



W czerwcu 1971 r. Sąd Wojewódzki w Kielcach skazał Czesława i Józefa na karę śmierci poprzez powieszenie. Rada Państwa nie skorzystała z prawa łaski. Karę wykonano w lutym 1972 r.
Adam został skazany na 25 lat więzienia, Sąd uznał, że młody mężczyzna znajdował się pod presją ojca i starszego brata oraz że rokuje nadzieje na resocjalizację w przyszłości. Jednak po kilku latach odbywania wyroku Adam powiesił się w celi.
Co do roli Haliny Zakrzewskiej śledczy nie znaleźli dowodów na to, aby brała udział w morderstwach.

Na podstawie wydarzeń z Rzepina powstała ballada, którą pamiętają do dziś mieszkańcy Rzepina...

Wśród ciszy nocnej i świata burzy,

Józef Zakrzewski, chłopak nieduży,

Tęgawy w barach, straszny bandyta

Pomyślał sobie: z Lipami kwita.

Mówi do synów: Chłopcy idziemy,

Rodzinę Lipów wymordujemy.

Dom podpalimy ,forsę weźmiemy

I ślady zbrodni też zakryjemy.

Bierze rewolwer oraz dwa noże,

Czy też się cofnie któż wiedzieć może.

Czesław siekierę, Adam motykę

I już widzimy bandycką klikę.

By zniszczyć Lipów rodzinne plemię,

Czesław szef bandy daje natchnienie

I chociaż w piersiach skacze mu dusza,

Na bój bandycki pierwszy wyrusza... (...)


45-letni Anatolij Fenin zasttzelił 51-letniego Nikołaja Oniszczenkę.Oniszczenko próbował się schować , ale został ranny, po czym Fenin dobił go strzałem w głowę.
Po dokonaniu morderstwa Fenin uciekł z miejsca zbrodni, a następnie próbował popełnić samobójstwo. Teraz lekarze walczą o jego życie.
Rajdowiec
Dżepetto • 2024-03-18, 14:29
29 latek został zatrzymany za próbę zabójstwa 5 osób. Wydarzenie miało miejsce 8 marca, gdy mężczyzna spotkał się z grupą znajomych. Nagle sprawca wsiadł do swojego Audi i próbował rozjechać swoich znajomych, po czym uciekł. Mężczyzna był już wcześniej karany min. za kradzieże, włamania czy prowadzenie auta pod wpływem alkoholu. Teraz grozi mu dożywocie.